Był współzałożycielem i dyrektorem Klubu Riviera-Remont, dyrektorem Centrum Sztuki Studio, ministrem kultury. Sformułował program szerokiej reformy infrastruktury polskiego życia kulturalnego w oparciu o fundusze europejskie. Powołał do życia orkiestrę Sinfonia Varsovia, stworzył Polski Instytut Sztuki Filmowej, Instytut Książki, Instytut Teatralny, a także Instytut Sztuki Audiowizualnej – obecnie Narodowy Instytut Audiowizualny. Był pełnomocnikiem ministra kultury ds. Roku Chopinowskiego, a także – ds. Muzeum Historii Żydów Polskich. Od 2008 ponownie Dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Waldemar Dąbrowski – człowiek, dla którego sztuka znaczy życie, opowiada o jednej z największych swoich pasji…

 

Tekst: Jansson J. Antmann

 

Wielbiciele opery postrzegają ją jako najwyższą formę artyzmu, sztukę sztuk. Podziela pan tę opinię?
Jak najbardziej. Przestrzeń kultury jest swoistą aurą, w której człowiek się rodzi, wychowuje, rozwija swoje zainteresowania, realizuje swoje pasje… współtworzy dorobek kulturowy zbiorowości, który, przekazywany z pokolenia na pokolenie, przyczynia się do rozwoju cywilizacyjnego danej społeczności. Kultura, z której czerpiemy i która nas ubogaca, to nie tylko arcydzieła; lubię odwołanie do piramidy: u jej podstawy jest to, co absorbujemy od pierwszych dni życia, co pokazują nam rodzice, opiekunowie, po co sięgamy następnie sami – wpół intuicyjnie: książki, obrazy, muzyka. Dojrzewając, precyzując własne gusta, rozwijając wrażliwość, szukamy sztuki coraz bardziej wyrafinowanej, rozglądamy się za konkretnymi przyjemnościami estetycznymi, zawężamy – co nie znaczy zubażamy – krąg zainteresowań. Dla mnie opera zawsze będzie na szczycie piramidy sztuki zachodu, jako synteza różnorodnych talentów artystycznych, poruszająca, fantastycznie piękna i bogata.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że jedną z najtrudniejszych rzeczy w zarządzaniu teatrem operowym jest budowanie jego repertuaru.
Repertuar jest bazą, fundamentem, na którym opiera się cały gmach instytucji artystycznej, jaką jest teatr operowy. Pamiętajmy, że sens teatru – nie tylko zresztą operowego – leży w jego relacji z widzem. Nasza propozycja artystyczna musi być zarówno odpowiedzią na jego oczekiwania – a przecież są one bardzo zróżnicowane – jak i zaproszeniem do zanurzenia się w sztukę, która na pierwszy rzut oka może wydać się mniej interesująca, czy po prostu – trudniejsza. Oczywiście jest bardzo duża grupa widzów, pragnących oglądać przede wszystkim repertuar klasyczny – chętnie w tradycyjnych inscenizacjach. Przekonujemy ich, że opera współczesna może być nie mniej ciekawa, nie mniej frapująca muzycznie, treściowo… Jednocześnie możemy się pochwalić szerokim gronem widzów otwartych na współczesność – tak muzyczną, jak i inscenizacyjną. Wiele osób, także gości z zagranicy, dyrektorów ważnych scen, mówi mi – niekiedy wręcz z zazdrością – że mamy „młodą” widownię. Fakt, iż udaje nam się przyciągnąć do opery, powszechnie uważanej jednak za sztukę głównie „elit dojrzałych”, studentów, ludzi u progu karier zawodowych, u progu własnego życia rodzinnego, poczytuję za duży sukces. Ci młodzi ludzie coraz częściej przyprowadzają tu swoje dzieci. W naturalny sposób rośnie nowe pokolenie miłośników opery…

