Artur Rogalski, fotograf, od lat zajmuje się fotografią kulinarną. To wąska specjalizacja.  Rozmawiamy o jej specyfice i tym, co to znaczy „dobre zdjęcie jedzenia“.

 

 

Tekst: Agata Czarnacka

 

Czy trzeba być profesjonalistą, żeby zdjęcia były dobre?
Znam kilkoro blogerów, którzy mówią o sobie, że są amatorami, ale ich zdjęcia są znakomite. Widać w nich malarskość, operowanie kolorem, wyczucie światła. Dlatego nie da się powiedzieć, że amatorszczyzna jest do pewnego poziomu jakości, a od pewnego poziomu zaczyna się zawodowstwo. Moim zdaniem jest to bardzo płynne.

Czym różni się profesjonalny fotograf od amatora?
Trudno to rozstrzygnąć na podstawie pojedynczych zdjęć. Zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych. Często na Facebooku czy Pintereście trafiam na kapitalne zdjęcia! Świetne wyczucie, kompozycja… Natomiast tym, co zazwyczaj różni profesjonalistę od amatora, jest kwestia oświetlenia. Profesjonaliści mają profesjonalne lampy, a amatorzy najczęściej pracują z tym, co nazywamy światłem zastanym, najczęściej światłem słonecznym. Co nie znaczy, że z nim nie eksperymentują – to światło można fantastycznie kształtować, choćby przy ostrym słońcu ustawić stosik książek tak, żeby uzyskać tylko świetlną szparę, albo używać srebrnych, mocno odbijających tac.
Mnie też zdarzało się pracować ze światłem zastanym. Kiedyś fotografowałem cykl deserów i akurat układ chmur na niebie dawał wspaniałe efekty świetlne.
Redakcja była zachwycona, ale… ułożona na zdjęciu dość spora truskawka leżała nie całkiem tak, jakby chcieli. W pracowni zdjęcie można powtórzyć z truskawką gdzie indziej albo w ogóle bez truskawki, a tu – przez kilka godzin wiatr rozpędził chmury, słońce zmieniło położenie. Takie zdjęcie miałoby już inny klimat, inną temperaturę barw, byłoby już częścią zupełnie innej sesji! Dlatego teraz pracuję tylko w studiu.
Dla amatora to nie jest problem, bo nie ma nad sobą wymagającej redakcji, fotografuje to, na co ma ochotę w danym momencie. Z drugiej strony, oznacza to przestrzeń na zabawy formalne, które nie w każdej redakcji by przeszły.
Bardzo ważne jest jednak kształcenie wzroku. Znajomość historii malarstwa, bycie na bieżąco z tym, co się dzieje w fotografii – nie tylko kulinarnej. Wyczucie to jedno – i jest to bardzo ważne – a kultura, obycie, intelektualny kontakt z obrazem – to drugie. Zresztą, nawet u tych osób, które nie są zawodowo związane z fotografią, tego typu wysiłek też widać. Po prostu przynosi efekty.

 

 

Czy chodzi o to, żeby jedzenie wyglądało apetycznie?
Proszę sobie to wyobrazić. Rozmowa o potrawach zazwyczaj zamienia się się w dyskusję… o tym, kto miałby ochotę co zjeść. I jedna pani mówi, że lubi kiszonki, inna – że lubi tłusto, a jeszcze inna stwierdzi, że się odchudza, więc nic z tego jej nie interesuje. Kubki smakowe są bardzo różne. Dla różnych osób apetyczne są różne rzeczy. Fotografia kulinarna musi to uwzględniać.
Moim profesjonalista nie patrzy na jedzenie, żeby je zjeść, tylko od razu widzi obraz. I z fizjologicznego punktu widzenia to ma sens: bodziec trafia do mózgu przez oko i dopiero wtedy mózg zaczyna „obrabiać“ ten bodziec, uruchamia się wyobraźnia. Fotograf nie może dać się temu ponieść. Musi świadomie oddziaływać na wyobraźnię, a nie zajmować się jedynie rezultatem końcowym.

Czy nasze gusta w ciągu ostatnich dekad mocno się pozmieniały?
Tak Niby wszyscy ciągle jemy te same lub podobne potrawy, ale zmieniają się smaki, tendencje. Wchodzą nowe produkty, nowe diety. Bardzo istotna jest też kwestia trendów wizualnych. Jednym z wymiarów profesjonalizmu w tym zawodzie jest świadomość zmian, śledzenie trendów.
Mody są wszędzie… Jeszcze niedawno modny był minimalizm, teraz pomału się od tego odchodzi. Ostatnio w mojej pracy sprawdzają się nawiązania do malarstwa. Na przykład holenderskich martwych natur, których siła leżała w operowaniu światłem – stąd metalowe akcesoria, takie jak sztućce, tace czy naczynia – i bezbłędnej kompozycji. Albo, przeciwnie do dwudziestowiecznej abstrakcji.
Bardzo ważne jest, żeby pokazać w zdjęciu emocje, uruchomić wyobraźnię. Ale nasza wyobraźnia też zależy od otaczającej nas kultury.

 

 

Wiem, że są państwo wegetarianami, a jednak dużo spośród państwa zdjeć pokazuje dania mięsne. Czy to nie jest jakiś paradoks?
Na pewno nie chodzi o to, żeby – jak to mówię – „ślina zalewała mózgˮ… Jednemu smakuje jedno, drugiemu co innego, a zdjęcie powinno być czytelne i atrakcyjne dla wszystkich. Dlatego dystans do fotografowanego tematu jest tak istotny. Nasze zdjęcia potraw mięsnych są bardzo popularne – jestem przekonany, że to dlatego, że jesteśmy wegetarianami. Mamy niezbędny dystans, nie myślimy o nich kubkami smakowymi. I to się sprawdza.

Co się dzieje z przygotowanym do zdjęć jedzeniem?
Nie lubimy, żeby cokolwiek się marnowało. Po sesji właściwie nam nic nie zostaje. Oczywiście to nie jest tak, że zjadamy to sami – za to chętnie dzielimy z mieszkającymi po sąsiedzku zwierzętami, które tego potrzebują. To plusy pracowni fotograficznej mieszczącej się w podwarszawskim lesie! Znika wszystko, rano nie ma już nawet okruszków.
Potrawy przygotowywane do fotografii mają swoje wymogi. Na przykład, nie powinny być rozgotowane. Nie warto ich też specjalnie przyprawiać – większości przypraw i tak nie widać na zdjęciach! Dlatego materiały z naszych sesji bardzo smakują zwierzętom i im nie szkodzą. To dla nas bardzo ważne. |

 

 

Pracownia Artur Rogalski Studio działa od 1990 roku. Od 2000 roku specjalizuje się w tworzeniu zdjęć kulinarnych, przygotowywaniu i stylizacji potraw oraz opracowywaniu przepisów.
www.arturrogalski.eu