Urodził się Wigilię. Piotr Miazga, absolwent łódzkiej filmówki, zadebiutował na deskach Teatru Jaracza. Ma na swoim koncie role w wielu popularnych polskich filmach i serialach. Obecnie jest w trakcie pracy nad najnowszym serialem Ślepnąc od świateł na podstawie prozy nominowanego w 2014 roku do Paszportów Polityki Jakuba Żulczyka, o Warszawie w szponach kokainy i brudnego szmalu. 

 

Tekst: Barbara Grabowska
Zdjęcia: Bartek Barczyk

 

Śledząc twoją karierę, widzę, że dużo w niej ról policyjnych. Zagrałeś policjanta w filmie Defekt, serialu Na krawędzi, jesteś policjantem w Ojcu Mateuszu. Skąd ten policyjny „trend”?

Może kiedy się kogoś zaszufladkuje, to potem wybór reżysera pada na ciebie w obsadzie pewnych ról? Nie mam pojęcia, jaki jest klucz. Kiedy dostaję jakąś rolę, to po prostu wchodzę w to. W przypadki nie wierzę, raczej w przeznaczenie.

Wszyscy znają cię raczej z seriali telewizyjnych, tymczasem debiutowałeś w teatrze, w Burzy Szekspira.

Tak, na drugim roku studiów. To była sztuka Zbigniewa Brzozy. To był mój debiut na scenie w Teatrze Jaracza w Łodzi. Graliśmy żeńców w otoczeniu pięknych aktorek, które grały nimfy wodne. To było bardzo ekscytujące. Bardzo dobrze, że już jako studenci mieliśmy okazję zagrać na deskach prawdziwego teatru.

Skąd pomysł na zostanie aktorem?

Od samego początku miałem zamiłowanie do aktorstwa. Nigdy nie chciałem być strażakiem czy policjantem. Jako dziecko, bawiąc się, inscenizowałem różne historie, wcielałem się w różne role. Bawiłem się na przykład w księdza odprawiającego mszę. Robiłem przedstawienia na podstawie bajek i książek dla dzieci. Rozpierała mnie energia. Pamiętam, że kiedyś do szkoły podstawowej w Łodzi przyjechała ekipa z produkcji Vabanku Machulskiego. Szukali dziewcząt do filmu. Marzyłem, żeby szukali chłopców i żeby zaproponowali mi udział w castingu. Grałem w osiedlowym teatrzyku kukiełkowym Pyza. W jednym z przedstawień grałem kurę, ale bardzo zazdrościłem chłopakowi, który grał lisa. W podstawówce brałem udział w różnych przedstawieniach, grałem nawet Tadeusza Kościuszkę, bo to była szkoła jego imienia. Występowałem na apelach w nagrodę i za karę. Recytowałem też wiersze. Nie byłem grzecznym uczniem, ale nauczyciele cenili mnie za to, że tak się udzielałem w życiu szkoły. Była grupa teatralna Dziewięćsił prowadzona przez Andrzeja Czernego, cudowny zespół, pełni pasji do teatru młodzi ludzie. Już wtedy wiedziałem, że chcę iść do szkoły teatralnej. Zdawałem cztery razy. Po trzeciej nieudanej próbie pani Zofia Uzelac pocieszyła mnie, że Gajos zdawał cztery razy, zanim się dostał. I mnie też udało się za czwartym razem… [śmiech]

A wolisz film czy teatr?

W trakcie studiów w ogóle nie myślałem, że miałbym grać w filmie czy serialu. Widziałem siebie w teatrze. Dzisiaj myślę, że nie umiałbym wybrać, co wolę. Teatr to zupełnie inna energia, adrenalina, która miesza się z energią i adrenaliną widza. Teatr to „gra”. Trzeba go traktować z pełną odpowiedzialnością, oczywiście nie może w nim zabraknąć poczucia humoru, wszystko, tylko odpowiedzialnie. Film? Kocham. Teraz na przykład przygotowuję się do roli w genialnym serialu. Bardzo się cieszę z tej roli. Odczarowałem, nie będę wcielał się w policjanta…

Jaka była najtrudniejsza rola w twojej karierze?

