Rozmawiamy z Monique Lehman, artystką sztuki włókna, o jej twórczości
i promowaniu sztuki na świecie.

Tekst: Agata Czarnacka

Jest Pani artystką niezwykle trudnej i ciekawej dyscypliny, tkaniny artystycznej. Jak odnalazła Pani swoje powołanie?
Zajmuję się żmudną, tradycyjną techniką gobelinu. W wieku 26 lat, aby uczcić ważne wydarzenie dla Polski, utkałam realistyczny portret Jana Pawła II, który osobiście pokazałam papieżowi podczas jego wizyty w USA. Sukces, który odniósł ten gobelin, otworzył drogę do współpracy z architektami i zamożnymi patronami sztuki. Starając się nadążać za zamówieniami na gobeliny, zaprzestałam eksperymentować artystycznie. Moje gobeliny wyróżniały się na tle amerykańskich polską wrażliwością kolorystyczną, sposobem farbowania wełny i materiałami używanymi do osnowy i wątku. Aż wreszcie pierwszy raz odwiedziłam Polskę po latach na emigracji. W tym czasie z powodu sytuacji politycznej polscy artyści odizolowani byli od komercyjnych wpływów Zachodu, nastąpiła zmiana w myśleniu o sztuce. Pod wpływem takich osobowości, jak prof. Włodzimierz Cygan czy prof. Ewa Latkowska-Żychska, rzuciłam się w wir własnych poszukiwań artystycznych. Zrozumiałam, że sztuka to ciągłe poszukiwanie, a nie zaspokajanie potrzeb zamawiającego tkaninę.

Pani praca, „Rainforest“, jest przepięknym studium na temat różnorodności – czy może Pani o niej opowiedzieć?
Każdy widzi w mojej pracy coś innego. Pani słusznie zauważyła, ze różnorodność zarówno gatunków biologicznych, jak i poglądów, jest podstawowym wątkiem, na którym oplotłam inne możliwe interpretacje dla mojej pracy. Idealna sala dla mojej przeplatanej i haftowanej pracy pt. „Las deszczowy“, to ciemne pomieszczenie z przerywanym jak błyskawice światłem. Z sufitu zwisają liany Tarzana z węzłami, wokół których zwiedzający owijają nogi i bujając się, patrzą na moją tkaninę ze wszystkich stron. Słychać huk wodospadu, nawoływania ptaków i żab. Zwiedzający zapomina o zgiełku miasta i patrzy na niezwykłe kombinacje kolorów. Wiszące, uporządkowane wątki tworzą nieznaną rzeczywistość. Fantastyczna scenografia opery czy teatru daje nam złudzenie innego świata i jest tłem dla aktorów, moja tkanina to nowa nieznana przestrzeń, która, istniejąc sama dla siebie, nasyca zmysły, bez czasu i ciężaru. Ta egzotyczna tkanina była zainspirowana fantastycznym podwodnym krajobrazem zimnego Pacyfiku, zwieszającymi się roślinami botanicznego ogrodu w pobliżu naszego domu na Hawajach i galaktykami kosmosu zarejestrowanymi przez teleskop Hubble.

Robi Pani dużo dla promocji polskiej kultury na świecie…
Określana jestem jako Córka Papcia Chmiela, znanego autora komiksów, skromna, zdecydowana, trochę nierealna żona pracownika NASA… Ciesze się, że dzięki wam mogę opowiedzieć, co naprawdę robię! Wasz magazyn lansuje polską kulturę i sztukę i zapraszając mnie do grona wybitnych osobowości, które prezentujecie, zrobiliście mi ogromną przyjemność. Jestem bardziej znana w Chinach i obu Amerykach niż w Polsce. Dzięki podwójnemu obywatelstwu biorę udział w wystawach światowych jako Polka z przywilejami obywatela amerykańskiego. Szczególnie dumna jestem, że zaprezentowałam polskich artystów w Chinach. Twórczość tkacka wymaga koncentracji i odizolowania, a przecież artyści odczuwają satysfakcję, pokazując swoje dzieła na międzynarodowych wystawach. Artyści, widząc swoje dzieła w międzynarodowych salach wystawowych, cieszą się i są dumni, jakby odnaleźli tam swoje dziecko. Doświadczenie w działalności międzynarodowych organizacji i znajomość kilku języków wykorzystuję, aby być mostem łączącym artystów tkaniny artystycznej. Posuwając się Jedwabnym Szlakiem od Chin, znalazłam się w Pakistanie, w mieście Lahore, gdzie Masuma Halai Khwaja planuje polska wystawę razem z artystami chińskimi.

