Bycie córką rodziców, którzy są ikonami europejskiej popkultury, z pewnością nie jest łatwe, szczególnie jeśli idzie się tą samą artystyczną ścieżką.

 

Tekst: Maciej Ulewicz

 

Ale kariera i wybory francuskiej aktorki i wokalistki Charlotte Gainsbourg bezdyskusyjnie świadczą o tym, że można brawurowo poradzić sobie ze sławą wielkiego ojca, barda francuskiej piosenki Serge’a Gainsbourga, i kultowej francuskiej aktorki Jane Birkin, odziedziczyć po nich talenty, wypracować własny styl i iść autorską drogą, grając z sukcesem u świetnych reżyserów filmowych i bez kompleksów nagrywać dobre, a nawet fantastyczne płyty.
Bo to właśnie należy powiedzieć o piątym, najnowszym albumie artystki zatytułowanym „Rest”, który skromnym zdaniem piszącego te słowa jest najlepszą i najbardziej stylową płytą, jaką Charlotte Gainsbourg nagrała w swojej karierze. A przy okazji jedną z lepszych płyt w kategorii inteligentny pop, jakie dane mi było usłyszeć w zeszłym roku.
Gainsbourg po raz kolejny pokazuje, jak wszechstronną jest artystką. Choć milczała muzycznie przez siedem lat, to zawartość „Rest” wynagradza ten okres ciszy. Gainsbourg poświęciła te lata na udział w wielu znakomitych filmach – wymienię tu choćby moje
ulubione odważne kreacje w takich obrazach, jak dwie części kontrowersyjnej „Nimfomanki” i oszałamiająca „Melancholia” Larsa von Triera, intrygująca „Dziewczynka z kotem” Asi Argento czy mądra obyczajówka z problemem imigracyjnym w tle, czyli „Samba” Oliviera Nakache i Erica Toledao.

Muzycznie i producencko Charlotte wsparli na płycie między innymi sam Paul McCartney, Guy Manuel Homem de Christo z Daft Punk oraz Sebastian, producent odpowiedzialny za sukcesy Franka Oceana. „Rest” to jedenaście świetnych, melancholijno-transowych i bardzo elektronicznych kompozycji z angielsko-francuskimi tekstami, które po raz pierwszy napisała w całości sama Charlotte. Słychać tu echa słynnego French touch, delikatności i przestrzeni formacji Air, oraz elektronicznej, zimnofunkowej i bardzo tanecznej dyskoteki spod znaku Daft Punk. Trochę tu także psychodelii i nastrojowych synthpopowych klimatów z wczesnych lat 80. à la Giorgio Moroder czy czołówki do programów telewizyjnych z tamtych lat. Nie sposób też nie zauważyć bardzo czytelnych powidoków taty Gainsbourga, który może być w zaświatach dumny z córki (i z pewnością jest). Intymne, delikatnie zaśpiewane i wyszeptane, podane z aktorską precyzją teksty dotyczą niełatwych spraw, jak choćby próby zmierzenia się ze śmiercią siostry artystki, fotografki mody Kate Barry, czy pamięcią o sławnym ojcu oraz lękami i dyskomfortem związanymi z byciem osobą publiczną.
Album promuje fantastyczny „daftpunkowy” w klimacie utwór „Deadly Valentine” z rewelacyjnym teledyskiem – co warte podkreślenia ‒ nakręconym i wyreżyserowanym przez samą Charlotte.

Początkowo poprosiła swojego przyjaciela reżysera Larsa von Triera, aby to on wyreżyserował obrazy do tej płyty, ale von Trier na szczęście odmówił, radząc artystce, by zrobiła to po prostu sama. „Podyktował mi dokładnie, co powinnam zrobić. Taki zestaw zasad. Wystarczyło. Właśnie tego potrzebowałam. Dzięki uczynieniu tego pierwszego kroku w kierunku reżyserii byłam w stanie przekazać wizualnie swoje pomysły oraz nakręcić klipy do jeszcze paru kompozycji z płyty.” Gainsbourg nakręciła wszystkie, bardzo dobre, teledyski, czyli tytułowy „Rest”, oraz otwierający album „Ring a ring o roses”, tym samym otwierając przed sobą pole do kolejnej artystycznej eksploatacji. Nie zdziwię się, jak zaczną się sypać zlecenia od alternatywnych artystów, chcących mie wideoklipy autorstwa Charlotte Gainsbourg… Nie wspominając już o potencjalnym reżyserskim debiucie fabularnym, co wydaje mi się już tylko kwestią czasu i decyzji.
Reasumując, album „Rest” trafia do różnych pokoleń i godzi gusty wielbicieli elektronicznych klimatów post-retro-electro z sympatykami francuskiej chanson. W oczekiwaniu na kolejne filmy z Charlotte Gainsbourg tańczę eterycznie do jej najnowszej płyty. Później powzruszam się, przypominając sobie świetny film Michaela Gondry’ego z jej udziałem z 2006 roku, czyli „Jak we śnie”, gdzie fantastycznie partnerowała uroczemu Gaëlowi Garcii Bernalowi w surrealistyczno-animowanych miłosnych perypetiach. Charlotte Gainsbourg to prawdziwa kobieta renesansu, zasługująca na nasze uwielbienie. Moje już ma. |