Rozmowa z Grażyną Torbicką, dyrektor artystyczną Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym i Janowcu nad Wisłą.

 

Tekst: Agata Czarnacka
Zdjęcia: Emil Biliński

 

Jak to się stało, że festiwal Dwa Brzegi ulokował się w Kazimierzu nad Wisłą?
Nie mogło być inaczej! Dwa Brzegi jako idea zrodziły się właśnie w Kazimierzu i mniej znanym Janowcu na przeciwległym brzegu rzeki. Stąd nazwa. Festiwal powstał z inicjatywy Stowarzyszenia Dwa Brzegi, które założyły osoby związane z tymi miejscowościami. Wcześniej w Kazimierzu przez dekadę odbywało się tak zwane Lato Filmów. Po trzyletniej przerwie czegoś zaczęło brakować – i właśnie wtedy usłyszałam od Stowarzyszenia propozycję. Pomyślałam, że jestem gotowa na podjęcie takiego wyzwania. Byłam wtedy na takim etapie rozwoju zawodowego, że wiedziałam, że mogę wziąć na siebie odpowiedzialność związaną ze zorganizowaniem praktycznie od zera wydarzenia o charakterze nie tylko międzynarodowym, ale i interdyscyplinarnym, bo przecież festiwal skupia się nie tylko na pokazach filmowych, ale i na sztuce z różnych dziedzin, które jakoś się w filmie splatają: muzyce, pisarstwu…

Była już pani wtedy członkinią FIPRESCI, Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych, która przyznaje nagrody wręczane m.in. na festiwalach w Cannes czy Wenecji.
Tak, choć to nie miało większego znaczenia. Najważniejsze było, że wówczas od ponad dziesięciu lat robiłam magazyn filmowy „Kocham Kino”. Ponadto pracowałam na wszystkich najważniejszych festiwalach filmowych. Przez parę lat byłam w zespole Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. Byłam też przez sześć lat w zespole festiwalu w Taorminie na Sycylii. To wszystko pozwoliło mi uwierzyć, że jakoś sobie poradzę.

Pozazdrościła im pani!
Tak, chyba im trochę pozazdrościłam… Dodatkowym wyzwaniem było takie miejsce, jak Kazimierz Dolny, nieposiadające kina ani żadnej sali projekcyjnej – bo tylko przez pierwszy rok mogliśmy wykorzystywać jako salę kinową przestrzeń projekcyjną w dawnej synagodze.

 

 

 

Czyli główny namiot festiwalowy stoi w Kazimierzu na Małym Rynku…
Nie! Główny namiot stoi w naszym miasteczku festiwalowym na terenie zespołu szkół przy ulicy Nadwiślańskiej. Producent festiwalu Zbyszek Dobrosz i jego fantastyczni ludzie budują filmowe miasteczko, żeby odpowiedzieć na wszystkie potrzeby ośmiodniowego festiwalu. Duży namiot ma 850 miejsc, a drugi, mniejszy – 250. Na terenie miasteczka festiwalowego przewidzieliśmy też przestrzeń na spotkania z naszymi gośćmi – artystami. Natomiast wieczorami, po zachodzie słońca, mamy na Małym Rynku Kino pod Srebrną Gwiazdą, projekcje pod gołym niebem. Na Rynku Głównym koncerty, w galeriach wernisaże, można powiedzieć, że na czas trwania festiwalu Kazimierz Dolny zamienia się w bijące serce naszego przedsięwzięcia.

Dzięki pani Kazimierz odżył i pod względem turystycznym ma się doskonale. Dla wielu ludzi młodych i w średnim wieku jest nie do pomyślenia, żeby na przełomie lipca i sierpnia do Kazimierza nie pojechać. To stało się po prostu modne.
Tak, to jest bardzo fajne, bo udało nam się przez ostatnie dziesięć lat przyzwyczaić widzów do wysokiego poziomu tego, co proponujemy im w programie. To jest kino artystyczne i wymagające, choć nie oznacza to, że nie dostarcza rozrywki. Natomiast naszym celem jest przede wszystkim to, by przyjeżdżający widzowie w okresie wakacyjnym mogli doznać czegoś, czego nie doznają nigdzie indziej. Te emocje mogą mieć różny wymiar: radości, wzruszenia, mogą się wiązać z głębokim przeżyciem jakiegoś filmu psychologicznego…

Jak w tym roku – retrospektywa Michaela Hanekego, mocna rzecz.
Dokładnie. Ale my już przyzwyczailiśmy naszych widzów do tego. Pierwsza, druga edycja przyjmowały się z trudem, ale już trzecia chwyciła. Przełomem była retrospektywa Carla Theodora Dreyera, która udowodniła, że nasza publiczność jest już nie tylko na to przygotowana, ale wręcz oczekuje, że stawia się przed nią ciekawe, inspirujące wyzwania. A najbardziej nas cieszy, kiedy oglądanie filmu płynnie przechodzi w dyskusję z artystami i w rozmowę między przyjaciółmi w tych pięknych kazimierskich okolicznościach.

Prawdziwa filmoterapia! Prowadzi pani z Martyną Harland cykl pod tym tytułem w miesięczniku „Sens”, który otwiera na zupełnie nowe wymiary kina…
I dokładnie taki też ma być ten festiwal!