Patrząc z perspektywy czasu, to chyba Dotknij mnie Ani Jadowskiej i Ewy Stankiewicz. Grałem jedną z głównych ról. W filmie grało wielu naturszczyków. Aktorzy musieli tak prowadzić swoje postaci, żeby nie było widać, że są aktorami, żeby amatorzy od nich nie odstawali. To bardzo trudne, bo często mamy tendencję do tego, żeby się pokazać. Pokazać, jaki jestem fajny, piękny, przystojny, żeby zadziwiać ludzi. Często wzbraniamy się przed próbami „pobrzydzenia” siebie. Niektórzy nie chcą pokazać brzuszka, garbić się.
Ja z kolei to lubię, może dlatego, że nie jestem z tych pięknych? [śmiech] Tak jest ciekawiej i trudniej. Mam satysfakcję z pracy, jeżeli coś sprawia mi trudność i wstydzę się tego. Staram się walczyć z aktorskim ego. A wracając do pytania, miałem w tym filmie do odegrania niezwykle trudną scenę – seks w maluchu z Ewą Szykulską. Dla młodego człowieka to było wyzwanie. Byłem potwornie skrępowany. Zupełnie nie wiedziałem, jak to ugryźć. Najcięższa scena do zagrania. Zagrałem intuicyjnie, reżyserki były zadowolone.

Czego oczekujesz od reżysera?

Najlepiej odda to sytuacja podczas zdjęć próbnych do serialu, nad którym teraz pracuję, Ślepnąc od świateł na podstawie książki Jakuba Żulczyka. Byłem w życiu na wielu castingach i zdjęciach próbnych. Na wiele rzeczy nie potrafię się zgodzić. Bardzo potrzebna jest wymiana energii między dwojgiem osób, którzy się poznają i ewentualnie zrobią coś razem. Nie lubię, gdy prosi się mnie o wysłanie zdjęć, zagranie scenki i potem „do widzenia, skontaktujemy się z panem”. A takie castingi często się zdarzają. Teraz na przykład było inaczej. Reżyser Ślepnąc od świateł urzekł mnie już podczas zdjęć próbnych, opowiedział nam scenariusz, opowiedział o postaciach, był zaangażowany, poświęcił nam czas. Na zdjęciach próbnych przy graniu scen dałem z siebie mnóstwo energii, wysiłku, tak przecież trzeba, kiedy ktoś daje z siebie to samo. W tym przypadku to był kolega aktor, z którym grałem, i Krzysiek (reżyser). Czułem wtedy, że to, co
robię, płynie prosto z serca. Miałem z tego satysfakcję i poczucie spełnienia. Byłem szczęśliwy, że wziąłem w tym udział, mimo że nie byłem jeszcze pewien, czy dostanę tę rolę. Czułem, że reżyser mnie szanuje… Poczułem, Boże, jak wspaniale, że uprawiam ten zawód. Od reżysera oczekuję, żeby mnie szanował jako człowieka i aktora. Teraz też podczas prób rozmawiamy o rolach, filmie, scenariuszu, wprowadzamy poprawki, Krzysztof Skonieczny, reżyser m.in. Hard Core Disco jest niezwykłym człowiekiem, ma wizję, wyobraźnię, jest przygotowany. Ma talent. Scenariusz napisał razem z autorem książki. Cieszę się, że biorę udział w tym projekcie. Czuje się, że wszyscy chcą dać z siebie wszystko. Oczekuję od reżysera wiedzy i rozmowy. Energie aktora i reżysera przenikają się, to niezwykle ważne dla filmu jako całości.

A czy jest jakiś reżyser, u którego chciałbyś zagrać?

Pewnie każdy aktor (ale głowy nie daję) chciałby zagrać u jakiegoś wielkiego reżysera. Ja biorę to, co przynosi życie. Teraz cieszę się, że gram u Krzyśka. Chcę to zrobić jak najlepiej. Muszę walczyć z moim ego i skupić się na pracy. Żyję tu i teraz. Obecnie gram policjanta Bronisława Wierzbickiego w Ojcu Mateuszu, praca przy tym serialu sprawia mi dużo radości z uwagi na postać, w którą się wcielam i cudowną ekipę, z którą mam przyjemność pracować. To stała praca, ważna praca, bardzo przydatna w życiu aktora. Niebawem premierę będzie miał serial internetowy Wmiksowani.pl, napisany przez Agnieszkę Osak-Rejmer, którą cenię za błyskotliwy dowcip. W serialu wcielę się w niedowidzącego fotografa paparazzi, życiowego pechowca.

Czy jest jakaś rola, której byś nie zagrał?

Słucham intuicji, która mnie nie zawodzi. Do tej pory nie musiałem się nad tym zastanawiać. Tu raczej nie chodzi o rolę, trzeba szukać czegoś więcej. Mam na myśli historię, którą chce się opowiedzieć, kontakt reżysera z aktorem, energię. Aktorstwo to moje życie, bez tego sobie siebie nie wyobrażam. |