Rozmowa z Małgorzatą Małaszko-Stasiewicz, szefową Programu 2 Polskiego Radia.

 

Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Emil Biliński

 

Swoją pracę w radiu zaczynała pani od oprawy muzycznej do spektakli Teatru Polskiego Radia.

Niezupełnie. W 1991 roku przyszłam do Trójki. Ówcześni szefowie Trójki szeroko otworzyli drzwi i ogłosili nabór do powstającego newsroomu. Jako studentka muzykologii przyszłam „robić wiadomości”. Takiego początku nie planowałam, nie śniłam o dziennikarstwie newsowym, ale jakie to mogło mieć znaczenie wobec faktu przekroczenia progu Myśliwieckiej? Poznałam wielu fantastycznych radiowców: Grzegorza Wasowskiego, Antoniego Piekuta, Pawła Sztompke, Jana Borkowskiego. Po roku, za namową Krzysztofa Lipki, znakomitego popularyzatora muzyki klasycznej, rozpoczęłam współpracę z Teatrem Polskiego Radia. Moje pasje teatralne od zawsze były silne, oprócz muzykologii zaczęłam studiować wiedzę o teatrze. I tak, na ponad piętnaście lat związałam się zawodowo z Teatrem Polskiego Radia. Współpracowałam też z teatrami żywego planu.

Wieść niesie, że była pani wręcz genialnym „muzycznym oprawcą”.

Mam nadzieję, że nim zostałam.

Czyli nadal zajmuje się pani oprawą muzyczną spektakli?

Sporadycznie. Ostatnio stało się to za sprawą Adama Ferencego, którego trzy lata temu namówiłam do wyreżyserowania dla Dwójki Poskromienia złośnicy. Zgodził się pod warunkiem, że do tego słuchowiska przygotuję muzykę. No i wyszłam zza biurka.

Nie tęskni pani do tamtych czasów?

Nie mogę myśleć sentymentalnie. To, czym się zajmowałam, ukształtowało mnie jako radiowca. Czasem brakuje mi pracy w studiu, przyznaję. Ale dziś mierzę się z innymi wyzwaniami. Oprawa muzyczna spektakli radiowych to jest zajęcie, które otwiera nieoczywiste przestrzenie naszego mózgu. Muzyka w radiu tak naprawdę jest scenografią, przestrzenią, czasem. A to oznacza, że trzeba uruchomić wyobraźnię nie tylko muzyczną. Nieodzowna jest przy tym wrażliwość na słowo.

Szefuje pani radiowej Dwójce już niemal dziesięć lat. To ewenement. Jak przy tych zawirowaniach dotykających co chwilę publiczne media udało się pani, bodaj jedynej, zachować tak długo to stanowisko?

Jak to się udało? Nie wiem, jaka jest recepta. Nie myślę o tym w kategorii: udało się. Bardzo rzetelnie pracuję, poza tym jestem tu nieprzypadkowo. Radio to było moje marzenie i bardzo świadomy wybór. Miałam propozycje z innych instytucji, ale dla mnie radio jest częścią mojego życia, a nie tylko miejscem pracy.

 

 

Dwójka to jedyna stacja radiowa w świecie,
w której muzyka łączy się z literaturą i publicystyką kulturalną.

 

Każdy redaktor-dyrektor pragnie zaznaczyć swoją obecność, pozostawić po sobie trwały ślad…

Świat nie stoi w miejscu, wszystko się zmienia, program też. Przez dziesięć lat zaszło bardzo wiele zmian w Dwójce. Ale chcę podkreślić, że gdybym próbowała to robić sama, to nie zmieniłabym niczego, a w każdym razie nie byłyby to zmiany trwałe. Polityka nakazowa nigdy nie jest na dłuższą metę skuteczna. Jeśli pracujemy w zespole, to zespół musi rozumieć przekształcenia. Dwójka to jedyna stacja radiowa w świecie, w której muzyka łączy się z literaturą i publicystyką kulturalną. A my nie tylko jesteśmy programem nadającym przez dwadzieścia cztery godziny, lecz takim małym ministerstwem kultury, które wspiera najważniejsze wydarzenia kulturalne. Nie ma odpowiednika ani w Europie, ani w Polsce. Dla przykładu w BBC czy Radio France jest wyraźny podział na programy poświęcone muzyce klasycznej i skoncentrowane na publicystyce kulturalnej. Tylko w Polsce mamy Program 2 Polskiego Radia, w którym można posłuchać koncertów zarówno z muzyką klasyczną, jak i eksperymentalną, jazzową, folkową, w którym jest miejsce na literaturę współczesną i na klasykę czytaną przez najwybitniejszych aktorów.