A skąd wziął się pomysł na filmoterapię?
Przyszedł zupełnie naturalnie. Robiliśmy to w magazynie „Kocham Kino”, a potem Martyna Harland zaproponowała zrobienie tego cyklu spotkań dla „Sensu”. Obie z Martyną świetnie się zgrałyśmy. Reprezentujemy różne pokolenia i ciekawie się uzupełniamy. Każda z nas w kinie czegoś szuka, rozmawiamy o tym, wymieniamy się refleksjami i wychodzi z tego – no, właśnie – taka filmoterapia dla ogółu.

Czy dla ogółu? Nie wiem. Jak wszystko, co pani robi, wymaga to pewnego zaangażowania, otwartości na wyzwania, również intelektualne. Sama tak pani mówi o festiwalu Dwa Brzegi, ale przecież taki sam był magazyn „Kocham Kino”…
Tak, „Kocham Kino” było dla mnie interesującym i pełnym wyzwań okresem! Zaczynałam wtedy robić m.in. ekskluzywne, specjalne relacje z tak dużych festiwali jak Cannes, Berlin, Wenecja. To było przecieranie szlaków. Muszę przyznać, że robione na żywo wydania „Kocham Kino” z Wenecji , Cannes czy Berlina to były wyzwania. To się wydawało prawie niemożliwe, przy budżecie, jaki wtedy mieliśmy – a dysponowaliśmy jedną kamerą i mieliśmy szansę współpracy z Eurowizją, o ile uda nam się z nimi zaprzyjaźnić, bo przy przyjacielskich stosunkach można było zminimalizować ogromne koszty, z jakimi się wiązała taka produkcja. Ale zawsze lubiłam sobie stawiać poprzeczkę nieco wyżej i robić rzeczy, które wydawałyby się niemożliwe. Brak funduszy nie może być odpowiedzią na wszystko – jeśli ich nie ma, to trzeba znaleźć jakiś inny sposób na realizację zamierzonego planu.
Tak jest z festiwalem Dwa Brzegi. Mamy mały budżet i pracujemy w bardzo małym zespole ludzi z pasją, od­danych temu przedsięwzięciu. Nie stać nas na to, by każdemu z członków naszego zespołu zapewnić pracę przez cały rok, a to znaczy, że wszystkie te osoby przez okrągły rok pracują w swoich firmach czy na etatach, a gdy przychodzi czas festiwalu, poświęcają na pracę przy nim swoje urlopy lub nadgodziny. Ale jesteśmy szczęśliwi, że to robimy, zespół jest znakomity i jestem dumna, że udało się do niego przyciągnąć tyle świetnych kobiet. Pracujemy też ze wspaniałymi mężczyznami, oczywiście.

Jesteśmy szczęśliwi, że to robimy, zespół jest znakomity i jestem dumna, że udało się do niego przyciągnąć tyle świetnych kobiet.

 

Wracając do festiwalu – jednym z bohaterów będzie, jako aktor, Andrzej Seweryn.
Andrzej Seweryn to bardzo interesujący artysta. Ma w swoim dorobku udział w znakomitych filmach światowej sławy reżyserów, takich jak Peter Brook, Marco Bellocchio, Raoul Ruiz czy Alain Resnais. W cyklu „I Bóg stworzył aktora” pokazujemy Andrzeja Seweryna właśnie w filmach zrealizowanych za granicą: Indochiny, Genealogia zbrodni, Wyrok – to klasyka światowego kina, którą nieczęsto można zobaczyć na dużym ekranie.
Jesteśmy chyba jedynym festiwalem, który robi retrospektywę aktorską. Robi się retrospektywy reżyserskie, ale aktorskie? To co innego. W cyklu, którego nazwa jest trawestacją tytułu słynnego filmu Rogera Vadima z Brigitte Bardot I Bóg stworzył kobietę – „I Bóg stworzył aktora/aktorkę” – gościliśmy m.in. Krystynę Jandę, Stanisławę Celińską, Janusza Gajosa, Jerzego Stuhra, Marka Kondrata. Teraz udało się zaprosić Andrzeja Seweryna, z czego bardzo się cieszę, zwłaszcza że zobaczymy go również na żywo w monodramie Wokół Szekspira.

Festiwal Dwa Brzegi już prawie dopięty na ostatni guzik. To jakie teraz wyzwanie pani przed sobą stawia?
Od niedawna, odkąd odeszłam z Telewizji Polskiej, prowadzę własną działalność gospodarczą. To inne życie, inny sposób funkcjonowania, trzeba sobie narzucić sporą dyscyplinę samorealizacji, bo nie ma już żadnego szefa, który stałby nad głową i motywował do działania. Choć w telewizji zawsze wiedziałam, że nie ma zmiłuj – choćby szefa nie było, to program musi być gotowy do emisji. Rodzą się i rozwijają kolejne pomysły. Jestem pewna, że niebawem coś zaproponujemy! Trzeba odpowiedzieć na to, jak zmienia się świat. Telewizja, moim zdaniem, pomału odchodzi do lamusa. Po prostu nie ma już w niej siły. Internet zwycięża, co ma swoje dobre i złe strony. W obszarze, w którym ja działam, zła strona jest taka, że internet nie znosi długich form. Ktoś zbadał, że internauta średnio wytrzymuje trzy i pół minuty przy jednym temacie, a potem już przerzuca się na coś innego. Co prawda w telewizji zostałam wyszkolona, jak zrobić wywiad, który ma cztery minuty, a wydaje się, że ma piętnaście… Na razie jednak skupiam całą uwagę na jedenastej edycji festiwalu. A potem? Pomysłów nie brakuje, propozycji też nie brakuje – trzeba tylko sensownie zarządzać sobą i czasem. |