Nazywany bywa polskim Philippem Starckiem. Robert Majkut, wybitny twórca, właściciel jednej z czołowych polskich pracowni projektowych, wyspecjalizowanej w projektowaniu przestrzeni komercyjnych, o kondycji polskiego designu, misji projektanta w kształtowaniu publicznej przestrzeni i potrzebach współczesnego odbiorcy. 

 

Tekst: Barbara Grabowska

 

Nadchodzi koniec roku, czas podsumowań. Czy rok 2016 był dobry dla Roberta Majkuta?

Dużo się zmieniło. Przede wszystkim zmieniliśmy miejsce, przenosząc się z Mokotowa do Śródmieścia. To duża zmiana, bo przy okazji zneutralizowaliśmy przes­trzeń, która jest teraz biała i będzie jeszcze bielsza. W poprzedniej była szarość, trochę kolorów, więcej rzeczy. Teraz chcemy minimalizować to, co nas otacza. Wokół tyle się dzieje, tyle jest intensywności w tym, co robimy, że wyciszenie jest potrzebne. Dążymy teraz do skrajnego minimalizmu w naszym środowisku pracy. To dobrze robi na duszę. Dzięki dążeniu do maksymalnej prostoty czujemy wewnętrzny spokój, większą kontrolę nad wieloma rzeczami. Ten rok jest też ważny ze względu na jubileusz 20-lecia istnienia firmy. To trochę sentymentalny czas, ale nie koncentrujemy się na przeszłości, która wprawdzie nas tworzy, my zawodowo zajmujemy się przyszłością – tak jest i teraz. To był dobry rok.

Powróćmy jednak na chwilę do przeszłości. Czy jest jakiś projekt, który darzy pan szczególnym sentymentem?

Wiele jest takich projektów. Każdy to osobna opowieść, ale trudno je porównać. Ciężko traktować jedną miarą tak różnorodne narracje i wyzwania. To tak jak ciężko by mi było wskazać ulubioną książkę. To nie jest kwestia skali, jakości czy trudności. To bardziej łączy się z satysfakcją z dobrego rozwiązania problemu. Do projektów podchodzimy zadaniowo, bardzo głęboko wchodząc w temat. To, co jest tego efektem, zawsze jest różne. To tak jak mając kilkoro dzieci, trudno powiedzieć, które się kocha najbardziej. Były oczywiście projekty bardzo ważne w rozwoju naszej firmy, budowały naszą przyszłość, wpłynęły na nasze losy, dały nam coś przez to, że zaistniały. To nie znaczy, że inne są mniej ważne. Zawsze uciekam od takich klasyfikacji, bo łatwo coś pominąć, a to może być krzywdzące. Wiadomo, że bardzo ważnym projektem było Multikino w Złotych Tarasach. To był duży projekt, który narobił sporo zamieszania w środowisku filmowo-kinowym w Polsce i za granicą. Dał początek wielu innym późniejszym projektom, zmienił sposób myślenia o kinie jako przestrzeni. Dzięki temu zrobiliśmy kino w Chinach, Słowenii czy Rosji. Są też projekty dla bankowości prywatnej, trzech dużych banków. Tworząc je, mieliśmy świadomość, że mamy wpływ na to, jakie standardy obsługi klienta będą obowiązywały. Wysoko podnieśliśmy poprzeczkę.

 

 

W przestrzeni publicznej w Polsce jest raczej jeszcze sporo do zrobienia. Jak pozyskujecie klientów? Czy staracie się przekonać ludzi, inwestorów, że zmiany są konieczne? Proponujecie swoje rozwiązania?

Pracujemy z klientami, którzy sami dojrzewają do zmian. Nasza praktyka pokazuje, że uświadamianie komuś, że ma problem, donikąd nie prowadzi. Potrzebna jest wewnętrzna świadomość, że coś trzeba zmienić. To zwykle bardzo skomplikowane procesy, klient musi wiedzieć, dlaczego to robi i dla kogo, z entuzjazmem podchodzić do zmiany. Jeżeli tego nie ma na starcie, to projekt nie ma szans na pozytywną realizację. Klienci biznesowi często podchodzą do swojego biznesu na zasadzie: jeśli coś działa, to po co to zmieniać.