Pani kreacje robią furorę nie tylko w świecie sztuki współczesnej,
ale także w popkulturze. Wzięła Pani 
udział w formacie „Żony Hollywood“, prezentując wspaniałe suknie własnej produkcji. Z jakim odbiorem się Pani spotkała?
Sztuka włókna coraz częściej pojawia się w muzeach, na wystawach sztuki współczesnej. Moje ostatnie kompozycje przestrzenne pokazywane są obok malarstwa, rzeźby i grafiki. Grupa Krak z Kalifornii planuje taką wystawę w 2018 roku. Mój udział w programie Żony Hollywood pokazał polskim organizatorom wystaw, że sztuka oparta na bardzo tradycyjnej, pracochłonnej technice dobrze odbierana jest nie tylko przez znawców! Producenci programu informowali mnie tuż przed programem, w czym mam wystąpić i łatwiej było zdjąć wypłowiałą, jedwabną firankę z okna i upiąć ją w formę sukni niż chodzić po sklepach w poszukiwaniu wymarzonej kreacji! (śmiech) Klaudia Frant w książce, która ukaże się w maju 2018 r.
tak właśnie opisuje jedna z moich kreacji do programy „Żony Hollywood“: „Długo zastanawiałam się, co na siebie założyć na spotkanie „Żon Hollywood”. Chciałam wyglądać tak dobrze jak pozostałe bohaterki. W mojej głowie przez kilka dni powstawał projekt. Wieczorem, dzień przed nagraniem, otrzymałam telefon z prośbą, żebym ubrała się na biało. Zwykle noszę kolory. Teraz miałam zupełną pustkę w głowie. Pojechałam do sklepu, gdzie wpadła mi w oko sukienka w rozmiarze „2”, który zazwyczaj noszę. Podczas przymiarki okazało się, że ma ze dwa metry długości i pasuje na mnie tylko w talii. Wyglądałam prawie jak nimfa, tyle że zdobienie przy szyi, które powinno się znajdować nad dekoltem, mnie sięgało ponad głowę. Mimo że zupełnie na mnie nie pasowała, spodobał mi się jej wzór i cena (była na wyprzedaży). Ze sklepu nie wyszłabym bez pasujących butów na koturnie. Musiałam dodać sobie kilka centymetrów, by wyglądać na wyższą, niż jestem w rzeczywistości. W domu porozcinałam materiał na kilka części: skróciłam od dołu, powycinałam boki, poprzeszywałam w różne strony– wreszcie sukienka leżała jak ulał. Zdobiony kołnierzyk okalał moją szyję (w oryginalnym projekcie powinien być na wysokości piersi). Następnego dnia dziewczyny pochwaliły sukienkę. Nie przewidziałam tylko tego,że założą jeszcze wyższe szpilki od moich, a ja będę im sięgać do ramion!“

