Maestro Jacek Kaspszyk w rozmowie z Aleksandrem Laskowskim

 

Jakie jest według pana miejsce takiej instytucji jak Filharmonia Narodowa w dzisiejszym, zglobalizowanym świecie?
To jest bardzo istotne pytanie. Myślę, że Filharmonia Narodowa w Warszawie zawsze była miejscem wyjątkowym, siedzibą orkiestry reprezentującej Polskę. Internet stał się naszym oknem na świat, zaś występy za granicą jedynie pozwalają nam potwierdzić, do której ligi należymy. Wprowadzenie transmisji online naszych koncertów było ważną zmianą. Dzięki nim mamy słuchaczy na całym świecie, ale – co cieszy mnie najbardziej – także bardzo dużo ludzi w Polsce ogląda nasze wydarzenia.

Który koncert miał największe powodzenie w sieci?
Bardzo pozytywnie odebrano IX Symfonię Gustava Mahlera. Cieszy mnie, że dzięki transmisjom krytycy na świecie są na bieżąco z naszą działalnością koncertową.

W transmisjach operowych z Metropolitan Opera w Nowym Jorku zawsze pojawia się komunikat, że nic nie zastąpi doświadczenia słuchania muzyki na żywo w sali.
To prawda. Nie da się przekazać w transmisji atmosfery, napięcia, przestrzeni, akustyki sali. Bezpośredni kontakt ze sztuką jest najważniejszy. Są jednak melomani, którzy mogą nas odwiedzać tylko raz czy dwa razy w sezonie, zaś internet pozwala im brać udział w wielu naszych koncertach.

Czy jest pan zadowolony z ostatniego sezonu Filharmonii Narodowej?
Tak. Słucham uważnie opinii melomanów, bo ich zdanie jest najważniejsze. Pojawiły się u nas dzieła z kanonu – ukochani przez słuchaczy Czajkowski czy Brahms, ale także dzieła spoza żelaznego repertuaru. Obejmując stanowisko dyrektora artystycznego Filharmonii Narodowej, takie miałem założenie, by repertuar poszerzać, prezentować dzieła bardzo rzadko grywane, a mające poczesne miejsce w literaturze muzycznej. Tak będzie też w kolejnym sezonie. Dobrym przykładem byłoby tu Gurre-Lieder Arnolda Schoenberga. Nazwisko ojca dodekafonii często zniechęca publiczność. Tymczasem słuchacze, którzy przyszli na nasz koncert, odkryli wrażliwego, romantycznego i bardzo ludzkiego kompozytora. W kolejnym sezonie planuję więc pokazać więcej II szkoły wiedeńskiej, obok Schoenberga także kompozycje Antona Weberna i Albana Berga oraz polskich dodekafonistów.

Józefa Kofflera?
Tak, mniej znanego niż wiedeńscy klasycy, ale na pewno zajmującego znaczące miejsce w literaturze tego okresu. Oczywiście będzie też Krzysztof Penderecki. Nasz sezon zaczynamy od jego wielkiego dzieła wokalno-instrumentalnego Powiało na mnie morze słów. W listopadzie przypada 500. rocznica reformacji, którą uczcimy Symfonią „Reformacyjną” Feliksa Mendelssohna. W przyszłym roku przypada też setna rocznica urodzin Leonarda Bernsteina, wykonamy więc estradowo jego operę Candide, bardzo trudną do wystawienia.

To opera czy musical?
Bernstein zawsze mówił opera, jednak dzieło to zostało wydane jako operetka.

Typowy kłopot z Bernsteinem.
Bernstein bardzo bał się zaszufladkowania jako kompozytor musicalowy.

Przekleństwo West Side Story?
Niestety przekleństwo.

 

 

A stulecie odzyskania niepodległości Polski?
Oczywiście obchodzimy. Planujemy wykonanie Koncertu fortepianowego Jerzego Gablenza, a także dzieł Kofflera, Tansmana, Lutosławskiego, kompozytorów tworzących w wolnej Polsce. W ramach cyklu Ocalić od zapomnienia zaprezentujemy Symfonię „Kadisz” Mieczysława Wajnberga. Przed Bożym Narodzeniem planujemy specjalny koncert wprowadzający w nastrój świąt, z Dziadkiem do orzechów Piotra Czajkowskiego oraz muzyką z baletu Schlagobers (dosłownie „bita śmietana”) Ryszarda Straussa. Przybliżymy też publiczności Berlin lat dwudziestych i trzydziestych, odwołując się do Kurta Weilla. Planujemy wykonanie obszernych fragmentów jego Der Silbersee oraz napisanego w 1929 roku dla Radia Berlińskiego Concerto grosso na Jazzband i orkiestrę symfoniczną Eduarda Künneke.

 

Pachnie zmierzchem i upadkiem Republiki Weimarskiej.
Oczywiście. Myślę, że dla naszej publiczności to będzie bardzo ciekawe. A my nie zapominamy o tym, co publiczność uwielbia.

Panie dyrektorze, jak dotąd ani razu nie padło nazwisko Fryderyka Chopina.
Trochę unikam Chopina, bo i tak mamy go w Polsce bardzo dużo. Ale Chopina oczywiście również będziemy grali. W połowie sierpnia orkiestra Filharmonii Narodowej jedzie na tournée po Chinach z pianistą Yundim, który wykona oba koncerty Chopina.

Filharmonia jako instytucja powstała w XIX wieku, miała być świecką świątynią, w której uprawia się kult sztuki muzycznej. Czy dalej ma szansę być tym, do czego została powołana w XIX wieku?
Dla mnie w kontekście filharmonii bardzo ważne jest słowo elitarna. Podobnie zresztą jest z operą. Próby robienia opery masowej nie zdały egzaminu. Opera i filharmonia bardzo przyciągają nie tylko melomanów, ale także ludzi, którzy chcą doświadczyć tajemnicy elitarności. A dziś wszyscy chcieliby być trochę elitarni. Dla ludzi sukcesu filharmonia to kolejny krok na drodze w świat mniej dostępny, ale wspaniały.

Od sukcesu w biznesie do dodekafonii w Filharmonii Narodowej? Jest pan optymistą.
Tak. Ale nasze eksperymenty z młodą publicznością pokazują, że to dobra droga. Nie zapomnę, jak młodzi ludzie, przed czternastym rokiem życia, byli na próbie generalnej IV Symfonii Dymitra Szostakowicza. A to nie jest przecież najprostszy utwór.

Dla władz radzieckich okazał się za trudny.
Przyjęły go jak najgorzej. Radzono Szostakowiczowi, żeby powiedział, iż nigdy tego utworu nie napisał. Nasza młodzież była zafascynowana. Rozpacz Szostakowicza niezwykle silnie do młodych słuchaczy przemówiła. Podobnie było z Bartòkiem i Lutosławskim. Proponujemy melomanom, żeby się otworzyli i posłuchali. A oni chętnie nas słuchają. |