I. M. Pei odszedł 16 maja ubiegłego roku w wieku 102 lat. Niekwestionowalnie był jednym z najwybitniejszych i najlepiej rozpoznawalnych współczesnych architektów kojarzonych z modernizmem. W swoim niełatwym zawodzie osiągnął niemal wszystko.

 

Tekst: Paweł Kobylański

 

W 1983 roku uhonorowano go Nagrodą Pritzkera, prestiżowym wyróżnieniem nazywanym Noblem architektury. W roku 1988 jako pierwszy z architektów otrzymał ustanowiony w 1985 roku National Medal of Arts (który po nim, od tamtej pory, otrzymało zaledwie kilku architektów), a w 1992 Prezydencki Medal Wolności, najwyższe amerykańskie odznaczenie cywilne, nadawane przez prezydenta za szczególnie wybitny wkład w dziedzinie bezpieczeństwa lub narodowych interesów Stanów Zjednoczonych, pokoju światowego i kultury. W 2010 roku otrzymał medal Royal Gold Medal – nagrodę przyznawaną corocznie w imieniu królowej przez Royal Institute of British Architects w uznaniu zasług dla międzynarodowej architektury.


I.M. Pei urodził się w 1917 roku w chińskim Kantonie. Szkołę średnią ukończył w Hongkongu, ale przed nadejściem zawieruchy dziejowej, która zakończyła się utworzeniem Chińskiej Republiki Ludowej i rewolucją kulturalną, wyemigrował w 1935 roku do Stanów Zjednoczonych. Dopisało mu niebywałe szczęście, gdyż znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Trafił do najlepszych uniwersytetów: Massachusetts Institute of Technology i na Harvard. Tam zdobywał szlify pod kierunkiem samego Waltera Gropiusa, odkrywcy modernizmu i założyciela słynnego Bauhausu. Pei poszedł w jego ślady i sam został wykładowcą na uniwersytecie Harvarda. W 1954 roku otrzymał obywatelstwo amerykańskie, a w rok później założył własne biuro I.M. Pei and Associates.
Pracownia dała światu wiele znakomitych projektów, jednak za najważniejszy architekt uważał projekt biblioteki Johna F. Kennedy’ego w Bostonie, stanowiący brawurowo skomponowany konglomerat geometrycznych brył ze szkła i białego betonu. Wśród użytych form wyraźnie wybijają się ulubione przez architekta trójkąty. Są one w jego twórczości stale obecne, niejako symbolizując trwanie – nieodłączny atrybut architektury. Można je znaleźć w zasadzie w każdym z jego projektów, na elewacji wieżowca Bank of Hong Kong, Muzeum Suzhou, Ambasadzie CHRL w Waszyngtonie, biurowcu Bank of China w Pekinie, wieżowcach w São Paulo i Paryżu.


Ale Pei kojarzony jest przede wszystkim z jeszcze inną, spektakularną realizacją. W 1983 roku otrzymał unikalne zlecenie na zaprojektowanie nowego wejścia do muzeum w Luwrze. Był to jego pierwszy tak znaczący projekt poza Stanami. To największe wyzwanie, jakie może spotkać architekta – przyznał wówczas – wystarczy spojrzeć na budynek, aby poczuć obecność przeszłości, ducha tego miejsca. Pei zaprojektował wejście podziemne przykryte szklaną piramidą, wywołując tym samym wściekłą falę ksenofobicznego hejtu we Francji, po którym architekt długo nie mógł się otrząsnąć i dojść do siebie. Gdy w 1989 roku ukończono budowę, wybuchła koszmarna afera. Pieklono się, że projekt został zlecony  amerykańskiemu architektowi chińskiego pochodzenia, podczas gdy przecież „tylko Francuz mógłby to zrobić bez profanacji”. Sugerowano otwarcie, że François Mitterrand zafundował sobie prywatne mauzoleum za publiczne pieniądze, a paryska prasa grzmiała, że przed Luwrem, tą francuską świętością narodową, w ogóle nic nie powinno było powstawać, a już na pewno nie „ohydna piramida, która tylko bezcześci renesansowy porządek gmachu”.
Szczęśliwie po trzydziestu latach wszyscy się już ze szklaną piramidą zdążyli oswoić i nie dość, że nie wzbudza ona już żadnych złych emocji, to stała się równie rozpoznawalną ikoną Paryża, jak sam Luwr, także dzięki spektakularnemu zakończeniu obrazoburczego filmu Kod Leonarda da Vinci, wg bestsellerowej powieści Dana Browna. |