Zaczynał pan w reklamie, swoje studio projektowe założył pan 20 lat temu. Skąd ta zmiana?

Design i reklama to dwa różne światy. Przygoda z reklamą była dla mnie sposobem na wejście w środowisko projektowania graficznego. Reklama jednak nie była nigdy moja pasją, nie cieszyło mnie to. Design jest tak różny metodologicznie i wartościująco. Chociaż często te dwa światy się przenikają, chociażby przy projektowaniukomercyjnych przestrzeni. Reklama dla mnie jest językiem narracji, który nas prowokuje do zrobienia czegoś, czego pewnie byśmy nie zrobili, gdybyśmy o tym nie usłyszeli. Design koncentruje się na zupełnie innych potrzebach. Udoskonala rzeczy, żeby były lepsze. Reklama czasami promuje produkty zupełnie zbędne, designerskie zresztą też…

Jak według pana wygląda dzisiaj kondycja polskiego designu?

Nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi. To dotyczy kilku obszarów jednocześnie. Z jednej strony mamy do czynienia z wielką nadpodażą projektantów. Niestety, szkoły kształcą źle i jest bardzo dużo źle przygotowanych do zawodu ludzi, którzy po ukończeniu studiów nie mają podstawowych umiejętności projektowych. To przerażające. Nie mają sprawności narzędziowej, znajomości warsztatu, procesów wykonawczych, projektowych, przede wszystkim umiejętności intelektualnych… W zależności od szkoły któraś z tych umiejętności jest „niedorobiona”. Są więc odrealnieni, uskrzydleni artyści, albo pragmatycy pozbawieni fantazji. Niewiele osób wchodzi w rynek przygotowanych wystarczająco. Przez to ten rynek trudno oceniać, bo nie wiadomo, czy to twórcy są niedojrzali, czy rynek. Istnieje też przecież wielu doświadczonych projektantów, już funkcjonujących… Myślę, że w Polsce jest kilka „designów”. Mamy design ściśle powiązany z rynkiem biznesowym, w taki sposób, jak my do tego podchodzimy. Tak właśnie ja postrzegam rolę designera. Wspomagamy firmy w ich rozwoju, niezależnie, czy jest to produkt czy wnętrza, odpowiadamy na konkretną potrzebę, starając się kreować wartość dodaną, która tworzy pozytywny impakt do tego, by firma ruszyła do przodu, czy to przez kreowanie nowego miejsca, wizerunku, produktu, wnętrza.

Wsparcie marki?

Tak, wspieramy wartościowanie marki. Rozwiązujemy problemy na polu funkcjonalno-biznesowym. Jeżeli firma wprowadza nowe projekty czy usługi, stwarzamy platformę do tego, żeby to działo się ładniej, lepiej, bardziej zauważalnie, funkcjonalnie, spójnie. Żeby budowało pozytywne wrażenie w obcowaniu z danym produktem czy usługą.

A projektowanie dla klientów prywatnych?