Konstruowanie repertuaru to bardziej kalkulacja czy intuicja?
Po trosze i jedno i drugie. Staramy się, jak wspominałem, odpowiadać na oczekiwania publiczności, ale myślenie tylko na zasadzie: kto na to przyjdzie? – oczywiście pozbawione jest sensu. Jesteśmy narodową instytucją kultury – określenie, które mówi samo za siebie. W istotę działalności Teatru Wielkiego – Opery Narodowej wpisana jest jej misyjność; pełni ona funkcję jednego z najważniejszych ośrodków życia kulturalnego w kraju, ma być kulturotwórcza dla Polaków i stanowić najlepszą możliwą wizytówkę Polski na zewnątrz. Ma pielęgnować i promować polskie dziedzictwo kulturowe oraz wspierać młodych, utalentowanych polskich artystów. Zarządzanie talentem wciąż jeszcze nie jest u nas w kraju tematem oczywistym, dla mnie jednak należy do priorytetowych.

Podobno planując repertuar wybiegacie państwo myślami na kilka lat do przodu…
Repertuar sezonu, rozplanowany już dzień po dniu, mamy przygotowany na niemal rok przed jego rozpoczęciem. Wówczas też skrystalizowane są decyzje co do produkcji, tworzących oś programową kolejnych dwóch sezonów. Ogólną koncepcję szkicujemy na pięć lat do przodu. Inaczej nie można – w takim rytmie funkcjonują najważniejsze teatry operowe w Europie, na świecie. Chcąc z nimi współpracować, realizować koprodukcje – co od kilku sezonów znakomicie się udaje – musimy dotrzymywać im kroku. Podobnie rzecz się ma z wybitnymi artystami: reżyserami, dyrygentami, śpiewakami… ich kalendarze również wypełniają się na kilka lat do przodu. Jeśli dziś nie umówimy się z nimi na występ czy produkcję w 2018 roku, nie będzie możliwości, by do nas przyjechali, bo – zwyczajnie – zaangażuje ich ktoś inny.

Rok 2015 był rokiem jubileuszowym: Teatr Wielki świętował 50. rocznicę odbudowy po zniszczeniach wojennych. Jubileusz oznacza zawsze specjalne propozycje repertuarowe…
Tak było i u nas. Świętując ten wyjątkowy jubileusz – połączony jednocześnie z obchodami 250-lecia teatru publicznego w Polsce – wprowadziliśmy do repertuaru szereg tytułów, przygotowywanych właśnie z myślą o tej specjalnej okazji. Najpierw więc był Cud albo Krakowiacy i Górale – pierwsza polska opera narodowa; spektakl, zrealizowany w ramach naszego Programu Kształcenia Młodych Talentów, okazał się wielkim sukcesem: pokazany w kilku ośrodkach w Polsce, grany jest kolejny sezon na naszej scenie, ciesząc się ogromną popularnością. To à propos zarządzania talentem… Następnie Polski Balet Narodowy pokazał znakomitą choreografię swego dyrektora, Krzysztofa Pastora, pt. Casanova w Warszawie. Wreszcie późną jesienią odbyła się premiera Strasznego dworu. Tytuł wybrany oczywiście nieprzypadkowo – bo właśnie Strasznym dworem w 1965 otwierano odbudowany Teatr Wielki. Pod względem artystycznym było to przedsięwzięcie niezwykłe – i naprawdę przełomowe: inscenizację najbardziej bodaj ukochanej przez Polaków narodowej opery powierzyliśmy Davidowi Pountneyowi, wybitnemu brytyjskiemu reżyserowi bardzo wysoko cenionemu na świecie. Po raz pierwszy w historii Straszny dwór reżyserował nie-Polak. Podjęliśmy wielkie ryzyko – mając jednocześnie absolutne przekonanie o najwyższej wartości artystycznej, jaką zaoferować może nam właśnie David – i nie ma dziś wątpliwości, że odnieśliśmy wielki sukces. W wymiarze zresztą… daleko szerszym, niż dotychczas. Bowiem właśnie Straszny dworem zainaugurowaliśmy naszą własną platformę video-on-demand; jednocześnie spektakl zaprezentowała – i pokazuje nadal – platforma vod, stworzona przez 15 teatrów (w tym nasz), należących do międzynarodowej organizacji Opera Europa. Dane mówią same za siebie: od listopada ubiegłego roku na obu platformach Straszny dwór obejrzało ok. 100 000 osób. To fantastyczny sukces promocyjny dla polskiej kultury. Dostaję gratulacje z całego świata, mamy zaproszenia do udziału w prestiżowym festiwalu w Hongkongu i na tournée po Chinach…