Nie spotyka się pani z krytyką, że zbyt dużo jest w Dwójce słowa, że to słowo wypiera muzykę z tej tradycyjnie muzycznej anteny?

Nigdy nie był to program wyłącznie muzyczny. Być może jest takie wrażenie, bo zmieniły się godziny, w których pojawiają się audycje słowne. W procentach wygląda to od lat niezmiennie: 75% muzyki, 25% słowa.

Kim tak naprawdę jest słuchacz Dwójki? Czy mogłaby go pani scharakteryzować?

Zawsze można próbować. Tak jak nietypowa jest Dwójka, tak nietypowy jest jej odbiorca; to mieszkaniec wielkiego miasta, małej miejscowości, a nawet wioski, to zarówno piętnastolatek, jak i osoba osiemdziesięcioletnia. Jest tylko jedna rzecz, która wszystkich łączy bez względu na płeć, wiek i pochodzenie: jakość! Jest to słuchacz aspirujący, wymagający. Taki, którego interesuje kultura najwyższej próby. Nie oznacza to, że nie jest zainteresowany rozrywką, ale ta też przecież może być najwyższej jakości. Słuchacza Dwójki nie da się oszukać, bo ma on olbrzymią i wszechstronną wiedzę.

Słuchalność Dwójki oscyluje w granicach jednego procenta, choć wiadomo, że to bardzo wierna grupa odbiorców. I chyba to oni zadecydowali, że nie udało się dotąd Dwójki zlikwidować.

Czy tylko jeden procent Polaków zainteresowany jest kulturą? Zostawiam to pytanie otwarte. Gdybyśmy sprawdzili, jaka jest sprzedaż książek, jaki jest udział Polaków aktywnie uczestniczących w życiu teatralnym, filharmonicznym, gdybyśmy porównali to z poziomem czytelnictwa – to się okaże, że wynik będzie dużo niższy niż ten jeden procent naszej słuchalności. Naprawdę mamy wiele do zrobienia.

Co chciałaby pani, tak najbardziej, zmienić w Dwójce?

Chciałabym poszerzać grono tych, którzy z Dwójki mogliby dowiadywać się, jak bardzo ciekawy może być świat kultury. To jest kwestia też pewnych zmian społecznych, które zachodzą i zachodziły. Dużą stratą było marginalizowanie, a potem wykluczenie edukacji artystycznej w szkołach powszechnych. Dotyczy to w takim samym stopniu sztuk plastycznych, jak i muzycznych. Wiadomo, że życie festiwalowe Warszawy, Gdańska, Poznania czy innych dużych polskich miast istnieje. Jest raz bardziej, raz mniej zamaszyste, ale w tych ośrodkach miejskich jest większa szansa, że nawet przez przypadek ktoś otrze się o kulturę. Ja jestem pod wrażeniem tych, którzy w małych i bardzo małych ośrodkach decydują się na organizowanie wydarzeń kulturalnych z myślą o lokalnych społecznościach. Jestem pod wrażeniem takiej pracy u podstaw. Jako przykład niech posłuży Kromer Festival w Bieczu, który w sierpniu tego roku odbędzie się po raz trzeci. Kiedy pierwszy raz dowiedziałam się o tym pomyśle, byłam przekonana, że to się nie ma prawa udać.

 

 

Dwójka obejmuje patronatem tego typu wydarzenia. Jak to wygląda? Organizatorzy dobijają się do was z prośbą o pomoc?

Zwykle zgłaszają się do nas, bo wiedzą, że będą mieli kompetentne, merytoryczne wsparcie. Wiedzą też, że jest to skuteczna droga informowania odbiorców nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Dzieje się tak za sprawą przynależności Polskiego Radia do Europejskiej Unii Nadawców (EBU). Oferujemy koncerty organizowane w Polsce naszym partnerom z rozgłośni publicznych na całym świecie. I dzięki temu na przykład Anglicy, Francuzi, Hiszpanie, Niemcy, Węgrzy słuchają naszych koncertów i przy okazji dowiadują się, że oto w Polsce jest Biecz! Miasteczko z arcyciekawą architekturą, arcyciekawą historią, arcyciekawym festiwalem. Ta wiedza być może nie od razu, ale przeniknie stopniowo do świadomości. Kromer Festival już stał się wydarzeniem przyciągającym melomanów, wykonawców najwyższej klasy, miłośników architektury i sztuki. A z czasem ma szansę przynieść wymierne korzyści lokalnej społeczności, choćby przez rozwój turystyki w tym regionie.

