Rozmowa z Jagą Hupało – hair designerem, stylistką i projektantką – o włosach, ekspresji i kreacji, która jest najważniejsza.

 

Jak to jest być trendsetterką? Pani kreacje zawsze mają swój unikalny styl, nigdy nie świeciła pani blaskiem odbitym…
Świecenie blaskiem odbitym to ładne sformułowanie, ale dla mnie najważniejsze jest, by świecić blaskiem wewnętrznego błysku. Tylko ten głos jest w stanie mnie prowadzić tak, żebym była wierna sobie, spełniona. To jedyna droga, którą znam.

A co to znaczy – wierność sobie?
Wierność sobie to słuchanie swojego wewnętrznego głosu, prowadzącego do osiągnięcia życiowego celu. To realizowanie wizji twórczości, którą oparłam na uniwersalnych wartościach i potrzebach własnych oraz ludzi, dla których i dzięki którym kreuję.

W latach dziewięćdziesiątych zaproponowała Polkom pewną wersje kobiecości, która była łykiem świeżego powietrza po wszystkich reklamach i napięciu, że ma być „tak jak On lubi”.
Według mnie kreowanie wizerunku to fantastyczna podróż wgłąb pragnień drugiej osoby. Z kolei mój profesjonalizm jest bardzo surowy i mało w nim miejsca na ozdoby, wabiki na przysłowiowego Niego, tego pisanego wielką literą (śmiech). Włosami można wiele wyrazić, dzięki nim wydobywamy swoje „pewniejsze” ja. Ja, które pozwala na komunikat dla świata: „taki jestem sobą, potrafię to wyrażać, mam odwagę i wartości lub priorytety w swoim życiu”.

 

 

Obok i wokół prowadzenia Pracowni robi pani fantastyczne rzeczy. Wiele z nich polega na inspirowaniu innych twórców z pani branży.
Dziękuję, to bardzo miłe. Ale dla mnie jest to również niezwykle odpowiedzialne. Działam wspólnie z zespołem różnorodnych specjalistów, którymi otaczam się w mojej Pracowni. Są to osoby odnajdujące się na wielu polach, w różnych dziedzinach i przestrzeniach. Kiedy działamy razem z zespołem przy projektach zewnętrznych – sesjach zdjęciowych, pokazach mody, reklamach, projektach teatralnych, teledyskach, akcjach artystycznych i społecznych, publikacjach – to najważniejsza jest kreacja. Jeśli inspirujemy postawą i twórczością, to jest to niejako efekt uboczny naszej pracy. Współpracujemy z różnymi instytucjami: Teatrem Wielkim Operą Narodową, Teatrem Muzycznym ROMA, Zachętą Narodową Galerią Sztuki. Mówię „my”, ponieważ Pracownia to zespół ludzi bardzo zdolnych, pełnych pasji, cały czas żądnych działania. Jeśli chodzi o najnowsze projekty, to jesteśmy właśnie po premierze musicalu „Piloci” w Teatrze Muzycznym ROMA, trochę wcześniej wypuściliśmy konceptualną sztukę „Lifting” i przygotowujemy się sesji własnej kolekcji.

Myślałam, że „Lifting” to raczej serial.
Tak, serial, ale zawierający krótkie formy konceptualne. Dla mojego zespołu i dla mnie było to fajne przeżycie. Celem było też pokazanie „nadkreacji” – dążenie do form, które są graficzne, choć mało realne. Nauczyliśmy się, na przykład, że pomiędzy życiem w Pracowni a życiem w kreacji może zaistnieć związek, jakaś elastyczność, która dopuszcza do głosu fantazje o podróżowaniu poza realność opartą o struktury włosów czy możliwości ludzkiego ciała. To jest jeden z konceptów, który wyszedł od nas – i akurat w nim wszystko jest wyolbrzymione.

Kiedyś zadeklarowała pani: „W tym zawodzie nie można być egoistą”. Znalazłam tę wypowiedź w starym artykule, w którym przyznawała pani, że niekoniecznie lubi pani robić takie zabiegi, jak trwała ondulacja…
Nigdy nie można mówić nigdy – nowe technologie, zmienność mody i potrzeb ludzkich czasem weryfikują słowo „nie”. W tej chwili oczekujemy nowości, które na przykład pozwolą w bezpieczny sposób zmieniać strukturę włosa. Proponujemy również wegańskie kosmetyki, zapraszając naszych Gości na „Vegan Fridays”. Fakt, że pojawiają się nowatorskie produkty i technologie, może zmienić moje nastawienie. Ważne jest, żeby nie krzywdzić w swoich działaniach innych osób. Z drugiej strony, egoizm bywa zdrową granicą i źródłem inspiracji…

A jak by wyglądał świat, gdyby pozwoliła sobie pani na zawodowy egoizm? Czy wszystkie miałybyśmy grzywki?
Nie jestem typem dyktatora. Wolałabym, żeby świat był od nich wolny.

