Farmacy w Londynie to jedno z tych miejsc, dzięki któremu ulice w porze lunchu pustoszeją. Między 13 a 14 środek ciężkości Notting Hill i Bayswater przenosi się na róg 72 Westbourne Grove i Monmouth Road, a wartki strumień ludzkiej rzeki wpływa przez narożne wejście jasnej kamienicy zwieńczonej plątaniną roślinności.

 

Tekst: Magdalena Maskiewicz, Małgorzata Bujalska
Zdjęcia: Farmacy

 

Owczy pęd zwykle zwiastuje gorący trend, a wszystkie znaki na ołowianym londyńskim niebie sugerują, że tuż za progiem czeka nas coś miłego, modnego, a do tego pozbawionego skutków ubocznych. Szykuje się zdrowa zabawa, pełna nieoczywistych zwrotów akcji, towarzyszących rozwikływaniu zagadek bezmięsnego, bezmlecznego
i pozbawionego rafinowanych cukrów menu. Z założenia również niskosodowego, choć nieco słonego przy płaceniu rachunku. To jednak właśnie my, potomkinie słowiańskich Rzepich, karmione schabowym od kołyski, w której dla dietetycznej równowagi bujało nas do snu Marchewkowe pole Lady Pank, powinnyśmy nałożyć na siebie surową pokutę,
zrewidować całe dotychczasowe życie kulinarne i zapłacić pokornie mandat za pół kodeksu wykroczeń z życia hedonisty… Tymczasem po przekroczeniu progu Farmacy zostajemy otulone, delikatnym jak zefir, podmuchem kontrastu wczesnowiosennej, stalowo przejrzystej, chłodnej aury z łagodnym ciepłem jasnego wnętrza, które z łatwością uspokoi hipertonię najbardziej nerwowego managera z Mayfair.
Kojący kompres spływającej od sufitu zieleni, surowe drewno podłóg, pobielony bar, menu ułożone zgodnie z sentencją Hipokratesa – Let food be thy medicine and medicine be thy food (Niech pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem). Wszystko, co trafia na stoły gości Farmacy, jest sezonowe, odżywcze i wspiera zrównoważony rozwój. Mnogość donic we wnętrzu, dających schronienie i zdających się hołubić każdy, najbardziej wątły nawet, fotosyntezujący organizm, sprawia, że wszystkimi zmysłami odczuwa się tutaj szacunek do natury. Szacunek do produktu. Respekt dla zdrowia i bezgłośnie wypowiadane
życzenie dłuższego życia.

Farmacy to królestwo Camilli Fayed – córki byłego właściciela Harrodsa, Mohameda Al-Fayeda, siostry tragicznie zmarłego partnera Lady Di – Dodiego. Otwarta w 2016 roku doczekała się wielu recenzji w brytyjskich mediach i rzeszy wiernych klientów. Z ciekawością Alicji w Krainie Czarów, przechodzimy na drugą stronę lustra, gdzie balans strawy dla ciała niesie ze sobą duchowe doznania. Siadamy bezgłośnie naprzeciw siebie, trochę nabożnie, jak grzesznice w pierwszej ławie kościelnej. Po naszej lewej dostrzegamy dwie koleżanki o delikatnej jak papier ryżowy karnacji, metodycznie odgarniające fale kiełków w swoich Earth Bowls. Po prawej, duet gruchających gołąbków, spijający sobie z dzióbków danie to share – Jemy to samo i sypiamy w identycznych piżamach z organicznej bawełny, w naszym łóżku ustawionym zgodnie z zasadami feng shui. Nogami nie do drzwi, głowami nie do grzejnika. Krajowa zdolność kredytowa, puszczająca wodze fantazji na maksymalnie 50 m kw., podpowiada nam dziki scenariusz łoża, dryfującego samotnie w odmętach lotu londyńskiego Soho. Karta Farmacy dla spontanicznego, kulinarnego pasażera na gapę, może kojarzyć się z lekcją angielskiego, podczas której poznawał „warzywniak”. Do tego dochodzą inkaskie i ajurwedyjskie składniki, takie jak za’atar, dukkah, lucuma, shilajit, których dokładne  znaczenie wykłada nam dyskretnie pod stolikiem dr Google. Wegańską ucztę najlepiej zacząć od polecanych przez obsługę Farmaceutical Syringe Shots, dzięki którym nasz układ trawienny zostanie ustawiony w blokach startowych i to na legalnym dopingu. Eksklamacje zachwytu w menu, pojawiające się obok nazw shotów (Fire Starter, O.M.G., Beautify, Antidote, Melt Away), dają nadzieję na przebudzenie się następnego dnia w nowej, młodszej i bardziej jędrnej, odsłonie.

