Marek Dyjak w rozmowie z nami przyznaje: „Jazz wywarł na mnie ogromny wpływ. I został na całe życie.”

 

Tekst: Agata Czarnacka
Zdjęcia: Jacek Poremba

 

Płyta „Sznyty” wraca na rynek po dwudziestu latach. Podobno to wydawca namawiał pana na reedycję. Co takiego w niej zobaczył, usłyszał ciekawego?
To płyta nietypowa, niezwykła, w którą wpleciona jest poetyka wierszy Jana Kondraka, a to artysta, który nie jest mocno rockowy, raczej bardziej folkowy. Sekcja grana jest po amerykańsku, z tak zwanymi dętkami, czyli z trąbką, puzonem, saksofonem. Całość została zrealizowana w starym, legendarnym studio Sterling. Realizatorem był wybitny Piotr Brzeziński. To także dzięki niemu ta płyta jest, myślę, bardzo wartościowa.

Ale gdzieś trochę umknęła.
Ta płyta ani nie była rockowa, ani do końca poetycka, w pewien sposób oddzielała środowisko rockowe od poetyckiego. Ale taka była, ja ją bardzo kochałem, ale już wtedy zakochany byłem w jazzie, słuchałem Milesa Davisa, Coltraine’a i wielu innych. Uciekłem z estetyki rockandrollowej bardzo szybko, poszedłem w jazz. Mieszkałem w Krakowie, to był cudowny czas, dużo się uczyłem, mnóstwo czasu jako młody chłopak spędzałem w barach – słuchając jazzu. Już wtedy zastanawiałem się, jak znaleźć przestrzeń – i dla muzyków, i dla słuchaczy – w takiej muzyce dla tekstu literackiego. „Moje Fado”, „Pierwszy Śnieg” – te płyty powstały właśnie pod wpływem jazzu. Muzyczne wypowiedzi muzyków są dozwolone, a nawet wskazane (śmiech).

Mówimy tu o dwudziestoletniej perspektywie, takie reedycje rzadko się zdarzają. Jest pan zupełnie innym człowiekiem, także muzycznie. Co ten Marek Dyjak z dzisiaj miałby do powiedzenia tamtemu, o dwie dekady młodszemu, który nagrał tę płytę?
Historia jest taka, że wcześniej, jako 20-latek, nigdzie się nie uczyłem, nie chodziłem do żadnej szkoły muzycznej. Wtedy cała moja edukacja to była praca z muzykami. Rock and roll jest o tyle łatwiejszy, że tam formy są stałe, dzieje się, jak się dzieje. Potem szybko okazało się, że chciałem to wyprzedzić, wrócić do muzyki jazzowej. To jazz – i moje życie, takie, jakie prowadziłem – wywarły na mnie ogromny wpływ. Zmieniły mnie. Nagrywa się płytę rockową, potem pojawia się kolejna płyta w takim klimacie, a potem okazuje się, że ten rock and roll na bardzo krótko mi wystarcza. To proste myślenie, a jazz daje dużo możliwości i sposobów na śpiewanie tekstów. W jazzie nie ma estetyki, w jazzie mogę robić co chcę. Rock mnie blokował. Tak naprawdę moja postać nie jest rockandrollowa.

Tutaj muszę zapytać o energię w muzyce. Mówi Pan, że rock wystarcza na krótko, jazz na dłużej…
…Jazz jest na całe życie. Nie podejrzewam, żebym nagrał jeszcze rockową płytę. Choć oczywiście wszystko jest możliwe, robię różne rzeczy i mam różne myśli. Ja tak samo śpiewam rock and roll, tak samo tzw. piosenkę literacką. Nie ma tu różnicy, zmienia się tylko to, co mnie otacza. Ale Dyjak jest wszędzie.

Chciałam przypomnieć Pańskie słowa o konieczności rozliczenia się z piosenkami.
Byłem na skraju życia, jak zaśpiewałem „Tę ostatnią niedzielę“. Byłem – a może tylko tak czułem – że jestem na skraju. Chwilę później popełniłem samobójstwo, z którego mnie odratowano. Sięgnąłem dna i wiedziałem, że to się musi skończyć śmiercią. Albo przynajmniej jakąś inną katastrofą. Więc takie piosenki śpiewałem. Takie są „Ta ostatnia niedziela“ czy „Rebeka“, którą przedtem śpiewała między innymi Ewa Demarczyk. Czułem, że miałem taką potrzebę. To piosenki ostateczne. W zasadzie dotyczą tego samego, jedna dotyczy mężczyzn, druga kobiet, ale chodzi w nich o straszną, ostateczną tragedię.

W jednym z ostatnich wywiadów mówi Pan, że śpiewa dla kobiet, o kobietach i z kobietami.
Śpiew normalnego mężczyzny musi być tylko dla kobiet. Jasne, że słuchają mnie tez mężczyźni, ale moja główna publiczność to kobiety. To kobiety w każdym wieku napędzają mnie do pracy. Kogo mam kochać? Mogę kochać tylko kobiety.

Ale pracuje Pan głównie z mężczyznami.
Tak, z dr. Jerzym Małkiem, trębaczem, prof. Akademii Muzycznej, i Markiem Tarnowskim. W tym trio dzieje się najwięcej. Choć gram też z fantastycznym zespołem, w którym atmosfera każe tęsknić za następnym graniem. Mam też genialnego menadżera, Marka Gajewskiego. I tak sobie działamy.

Jakie ma Pan muzyczne marzenia?
Marzy mi się duet, ale nie mogę o tym jeszcze mówić.

Z kobietą czy mężczyzną?
Gdzież z mężczyzną! Oczywiście, że z kobietą! |