No właśnie, a skoro o pieniądzach mowa…

Wartościowe projekty i pomysły mogą być zrealizowane tylko przez media publiczne, nie ma szansy, żeby coś się zdarzyło poza nimi. One są do tego powołane, by wspierać wszystkich twórców. Na całym świecie tak jest. W Niemczech nie ma możliwości, żeby obywatel nie zapłacił składki na radio i telewizję. Brak opłat wiąże się z bardzo wysokimi karami. Przecież to my zamawiamy utwory muzyczne i literackie, jesteśmy największym płatnikiem ZAiKS-u, to przez media publiczne do twórców docierają pieniądze. Jeśli nie będzie abonamentu, nie będzie uregulowanej sytuacji finansowej i pewnej odpowiedzialności społecznej – to przegramy jako naród. Abonament to nie jest składka na politykę!

Naiwnie zapytam, co można jeszcze zrobić, żeby większe grono słuchaczy dowiedziało się, że np. w sobotni wieczór w Dwójce jest opera?

Albo że po długiej przerwie reaktywowana została kultowa audycja Wieczór płytowy – audycja dla miłośników nagrań płyt nie tylko kompaktowych, też analogowych. Co robić? Trzeba informować, namawiać, „dźgać”. Zmienił się sposób słuchania radia. W tej chwili wielu naszych odbiorców słucha naszych audycji nielinearnie, poprzez naszą stronę w dogodnym dla siebie czasie. Audycji nadawanej o godzinie 14.00 możemy sobie posłuchać o 21.15 i też będzie dobrze. Rzecz w tym, żeby treści docierały.

 

Nadal jednak w całości transmitujecie Konkurs Chopinowski i Wieniawskiego. Czy uważa pani, że jest sens zajmować antenę na tyle godzin?

Potwierdzeniem, że to ma sens, są badania słuchalności. Słupki szybują. Naszych odbiorców interesują nie tylko same zmagania konkursowe, ale rozmowa o nich. My oferujemy komentarze specjalistów, pełne emocji rozmowy z wykonawcami, zaglądamy za kulisy…

Gdyby miała pani wybrać jedną sztandarową audycję…

Na to się nie zdobędę, nie jestem w stanie wybrać tylko jednej, bo jest ich wiele: Duża Czarna, Five o’clock, Chopin osobisty, Muzyczna Scena Tradycji, Płytomania, Wieczór ze słuchowiskiem – to jedno z moich ukochanych pasm. Wzruszam się za każdym razem; czy to jest premiera, czy kiedy wyciągamy z archiwów słuchowiska powstałe czterdzieści lat temu. Dziś już tak się nie gra, już tak się nie mówi.

Cudna jest też Archiwalnia…

Wymyśliłam ją wiele lat temu, trochę na przekór kolegom, ale myślę, że dziś dla większości słuchaczy i dziennikarzy Dwójki jest to jedną z najbardziej ulubionych. Krótka i figlarna.

Dowiem się wreszcie, co chciała pani zmienić w Dwójce, ale się nie udało?

Naprawdę ma pani takie naiwne przekonanie, że to powiem? Ja wiem, co jeszcze muszę, ale jeśli teraz zdradzę, to może się nie udać. W pewnych sytuacjach trzeba działać z zaskoczenia. |

 

Jestem smakoszem i uwielbiam gotować przyznaje Małgorzata Małaszko-Stasiewicz. Często przyrządzam wołowinę po burgundzku, bo jest to danie proste a zarazem efektowne. Trzeba jedynie uzbroić się w cierpliwość gdyż ta potrawa wymaga długiego pieczenia.

Wołowina po burgundzku

Składniki:
800 g wołowiny
2 marchwie
2 ząbki czosnku
2 szalotki
seler naciowy
tymianek
liść laurowy
pieprz, sól
około 600 ml wytrawnego wina
odrobina oliwy
.