„Przyszedłem do opery z zewnątrz“ – mówił w wywiadzie w 2002 roku Mariusz Treliński podkreślając, że miał wówczas dwa cele: zburzyć sentymentalizm i kicz panujący w operze oraz otworzyć ją na współczesność. O tym, że owe cele osiągnął, świadczą i kolejne, realizowane ze scenograficznym rozmachem przedstawienia, i najbardziej prestiżowa w operowym świecie nagroda, którą został uhonorowany w kwietniu tego roku – International Opera Award dla najlepszego reżysera roku. Rok wcześniej nominację otrzymała Opera Narodowa.

 

Tekst: Olga Sztern
Zdjęcia: Krzysztof Bieliński

 

16 lat temu mówił, że operę wielbi, ale nienawidzi tego, co się z nią stało, tłumacząc, że opera głucha na to, co się dzieje wokół, stała się sztuką muzealną. Kolejnymi przedstawieniami skutecznie wydobył ją z zakurzonych, muzealnych zbiorów. Tegoroczna nagroda, nazywana operowym Oscarem, jest tego dowodem, choć poproszony o komentarz do tej wiadomości, która zelektryzowała artystyczny świat, stwierdził lakonicznie: „Oczywiście cudownie dostać nagrodę, ale nie dajmy się zwariować“. Podkreślił, że zgadza się ze słowami Bartóka, który twierdził, że: „konkursy są dla koni“. Dodał, że przyznawane w gazetach gwiazdki za spektakle zawsze go bawiły, a nagrodę traktuje jak wyróżnienie dla opery i Warszawy. Już sama nominacja jest dowodem przynależności do światowej czołówki; w przypadku Trelińskiego, nominowanego po raz drugi, jest potwierdzeniem jego osiągnięć. W tym roku pokonał między innymi Davida Böscha, Tobiasa Kratzera czy Lydię Steier.

Treliński, pierwszy Polak, który otworzył sezon w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, do świata opery przyszedł z filmu. Po ukończeniu łódzkiej Filmówki w 1986 roku wyreżyserował dwa filmy telewizyjne: „Dziurkę od klucza“ i „Zad wielkiego wieloryba“, ale jego debiutem filmowym było, pokazywane na festiwalu w Wenecji w 1990 roku, „Pożegnanie jesieni“ według powieści Witkacego. O tym debiucie, jednym z najbardziej spektakularnych w latach 90., recenzent Rzeczpospolitej pisał rok później, że Treliński „okazał się twórcą o wizjonerskiej wyobraźni“. Jak zauważa poświęcony kulturze serwis culture.pl, w tym filmie pojawiły się elementy, którym twórca pozostał wierny: silna transformacja rzeczywistości i poetyka nadekspresji. Kilka lat później zrealizował kolejny film – w przerwach między flirtem z kinem reżyserował w Teatrze Studio – tym razem sięgnął po „Łagodną“, opowiadanie Fiodora Dostojewskiego; w ekranizacji zagrali Janusz Gajos i Dominika Ostałowska. I w tym filmie pojawił się element, który będzie niezwykle istotny w całej twórczości reżysera. Znowu czujny okazał się – inny tym razem – recenzent z Rzeczpospolitej, który zwrócił uwagę na „rzadko u nas spotykaną plastykę kadru“. Przez kolejne 20 lat, dzięki współpracy z wybitnym słowackim scenografem Borisem Kudlićką, podobnie „rzadka plastyka“ będzie charakteryzować spektakle realizowane przez Trelińskiego.

Reżyser w operze debiutował przedstawieniem „Wyrywacz serc“ w Teatrze Wielkim w Warszawie, które później wystawiło paryskie Centre Pompidou.
W 1999 roku, przy okazji „Madame Butterfly“ Giacomo Pucciniego, rozpoczęła się jego, trwająca 20 lat, współpraca z  Borisem Kudlićką. Już pierwszy wspólny spektakl był objawieniem. Potwierdzeniem sukcesu były zaproszenia do Petersburga (do Teatru Maryjskiego) i Opery Izraela. O „Królu Rogerze“ Karola Szymanowskiego, kolejnym spektaklu, w „Tygodniku Powszechnym“ pisano, że reżysera ” nie interesuje całkowita wierność wobec opracowywanego materiału”. Rok premiery „Króla Rogera“ – 2000 – to też moment, w którym Treliński wrócił do kina filmem „Egoiści“. W jednym z  wywiadów mówił, że to film o patologicznym stanie, który osiągamy, jeśli odcinamy się od miłości.
Jego kolejne spektakle – „Otello“ Giuseppe Verdiego z  2001 roku, „Eugeniusz Oniegin“ Piotra Czajkowskiego z  2002 roku, „Don Giovanni“ czy „Borys Godunow“ – przynosiły mu coraz większe uznanie krytyki i szacunek widzów. Rosła też grupa tych, których jego wizja operowego świata, nie przekonywała. Na przekór krytycznym opiniom nie schodził jednak z  obranej artystycznej drogi, konsekwentnie prowadząc dialog z  konwencją opery, wprowadzając nowe, nieoczekiwane rozwiązania. „Don Giovanni“, z  kostiumami zaprojektowanymi przez Arkadiusa, zebrał świetne recenzje, w których podkreślano „urzekającą, spójną wizję plastyczną“, a sam reżyser mówił w wywiadzie dla „Didaskaliów“:
„W jakimś sensie bardziej maluję opery niż psychologizuję. Opera powinna mieć świadomość sztuczności, bo przecież sam ludzki śpiew jest abstrakcyjny. Staram się więc budować przestrzeń adekwatną do tej umowności“. Kolejne sezony przynosiły kolejne ciekawe interpretacje, a reżyser wystawiał nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Izraelu. O „Traviacie“ z  2010 roku recenznt „Rzeczypospolitej“ pisał: „Jeśli Opera Narodowa ma ambicje osiągnięcia światowego poziomu, w tym momencie udało się to całkowicie“.

Mariusz Treliński ze swoimi spektaklami regularnie gości na najważniejszych scenach operowych świata: w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, berlińskiej Staatsoper, brukselskiej La Monnaie, petersburskim Teatrze Maryjskim, Welsh National Opera w Cardiff, Washington Opera czy na festiwalach w  Baden-Baden i w Aix en Provence.
Ostatni spektakl, „Ognisty Anioł“ Prokofiewa, który miał premierę w połowie maja, już określany jest jako „jedna z  najciekawszych inscenizacji“ artysty. Do tej pory mroczne dzieło rosyjskiego kompozytora wystawiono w Polsce tylko raz. W rozmowie z gazeta.pl reżyser mówił, że także dlatego, tym razem więcej jest adrenaliny, którą lubi. „To opera diametralnie inna od tych, które robiłem wcześniej. Czuję się więc jak debiutant, który testuje nowy język, nową przestrzeń, nową formę. Przekraczam kolejny próg i to jest bardzo ekscytujące“ – powiedział. Do tej podróży zaprosił ze sobą widzów. A jako że robi „opery z  ducha współczesne“, jak sam mówił, walcząc z  rzekomym elitaryzmem opery, zaprosił do niej i widzów w futrach i szpilkach, i tych w trampkach. Bo do opery przyszedł z  zewnątrz. |