Czy każda z nas powinna nosić kreacje, które są tak naprawdę sztuką?
Zachęcam kobiety, aby bawiły się strojem i nie traktowały trendów mody zbyt poważnie. Należę do pokolenia lat 70., które żyło sztuką i nosiło tylko ręcznie robione ubranie, często wykańczane pod pulpitem szkolnej ławki. Moja mama dbała z całych sił o to, abym nie myślała o niczym innym, jak tylko o nauce francuskiego, tkaniu, malowaniu i rzeźbieniu, wieczorami razem dziergałyśmy sukienki, a zwijając motki, marzyłyśmy o ciekawszej przyszłości. Najbardziej w życiu cenię wolność, a ubranie zawsze ją ogranicza. W sklepach kupuję odzież, która niewiele wazy, nie gniecie się i szybko schnie, z którą łatwo się podróżuje i która zabezpiecza od kapryśnej pogody. Moje własnoręcznie wykonane ubrania zakładam na specjalne okazje. Staję się w nich kim innym, czasem na wystawach strojem przekazuje dodatkowa informacje o mojej ekspozycji. Kreacje są dopasowane, odpowiednie do mojej sylwetki i nie udaję w nich modelki-manekina, do której mi tak daleko jak kolibrowi do flaminga. W 2000 roku zorganizowano Biennale w San Diego, gdzie jury odrzuciło mój gobelin. Ale że łatwo się nie poddaję, poprosiłam moją koleżankę, by była „żywą modelką“. Obie założyłyśmy moje gobeliny – ja seksowną, srebrną suknię, a ona fantazyjną pelerynę (tkaną i poprzeszywaną złotymi nićmi) przedstawiającą zachód słońca prześwitujący przez morską falę. Na wystawę zawiózł nas mój mąż David. Przez całą drogę przeżywał, po co my właściwie tam jedziemy. „Nie no, chyba tam nie wejdziecie, dajcie spokój“ – miał nadzieję, że się zawstydzimy i każemy mu zawrócić. „David, skoro nie przyjęli mojej pracy, to niech chociaż zobaczą, co ja robię“ –wyjaśniłam mu. Wkroczyłyśmy na salę, ściągając uwagę fotoreporterów. Koleżanka wymachiwała peleryną, a ja opowiadałam o dziełach. Dziennikarze dociekali, dlaczego moje prace nie są częścią konkursu. Powiedziałam im, że zostały odrzucone, dlatego nie miałyśmy innego wyboru, jak się w nie ubrać… Nazajutrz nasze zdjęcia pojawiły się w branżowej prasie. Przy okazji przypomniałam niektórym artystom, że w sztuce ważny jest element zaskoczenia, a tradycyjne wystawy odchodzą do lamusa. Dwa lata później, gdy organizowano kolejną edycję amerykańskiego Biennale gobelinu, otrzymałam telefon z prośbą, czy zechciałabym być przewodniczącą jury.

Właśnie wraca Pani z Urugwaju, gdzie wzięła udział w wielkiej wystawie tkaniny – VII Biennale Współczesnej Tkaniny Artystycznej. Jak odnajduje się Pani w międzynarodowej społeczności artystów tworzących w tym specyficznym i wymagającym medium, jakim jest tkanina?

Pokochałam arty stów południowoamerykańskich! Ich otwartość, gorące temperamenty objawiają się nie tylko w emocjonalnych tkaninach, mówiących o tragediach, niepewnościach i pragnieniach. Nieznajomi na przywitanie całują się w oba policzki, a tymczasem europejski gest podania reki uniemożliwia przytulenie i pocałunek. Na wystawie światowej WTA w Montevideo moja tkaninę pokazano na czarnej ścianie, wydzielonej w ogromnej sali Muzeum Visual Arts. Każdy artysta ma silną, często niepokojącą wizję. Moja estetyczna, pozytywna i nieingerująca w życie innych sztuka, która odzwierciedla moją spokojną osobowość, wyglądała w tym zestawieniu bardzo optymistycznie. Moja praca nic nie narzuca, nie przemawia i nie protestuje, nie udaje niczego, co już jest bo po co? Zamiast tłumaczyć, zmieniać i ubolewać nad tym, co nas otacza, pragnę, aby zwiedzający kontemplował dzieło, śledził kierunek nici, nie myśląc o niczym…

Tak jak zapominamy o całym świecie, zasypiając. |

 


3 KOMENTARZE

  1. Dokladnie Monique jest taka osoba jaka ten wywiad pokazuje. Widzialam na wlasne oczy jej przepiekne prace ktore pokazuje jej glebokie wnietrze artystyczne, niezwykly talent i wyobraznie. Monique jest osoba niezwykle szczodra, poswiecajac swoj czas pomogla wielu ludziom, nie tylko artystom. Propaguje tkanine artystyczna na calym swiecie i wielu artystow wyplynello na powierzchnie tylko lub w duzej mierze dzieki niej.

  2. I read many interviews with Monique but this is by far the best one. Congratulations to Ms. Czarnecka, she is an excellent writer. She captured the spirit of the artist and made it interesting and entertaining at the same time. Great whimsical photographs.