To inny obszar, stosunkowo najmocniej w Polsce rozwinięty. Jest też obszar projektowania produktowego, który jest najbardziej zróżnicowany. Są projektanci współpracujący z fabrykami, istniejący w relacji modelowej z producentem. Są też tacy niewspółpracujący z przemysłem, którzy tworzą własne projekty. Są również projektanci konceptualni operujący na granicy sztuki, brandingu, grafiki. W ramach całej tej układanki są projektanci wybitni, ale i fatalni, którzy ten rynek dekonstruują. To bardzo złożona kwestia. Gdyby to podsumować, to należałoby stwierdzić, że mamy bardzo niedojrzały rynek i to chyba po obu stronach… Przed kryzysem w 2008 roku imperatyw do działania w oparciu o design był dużo wyższy. Firmy miały o wiele silniejsze przekonanie, żeby wykorzystywać design do budowania swojego brandingu, poprzez tworzenie pięknych placówek, wysublimowanych wnętrz. Kryzys doprowadził do sytuacji, że bardzo wiele firm obcięło budżety na tego typu działania. Rynek musiał przyhamować, projekty też zaczęły powstawać przeciętne, o pół punktu więcej niż niezbędne. Nie ma już zaangażowania w firmach, by tworzyć coś więcej, zwłaszcza jeżeli to, co jest, działa. Dlatego nie ma np. takich miejsc, które byłyby bardzo „wow”, albo takich, które byłyby programowo offowe. Ale ile można robić quasi–postindustrialnych wnętrz ze wszystkimi bebechami na wierzchu, ile można zrobić knajp we wzorkowane kafelki czy deski z nazwami winnic, ze starymi krzesłami, barami z desek i konstrukcjami z ogrodzeniowej siatki? To ekonomicznie opłacalne, ale nie da się tego ciągnąć w nieskończoność. Mam nadzieję, że to niedługo się zmieni. Na szarym spokojnym jeziorze czerwony kajaczek robi wrażenie. My właśnie staramy się być takim kajaczkiem. To nie musi być coś bardzo spektakularnego, po prostu musi być dobrze i inaczej zaprojektowane. Musi być „jakieś”. Jak na razie jest tego mało, bo mamy do czynienia z kryzysem intelektualnym, ludzie są zaniepokojeni, boją się o przyszłość, więc są wycofani.

Jak w takich czasach szukać klienta?

Ludzie nas znajdują, bo nasze realizacje są naszą referencją. Jeżeli ktoś poszukuje innowacyjnych projektów, to do nas trafia.

Teraz kończycie restaurację sushi?

Tak, w Warsaw Spire. W takich obiektach trudno się pracuje, są bardzo restrykcyjne, jeśli chodzi o uwarunkowania techniczne. Ale efekt jest interesujący. Będzie, w przeciwieństwie do naszego biura, kompletnie czarno. Warsaw Spire to przykład miejsca, które błyszczy na mapie Warszawy. To wymusza pewien poziom.

Czy Polska zmienia się zbyt wolno?

Polska po pierwsze to nie Warszawa. Inne miasta nie zmieniają się tak szybko, inna jest skala, rozmach. Fajne rzeczy dzieją się we Wrocławiu czy Gdyni. Coraz więcej ciekawych projektów pojawia się np. w budownictwie mieszkaniowym. Coraz więcej jest ambitnych projektów, nie tylko w Warszawie. W Warszawie strasznie mnie denerwuje to, że nikt nie myśli, że przy okazji nowego budynku należy zadbać też o fajną, przyjazną miejską przestrzeń wokół niego. Granica działki nie powinna dzielić budynków, należałoby tworzyć zwartą zabudowę i myśleć o tym, co dzieje się na poziomie parteru i pierwszego piętra, gdzie chodzą ludzie, niekoniecznie tylko mieszkańcy osiedla, ale mieszkańcy miasta, użytkownicy przestrzeni publicznej. Tak jest np. w Londynie, Hongkongu, mimo że ceny terenu są tam astronomiczne. Tam skrupulatnie analizuje się każdą decyzję, wszystko jest dobrze przemyślane i trwałe, jeśli chodzi o koncepcję, ale i jakość. Tam nie buduje się tanio, ale wprowadza nową wartość, atrakcyjną dla ludzi. To poszanowanie człowieka. Sprawia, że człowiek, który płaci potem horrendalnie wysoki czynsz za wynajem biura czy mieszkania, ma świadomość, że funkcjonuje w przestrzeni, którą ktoś stworzył dla niego w najlepszy możliwy sposób.

 

 

Pana ulubione miasto?

