Po 40 minutach jazdy pociągiem docieramy do podwarszawskiego Milanówka. Jak pisał Wojciech Młynarski: miasto to ma szczególne miejsce w sercach poetów. Nawet Hanna Banaszak śpiewała kiedyś o truskawkach w Milanówku, na widelczyku srebrnym drżących. A my jedziemy sprawdzić, czy to rzeczywiście  miasto ogród. Pod dom pana Bralczyka proszę – anonsuję taksówkarzowi. A, do pana Jurka, już jedziemy, oczywiście. Tu, w małej, lecz urokliwej mieścinie, każdy  zna się z każdym. Pan Jerzy wita nas w przepięknym ogrodzie zaprojektowanym przez żonę. Siadamy wśród cudownej zielni i rozkoszując się zapachem stuletnich sosen, rozpoczynamy rozmowę.


Tekst:
Jack Grabowski
Zdjęcia: Łukasz Uszyński


Wydał pan książkę 500 zdań polskich. Proszę wybrać trzy ulubione zdania i powiedzieć, za co je pan szczególnie ceni.

Trudno wybrać trzy, gdyż stosujemy tu różne kryteria. Czasami jest to kryterium osobistej sympatii. Czasem jest to kryterium ważności. A czasami to kryterium piękna, czyli kryterium estetyczne. Jest jeszcze kryterium etyczne. Tak się składa, że dwa najkrótsze zdania, które można znaleźć w tym tomie, to są zdania, które prezentują bardzo szlachetne postawy. Jest to zdanie: Nic to, które powtarzał Wołodyjowski swojej żonie Basi, po to, by nie martwiła się jego przyszłą śmiercią. Także jest to zdanie na wskroś altruistyczne. A drugie to zdanie: Sie ma Jurka Owsiaka, które także pokazuje postawę prospołeczną. Są też zdania długie, lecz ważne dla nas, Polaków. Za takie należy uznać zdania rozpoczynające Pana Tadeusza lub nasz hymn narodowy. Lubię też zdania absurdalne, na przykład: Czarna krowa w kropki bordo gryzła trawę, kręcąc mordą. Albo palindromy, czyli zdania brzmiące tak samo – niezależnie, czy czytamy je od przodu do tyłu, czy odwrotnie, jak: Kobyła ma mały bok.

Proszę opowiedzieć o pana nietypowym hobby. Podobno zbiera pan najróżniejsze wydania Pana Tadeusza?
Zbieram jedną książkę, tę najważniejszą dla mnie, która według mnie jest w naszej polszczyźnie najmocniej osadzona. Pana Tadeusza czytałem, jak miałem lat pięć. Wtedy czytałem nie po kolei. Wybierałem to, co mnie najbardziej interesowało. Można powiedzieć, że nie tylko uczyłem się czytać na Panu Tadeuszu, ale uczyłem się go też na pamięć. Tak się moja przygoda z tą książką zaczęła już ponad 60 lat temu. Potem zacząłem się interesować, kto tę pozycję ilustruje, kto pięknie oprawia i postanowiłem zbierać nasz poemat. Mam nawet dwa egzemplarze z XIX wieku przepisane ręcznie.

Z doskonałym znawcą polszczyzny – profesorem Miodkiem – przyjaźnicie się. Czy występuje między wami pewien element rywalizacji?
Trudno to nazwać przyjaźnią, gdyż nie znamy się od dzieciństwa. Jednak lubimy się z całą pewnością, cieszymy się, kiedy się spotykamy, dzwonimy do siebie. Pan profesor Miodek napisał doskonały wstęp do mojej książki, zarekomendował ją. Mamy trochę inny stosunek do języka. Ja w jego przekonaniu jestem trochę za bardzo liberalny, ale myślę, że się szanujemy. Uważam go za jednego z najszlachetniejszych ludzi, jakich znam. Mam też podziw dla dwóch cech, o których nikt praktycznie nie wie. Znakomicie śpiewa i jest głębokim znawcą piłki nożnej. Nawiasem mówiąc, jesteśmy kibicami tego samego klubu – Ruchu Chorzów.

Co pana jeszcze interesuje poza zgłębianiem języka?
Lubię dobrze jeść. Lubię także gotować. Lubię towarzystwo i biesiadowanie do białego rana, a nawet jeszcze dłużej. Gdybym mógł wybrać swój raj, to z pewnością byłoby to miejsce, gdzie dobrze się je, nie stroni się od napitku i gdzie można porozmawiać.

Jak pan się czuje w roli wykładowcy?
Przez kilkanaście lat wykładałem na dwóch uczelniach: Uniwersytecie Jagiellońskim i Warszawskim. Później wykładałem na Uniwersytecie Warszawskim i Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. Teraz na emeryturze wybrałem tylko Uniwersytet Warszawski, gdzie robiłem doktorat i habilitację.

Czy, według pana, na przestrzeni lat zmienił się poziom na tych uczelniach?
Zmieniła się przede wszystkim polszczyzna. Teraz studenci mówią językiem, którego czasami w ogóle nie rozumiem. Ale mimo wszystko sądzę, że nasz język bardziej się rozwija niż zwija. Jeśli ludzie dziś wybierają wyrażenia nowe, to widocznie łatwiej dzięki nim jest im opisać współczesny świat. Także współczesna polszczyzna jest dla nich najwygodniejsza. A to, że ja czasami nie rozumiem, to jest normalne. Mam przecież skończone 70 lat i już niedługo w ogóle przestanę mówić.

Kogo ceni pan najbardziej spośród polskich powieściopisarzy?
Z całą pewnością Sienkiewicz był pisarzem niezwykle świadomym języka. Potrafił pisać różnymi stylami. Bo przecież zupełnie inaczej odbiera się XVII-wieczną Trylogię, a zupełnie inaczej Rodzinę Połanieckich czy Quo Vadis. Jeszcze inny styl prezentuje W pustyni i w puszczy skrajnie różny od średniowiecznych Krzyżaków. Osobiście uważam go za mistrza językowego. Z kolei niedoścignionym wzorcem w prezentowaniu przewrotnych myśli był Gombrowicz.

Czy znalazł pan czas na naukę języków obcych? Jeśli tak, jakimi językami pan włada?
Dobrze żadnym. Mówię względnie swobodnie po rosyjsku. Konwersuję po niemiecku. Czytam po angielsku, ale w tym języku nie rozmawiam. Znam też podstawy serbsko-chorwackiego. Ale to nie są znajomości językowe, w których czuję się tak pewnie, jak w rodzimej polszczyźnie.

A co pan myśli o współczesnej reklamie? Czy nie atakuje nas zbyt mocno?
To dlatego, że jako odbiorcy uodporniliśmy się. Więc aplikują nam coraz silniejsze środki. Dziś już nie napisałbym książki o reklamie. Odkąd fragment Ody do młodości – Sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga… – został wykorzystany jako hasło reklamowe środka do czyszczenia klozetów, zniesmaczyłem się…

Kto był dla pana największym wzorem w młodości?
Mogę śmiało powiedzieć, że Adam Mickiewicz był mężczyzną mojego życia. |


1 KOMENTARZ