Rozmowa z Barbarą Piwowarską, kuratorką Pawilonu Polskiego na 57. Biennale Sztuki w Wenecji.

 

Tekst: Agata Czarnacka
Zdjęcia: Bownik/Pawilon Polski w Wenecji/Bartosz Górka

 

Jesteś kuratorką Pawilonu Polskiego na tegorocznym weneckim Biennale – jednej z najważniejszych imprez artystycznych na świecie. Jak się tam znalazła wystawa Mały Przegląd Sharon Lockhart?

Projekt, który złożyłyśmy z Sharon na konkurs na Pawilon Polski w Wenecji, i który wygrałyśmy, jest bardzo specjalny. Po pierwsze: jest realizowany z młodymi kobietami wchodzącymi w dorosłość – nastolatkami z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii (MOS) w Rudzienku; po drugie: jest inspirowany praktyką i teorią Janusza Korczaka. Mówię o nim w czasie teraźniejszym, bo wciąż trwa, jest kontynuacją wcześniejszego procesu i będzie kontynuowany jeszcze przez dwa lata, długo po tym jak skończy się 57. Biennale Sztuki.

Ten pawilon jest zupełnie inny od dotychczasowych…

Chciałyśmy zaproponować coś, czego w Pawilonie Polskim dotychczas nie było. Musiałyśmy wziąć pod uwagę odsłony z poprzednich lat, przygotowałyśmy więc coś, co wydawało nam się najważnie-jsze w tym momencie: zrobiłyśmy projekt o polskich dziewczynach. Całość projektu nosi tytuł Mały Przegląd – w nawiązaniu do przedwo-jennego dodatku dla dzieci i młodzieży „Mały Przegląd” do masowego i ważnego dziennika żydowskiego „Nasz Przegląd” (wydawany w języku polskim), który, jak na owe czasy, był bezprecedensowym i awangardowym zjawiskiem. Wymyślony przez Korczaka „Mały Przegląd” istniał w latach 1926-1939 – aż do 1 września i wybuchu II wojny światowej. Jego głównym założeniem było stworzenie demokratycznej platformy dla młodych, na łamach której mogli zabrać głos, przemówić własnym językiem, opowie-dzieć o swoich problemach. Realizował Korczakowską ideę „oddawania głosu dzieciom”, która stała się także naszym mottem, główną inspiracją. Próbowałyśmy tę ideę przełożyć na współczesny język sztuki – zrobić Pawilon z dziewczynami z MOS w Rudzienku, które nie były nigdy wysłuchane, i nawet w lokalnej polskiej skali są niewidoczne.

 

 

To prawdziwa „sztuka żywa”, zgodnie z mottem tegorocznego Biennale!

Projekt składałyśmy w momencie, w którym temat przewodni Biennale i wystawy głównej Christine Macel (Viva Arte Viva) nie był jeszcze ogłoszony. Mimo że Mały Przegląd łatwo wpisał się w ten szeroki i dość ogólny temat „sztuki żywej”, różnił się jednak od reszty Biennale. W swojej formie był bardzo skromny, minimalistyczny. Recepcja zagraniczna była bardzo dobra, ale polska – gorsza. Spotkałam się z wieloma zarzutami: że Pawilon jest nieefektowny, że jest zgrzebny. Może warto więc rzucić tutaj liczbami: Pawilon Niemiecki z bardzo ciekawym performatywnym i arcykontrowersyjnym projektem Faust Anne Imhof, który wygrał Złote Lwy, dysponował budżetem trzech milionów euro. Pawilon Polski miał budżet stu tysięcy euro. Przy zaangażowaniu wielu osób prywatnych, warszawskich instytucji i wspaniałego teamu udało nam się w ciągu zaledwie czterech miesięcy, jakie miałyśmy na produkcję, zrealizować film, cykl zdjęć i pierwsze w historii tłumaczenia „Małych Przeglądów” na język angielski, które prezentujemy w Pawilonie.

Ale zaprezentowany w Wenecji Mały Przegląd to raczej część większej całości?