Karta napojów to królestwo świeżo wyciskanych soków i superfood smoothies, a na wegańskich bon vivantów czeka kilkanaście rodzajów organicznych win. Wino wczesnym popołudniem nie leży w naszej naturze ludzi Północy, decydujemy się więc na zastrzyki energii. Zgodnie z temperamentem wybieram Fire Starter, przyjaciółka puszcza oko do
kelnerki, prosząc o Beautify. Po chwili dostajemy dwa kieliszki, przypominające  minimenzurki, z włożonymi do nich plastikowymi strzykawkami. Bez szemrania poddajemy się terapii zalecanej przez personel. Ściągamy zatyczki z końcówek strzykawek i wciskamy tłoki, napełniając nasze próbówki. Musztardowy w kolorze Fire Starter kryje w sobie imbir, kurkumę, pieprz cayenne i sok z cytryny. Składniki gładko przechodzą przez gardło, chociaż ich rozgrzewająca moc jest trudna do zignorowania. Beautify to esencja jagód goji, cytryńca chińskiego, krzemu i aloesu. Pokłon boskiej triadzie oddany jednym haustem – paznokcie, włosy, skóra – Alleluja! W nabożnym duchu można jeszcze wybrać z menu shot o nazwie O.M.G., gdzie obecność CBD – kannabidiolu, jednego z ponad 100 występujących naturalnie w konopiach związków organicznych (pozbawionego niestety psychoaktywnego działania), została dopuszczona w Farmacy do obiegu, jako jedynej restauracji w Londynie.
Bez tanich halucynacji decydujemy się na przystawkę dla dwojga – Seasonal Mese, które kelnerka przynosi nam oburącz, na pokaźnych rozmiarów plastrze z pnia drzewa. Wierzymy, że piła drwala tknęła powalony porywistym podmuchem wiatru konar, dopiero po zderzeniu z ziemią. Hummus z kasztanów z marynowaną żurawiną, popcorn z kalafiora, grillowana oberżyna z pieczonym pomidorem, tapenada z oliwek z pitą. Geometryczna kompozycja, składająca się z wielu małych stosików, niczym karma dla zziębniętych ptaków, serwowana na drewnianym talerzu z otokiem kory drzewnej w miejsce złotej emalii. Z niekłamaną ciekawością rozpoczynamy degustację, każda od przeciwległej krawędzi, sporych rozmiarów, dechy. Podpłomyk zanurzony w kasztanowym hummusie smakuje, choć nie zaskakuje. Aksamitna gładkość drobno zmielonych kasztanów w miejsce ciecierzycy, przełamana kwaskowatą żurawiną, pęka wraz z chrupnięciem cienkiego podpłomyka. Smaczne, przyjemne na języku, ale dość oczywiste. Wchodzimy głębiej w las. Kalafior jest nierozpoznawalny – mały klopsik w panierce z mąki kukurydzianej, czarnuszki i zmielonych ziaren. Po przekrojeniu ujawnia swój biały kwiatostan. Twardy i surowy. Wrażenie, że od grządki do naszego stołu dzieliły go dwa kroki – wytarzanie się w panierce i krótka kąpiel termicznej obróbki – jest nieodparte. Z przyjemnością warzywnego drapieżnika chrupię białą różę, przegryzając ją, zwiniętym w rulonik, plastrem grillowanego bakłażana, którym ścieram z deski pikantną oliwkową tapenadę. Słonawy posmak basenu Morza  Śródziemnego, bogactwo tekstur i smaków. Gdy palce moje i przyjaciółki spotykają się w centralnym punkcie deski, ku własnemu zdziwieniu stwierdzamy, że czujemy się już syte, a to zaledwie drugi punkt naszej podróży przez królestwo wegańskiej księżniczki Camilli Fayed.

Kolejny przystanek na żądanie to sztandarowa Farmacy Salad – miks zielonych liści, awokado, kiełków, świeżych ziół, jagód goji, aktywowanych nasion podawanych z krakersami z za’ataru i dressingiem z buraka. Wszystko świeże, młode i chrupkie. Awokado o idealnej twardości dobrze schłodzonego masła, dressing w oszałamiającym kolorze fuksji, gdzie purpurę buraka złagodzono malinowym odcieniem jagód goji. Zresztą określenie dressing w ogóle tu nie pasuje, to raczej bezglutenowa, i w 100% roślinna, wersja Sauce Veloute, pieszcząca podniebienie szlachetną teksturą. Bilans zamknięcia należy sobie osłodzić. Raw Chocolate Tart z lodami waniliowo-kokosowymi i kruszonką na bazie organicznego kakao to nasz smak wieńczący podróż. Prawie, bo potrzebujemy jeszcze kopniaka, który wygoni nas z powrotem na zewnątrz. Kawa z mlekiem roślinnym raz, Hot Cup of Golden Milk (mleko kokosowe z kurkumą i czarnym pieprzem) dwa! Ku mojemu zaskoczeniu wielbicielki kawy, okazuje się, że Złote Mleko daje większy power niż kofeinowe uderzenie, ale z całym szacunkiem dla baristy alchemika, cafe ristretto wypite w pierwszym lepszym barze w Italii to dla mnie mistrzostwo świata.
Camilla Fayed miała wizję, którą zmaterializowała w postaci restauracji wyprzedzającej czas. Restauracji, której menu z założenia oparte na eliminacji i substytucji składników, dzięki talentowi właścicielki i zespołu, pozwala gościom cieszyć się bogactwem smaków, aromatów, tekstur. Gdzie każdy posiłek dnia, od energetyzującej owsianki o poranku po wykwintną kolację przy świecach, ma swoją pełnowymiarową oprawę, bez cienia poczucia rezygnacji. Jest też bonus. Lepsze zdrowie, gładsza cera, węższa talia, jaśniejszy umysł. |