 

 

Jesteśmy w bardzo pięknej przestrzeni. Czy Pracownia Fryzur mieści się tutaj – w zaadaptowanej fabryce koronek na Burakowskiej – od samego początku?
Tak, Pracownia jest tu od początku, stała się niemal historycznym miejscem. Jesteśmy na Burakowskiej już prawie dwie dekady i cały czas udaje się zachować autentyczność i surowość tego miejsca, a jednocześnie wprowadzać nowe rozwiązania. Obcowanie z taką przestrzenią to czysta przyjemność. W dodatku Burakowska jest znakomicie usytuowana na mapie Warszawy! Powstał tu taki trójkąt: Burakowska, Duchnicka i Spokojna (siedziba Wydziału Sztuki Mediów warszawskiej ASP). Bardzo lubię przemieszczanie się po tych miejscach – one nigdy nie tracą świetnej, żywej energii, jednocześnie dająca poczucie obcowania w pięknej naturze, fajnej architekturze. Ludzie, którzy tutaj przychodzą, też mają szczególną aurę. Dla nich organizujemy coroczne wydarzenia w ramach Nocy Muzeów: koncerty, pokazy mody, performance. Na Burakowskiej tworzymy również cykl spotkań z artystami w ramach działalności Kultury Niepodległej.

Salon od początku zajmował tyle miejsca, co teraz: aż ⅓ kondygnacji?
Na początku pracowaliśmy tylko w jednej części, ale to powoli się zmienia. Jedno piętro dobudowaliśmy, w pewnym momencie przejęłam też studio fotograficzne. Kiedy jego właściciel zapowiedział, że musi opuścić Burakowską, wiedziałam, że studio musi pozostać w moich rękach, bo inaczej stracimy specyficzną energię świata mody, która była tutaj źródłowo: wcześniej stacjonowali tu także Joanna Klimas czy Marek Straszewski… Niestety, takie procesy zachodzą dziś wszędzie: ciekawe miejsce, które zostało stworzone przez artystów, nagle staje się dla twórców zbyt drogie.

Historia stara jak miasta.
Dokładnie. Tutaj też się wydarzyła. Dzięki temu, że nasze działanie jest połączeniem sztuki, rzemiosła i mody, jesteśmy w stanie utrzymać się tu wspólnymi siłami.

 

 

Czy Akademia to tylko fryzjerstwo?
Akademia Perfect Hair ma w swojej intencji edukację naszej branży. Życie jest ciągłą nauką, a już szczególnie w naszym zawodzie, zresztą każdej aktywności twórczej – kilka razy w ciągu roku zmieniają się nurty, wchodzą nowe produkty, techniki. Ostatnio intensywnie zajmujemy się nową dziedziną: trychologią, która służy zdrowiu włosów. Cały czas dzieje się coś ciekawego i rozwojowego, ekipy się zmieniają – edukatorzy przyjeżdżają do naszej Akademii z całego świata.

Co z ofertą dla panów?
W latach dziewięćdziesiątych, kiedy zaczynałam swoją przygodę z modą, na czasie był nurt unisex. W tej chwili obserwujemy inne zjawisko: separowania się, a zarazem chronienia swojej intymności – przy okazji mody na wypielęgnowaną brodę i wąsy pojawiła się też moda na przestrzenie barberskie. Miejsce, które mamy w naszej interdyscyplinarnej Pracowni, idealnie wpisuje się w charakter męskiego świata. Oryginalne cegłówki z międzywojnia w byłej fabryce kreują odpowiednią – zarazem ciepłą i surową – atmosferę. Mężczyźni bardzo lubią tu przychodzić. Kobiety natomiast mają swoją oazę w przestrzeni od frontu Pracowni, z przepięknym widokiem na naturę oraz w złotym pokoju pani Ewy – naszej kosmetolog i trycholog, pracującej na ekskluzywnych produktach marki Menard.
Tu na Burakowskiej, buduje Pani wielowymiarową kulturę życia. Jest w niej sporo elementów prosto z Japonii. Jest Pani zresztą ambasadorką kultury japońskiej nawet w samym swoim wyglądzie: tradycyjne cięcie włosów z nieco krótszymi pasmami z przodu, buty na specyficznym japońskim koturnie… Pijemy wspaniałe japońskie herbaty.
Herbaty to także efekt współpracy z japońską marką Menard! Japończycy upodobali nas sobie w dużej mierze dzięki naszej kulturze minimalizmu i gościnności Mamy podobne wizje pielęgnacji ciała, włosów, ubioru. Minimalizm japoński, japońska sztuka, kultura i mądrość jest dla mnie magnetyczna, ale też przychodzi w zupełnie naturalny sposób. Mam szczęście, że znajduję to, czego potrzebuję w życiu. |