Cały proces opierał się na serii warsztatów, które Lockhart zorganizowała w Rudzienku i w Warszawie – zresztą robi to już od kilku lat. Wcześniej zrealizowała w Polsce m.in. film Rudzienko i bywa regularnie w naszym kraju. Największy wysiłek został włożony właśnie w artystyczne i edukacyjne warsztaty z dziewczętami z MOS. To jest najważniejsza część projektu – absolutna esencja dla artystki, która sama jest pedagogiem i od lat pracuje z młodzieżą na całym świecie. Forma finalna, którą mamy okazję zobaczyć w Pawilonie, jest wypadkową warsztatów, sublimacją wielomiesięcznego procesu współpracy więcej niż setki osób, w tym udziału ponad trzydziestu dziewczyn z internatu w Rudzienku. Lockhart zaprosiła dziewczyny do zabrania głosu i wystąpienia w jej sztuce (posługując się przede wszystkim językiem performance i eksperymentalnego wideo), do współtworzenia Pawilonu. Zmusiła je do czytania, do przejrzenia 677 numerów „Małych Przeglądów” pisanych bardzo trudnym przedwojennym językiem. Uwierzyła w nie, że mogą to zrobić. Poprosiła je także o wybranie dwudziestu dziewięciu najważniejszych dla nich numerów, które z pomocą fachowców i naukowców przetłumaczyliśmy i prezentujemy w Pawilonie co tydzień w piątek, tak jak ukazywał się Korczakowski dodatek.

To bardzo piękny projekt i mocno zakorzeniony w Polsce, choć sama artystka jest Amerykanką.

Dzisiaj główne zarzuty polskiego środowiska sztuki o „amerykańską artystkę w Pawilonie Polskim” wydają się już nieaktualne. Wszyscy zorientowali się, że projekt ma sporą siłę rażenia: Lockhart jest bardzo znaną międzynarodową artystką, która promuje polską kulturę w inny sposób – zwraca uwagę na polskie młode kobiety, na system edukacji w Polsce, na postać Korczaka. Wszyscy też zobaczyli, że Lockhart pracuje nad wytworze-niem struktur wspierających dziewczyny – także po tym, jak opuszczą ośrodek MOS. Zrozumiano, że Pawilon Polski „odbywa się” także cały czas u nas – łączy w sposób praktyczny i symboliczny skalę globalną i lokalną. W Wenecji czułyśmy się wspaniale (miałyśmy po trzy tysiące zwiedzających dziennie w dni prasowe) – ale najważniejszym momentem była wizyta dziewczyn z MOS w Pawilonie. Pojechały tam już po wernisażu, w czerwcu, dzięki wsparciu Agaty Wejchert–Dworniak i Towarzystwa Przyjaciół Zachęty. Spotkały się tam z Sharon Lockhart i Markiem Bradfordem (artystą reprezentującym w tym roku Pawilon USA) i ich studentami, a także publicznością Biennale. Dzięki Pawilonowi udało się uruchomić dalsze procesy. Dziewczyny pojadą niedługo do Szwecji i Austrii na zaproszenie innych instytucji sztuki, ja byłam już w Kalkucie na Experimenter Curators Hub, a we wrześniu prezentujemy projekt na międzynarodowej konferencji korczakowskiej w POLIN w Warszawie. Mam nadzieję, że wykorzystałyśmy w pełni możliwości, jakie otwierają się dzięki udziałowi w Biennale w Wenecji, i że wykorzystujemy je we właściwym kierunku.

 

 

Jesteś jedną z bardziej znanych polskich kuratorek sztuki współczesnej, a twoje projekty odbijają się szerokim echem. Nie mogę nie zapytać: jak rozumiesz zadania sztuki w XXI wieku?

Zawsze interesowała mnie awangarda przedwojenna i powojenna, a więc także jej ideały – sztuka, która odnosi się do aktualnej rzeczywistości bezpośrednio, która nie tylko komentuje aktualne wyzwania, ale próbuje wpłynąć na bieg historii i na aktywną recepcję rzeczywistości. Dotyczy to Malewicza, Duchampa, Kobro, Strzemińskiego… Ci artyści naprawdę sporo ryzykowali, tworząc swoją sztukę. Projekt w Pawilonie pozwolił mi na weryfikację moich wcześniejszych przekonań. Dopiero teraz uwierzyłam, że sztuka może być społecznie skuteczna, zobaczyłam „awangardę” w nowej, mocnej, ale i niełatwej odsłonie.