Internet jest niewątpliwie znakomitym narzędziem promocyjnym – nie obawia się pan jednak, że zachęci ludzi raczej do pozostania w domu, przed komputerem, zamiast kupować nie tak tani przecież bilet i wybierać się do teatru?
To pytanie zadają sobie oczywiście ludzie związani z operą na całym świecie, odkąd w ogóle pojawiła się idea streamingów i vod. Doświadczenie pokazuje jednak, że jest raczej odwrotnie: ludzie obejrzawszy spektakl za pośrednictwem internetu, chętnie kupują potem ów bilet, by obejrzeć przedstawienie „na żywo”. Rozwiązanie zagadki jest proste: ekran komputera nie zastąpi przeżycia, związanego z uczestnictwem – wraz z innymi ludźmi – w przeżyciu artystycznym. Internet nie odda tych emocji, które generuje interakcja wykonawca-widz; pozbawia nas również tego momentu święta, bycia w tym wyjątkowym miejscu… Z drugiej strony jest prawdziwym błogosławieństwem dla tych wszystkich, którzy marzą o wizycie w operze, jednak ze względów geograficznych chociażby, ale także materialnych na przykład, jest to dla nich nieosiągalne. Myślę, że kluczowe jest zachowanie równowagi. Robimy np. wszystko, by nie podnosić cen biletów – tak, by najbardziej jak to możliwe eliminować barierę materialną. Mamy niezmiennie średnią frekwencję 95% – i nic w tej chwili nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Dlatego oferowanie spektakli i różnego rodzaju materiałów na temat naszego teatru właśnie w formie streamingu na żywo oraz video-on-demand jest dla nas wyłącznie źródłem autentycznej satysfakcji.

Z satysfakcją też zapewne myśli pan o regularnie realizowanych koprodukcjach z czołowymi scenami operowymi świata… Można być dumnym, współpracując z nowojorską Metropolitan Opera…
…ale także londyńską Covent Garden, English National Opera, operami w Paryżu, Petersburgu, Waszyngtonie, festiwalami w Bregencji i Aix-en-Provence… Oczywiście, to wielki sukces nas wszystkich, całego zespołu Teatru Wielkiego – przede wszystkim sukces artystyczny. Wielka jest zasługa w budowaniu obecnej pozycji naszego teatru Mariusza Trelińskiego i współpracującego z nim scenografa Borisa Kudlički… to ich spektaklami zachwycił się Nowy Jork.

Jakie są marzenia Dyrektora Opery Narodowej?
Bardzo zależy mi na promowaniu, eksponowaniu polskiej, także mniej znanej, literatury operowej. Sezon 2016/17 inaugurujemy Goplaną Władysława Żeleńskiego, pięknym, wartościowym dziełem. To też kolejny tytuł, który zaproponujemy zarówno na naszej platformie vod, jak i na platformie Opera Europa. Oczywiście – jak zapewne każdy dyrektor teatru – marzę niezmiennie o wybitnych kreacjach na naszej scenie, o artystach, budzących wielkie emocje, niezapomnianych spektaklach, trwałej obecności naszego teatru w międzynarodowej przestrzeni życia kulturalnego. Jak dotąd wydaje się, że jestem szczęściarzem: moje marzenia się spełniają. |