To znaczy?

Zawsze zajmowałam się sztuką kobiet. Jednak po raz pierwszy los rzucił mnie nie w ręce Jadwigi Maziarskiej, Erny Rosenstein czy R.H. Quaytman – ale w ręce młodzieży. To jest największe wyzwanie dla sztuki: młodzi, generacja „Y” i „Z”. Dzisiaj sztuka nie podlega cenzurze tak ściśle jak dawniej, ale mimo to wcale dużo się w sztuce nie zmieniło.
Ja sztukę postrzegam jako proces, jako zwierciadło epok. W XX i XXI wieku nastąpiła jedynie redukcja artystycznego gestu, który nierzadko jest zastąpiony gestem krytycznym, dematerializacją i autorefleksją – pozostawia ideę i treść. Sztuka dzisiaj szuka nowych form i mediów na ich wyrażenie. Kiedyś sztuka pełniła różne role reprezentacyjne, sakralne, propagandowe, bywała też „Biblią dla ubogich”. Moim zdaniem żadna z tych ról sztuki się nie wyczerpała. Może dzisiaj artysta jest bardziej niż kiedykolwiek „medium”. Może wykorzystać potencjał sztuki, używając nowych środków przekazu i poszerzonej skali – większej dostępności sztuki.

Kim jest w takim układzie kurator?

Każdy może pójść do muzeum, każdy może „wygooglować” w internecie coś, czego szuka, co chce obejrzeć. Naszą – kuratorów – rolą jest ukierunkowanie widza na ważne tematy, edukowanie go, tak aby mógł odróżnić wartość od zalewu chłamu. Rolą artystów jest tworzenie prac, które te treści przekazują, to oni mają największy potencjał. Kurator sztuki to całkiem nowa kategoria, ogromna odpowiedzialność, ale także rola służebna wobec artysty. Przypomnijmy, że kiedyś najważniejszy był mecenas, zleceniodawca. Dzisiaj naszą powinnością jest praca z artystami w największej możliwej bliskości, umożliwianie im wypowiedzi, wolnego tworzenia. Uważam, że to jest wspaniałe i cieszę się, że mogę w tym brać udział.

 

 

Czy twoja praca – tworzenie wystaw – nie jest dziś trudna? Spójrzmy: Sharon Lockhart pracuje metodą wieloletnich procesów – to one są treścią tego, co robi, a wystawy, filmy pokazują jedynie okruchy. Czy to symptomatyczne dla sztuki dzisiaj?

Nie wydaje mi się. Sztuka była zawsze sublimacją jakiegoś procesu, który za nią się krył. A nawet nie jednego, a wielu różnych procesów, którymi rządziły różne cele. W tym sensie Lockhart robi dobrą robotę: aktywizuje marginalizowane lokalne małe społeczności, pracuje z nimi latami, utrzymuje z nimi kontakt. Tak było w przypadku wielu jej wcześniejszych projektów w USA, Japonii, Brazylii i w Polsce – jej minimalistyczne w wyrazie prace i instalacje (na ogół składające się z fotografii i filmów) były realizowane przy współudziale tych ludzi, w trakcie wielu nowych dla nich zajęć, warsztatów,spotkań, ról. Sharon nazywa ich collaborators, participants. Jeśli mogę użyć takiego porównania: przypomina to pracę Pawła Althamera, który od lat tworzy projekty ze społecznością Bródna, Pragi lub z Grupą Nowolipie. Za każdym razem rezultat i forma finalna prac – to, co nazywamy „dziełami” – jest inna, jest odłamkiem procesu, rezultatem wspólnej pracy, która mogła zaistnieć tylko dzięki zaangażowaniu uczestników. To odmienia tych ludzi, odmienia też nastawienie publiczności. Można to nazwać „okruchami”, ale można też „kamieniami milowymi”. |