Za różne rzeczy różne miasta lubię. Bardzo lubię Hongkong za jedzenie, atmosferę, za poczucie niezwykłości. Podobnie lubię Pekin, który jest dla mnie miastem-zagadką, w którym czuje się sprawczość na niespotykaną gdzie indziej skalę i gigantyczną rozpiętość społeczną od hutongów z klepiskami po najnowocześniejsze technologie w architekturze. Lubię Nowy Jork za specyficzny sznyt, po prostu nowojorski wielkomiejski standard miasta i biznesu, którego nie ma nigdzie indziej, zupełnie nieamerykański w swoich standardach, inaczej niż np. Los Angeles, gdzie uwielbiam Venice za jego hipisowski luz, który kompletnie mnie zniewala i nie potrafię nie cieszyć się tym lazy, rozchełstanym klimatem w sercu mocno biznesowego miejsca zorientowanego głównie na look, kasę i sukces. Bardzo lubię Londyn za jego powszechną estetykę i kulturę, dbałość o architekturę, wnętrza i kulturę życia w ogóle…

Czym dla pana jest design?

To rodzaj sensownego działania, które służy czemuś, co kreuje wartość dodaną na bardzo wielu poziomach: funkcjonalnym, estetycznym, użytkowym, ekonomicznym, społecznym. Tworząc projekt, należy dokładnie analizować jego konsekwencje. Myślę o roli designera w kontekście znacznie szerszym niż tylko w zakresie zmieniania pewnej przestrzeni na inną, tworzenia czegoś nowego, przeprojektowania. Z tą rolą wiąże się odpowiedzialność na tych wszystkich poziomach. Mnie osobiście zdarzało się odmówić udziału w projekcie, który uznałem za niemoralny. Nie realizuję takich projektów. Na przykład odrzucam koncepcje biznesowe wykorzystujące ludzkie nieszczęście, bo ubieranie tego w piękne szaty jest po prostu oszustwem, wchodzeniem w cyniczną grę. Nie realizuję projektów, z którymi mnie dzieli przepaść etyczna. To zawód, w którym trzeba też weryfikować decyzje. Bardzo łatwo jest tworzyć rzeczy proste, przynoszące pieniądze, bez analizowania konsekwencji, społecznych i środowiskowych. Designer ma na to wpływ i powinien postępować mądrze. Design jest rodzajem bardzo świadomego, społecznego działania. Wychodzi z fundamentalnych pytań, po co się coś robi, jak się robi, czy jak powstają, to czy zmieniają rzeczywistość na lepszą.

Użyty materiał też ma znaczenie?

Oczywiście. Ale nie jesteśmy strasznie ortodoksyjni pod tym względem, czasami nie da się uniknąć użycia niektórych materiałów. Ważna jest umiejętność minimalizowania ewentualnych szkód i to też jest wpisane w etykę tego zawodu.

Jakie ma pan plany na przyszłość?

Zaczęliśmy ostatnio projektować dla klientów indywidualnych. Przez wiele lat nie bardzo się do tego paliłem, bo to zupełnie inny rodzaj relacji. Zrealizowałem jednak kilka projektów i jest to bardzo interesujące. To zupełnie innego rodzaju praca, inaczej analizuje się oczekiwania i potrzeby, gdzie indziej jest umieszczony środek decyzyjny. To jest ciekawe intelektualnie. Wymaga zaprzyjaźnienia się z klientem. To bardzo bliska, długa, nawet intymna relacja. Trzeba poznać jego przyzwyczajenia, upodobania. To bliski związek, spełnianie marzeń. Chciałbym rozszerzyć te działania w przyszłości. Zająłem się też trochę uczeniem. To daje mi dużą przyjemność. Wielość moich doświadczeń pozwala mi wiele przekazać studentom. To nowy obszar, w którym się spełniam. Studenci chyba też sobie chwalą zajęcia ze mną. Uczę podstaw procesu projektowania. Realizujemy teraz kilka projektów niekomercyjnych, mamy też kilka koncepcji sklepów i punktów usługowych do zrealizowania. 

Multikino Złote Tarasy, Warszawa

Woli pan projektować sklepy, restauracje czy banki? Ostatnio stworzył pan też wnętrze salonu obsługi klienta w biurze dewelopera.

To nie ma znaczenia. Dla mnie nie ma tematów nieinteresujących. To nie na tym polega atrakcyjność projektu, z jakiego obszaru biznesu pochodzi, ale co dzięki niemu chcemy osiągnąć, co chcemy zmienić. Salon sprzedaży dla dewelopera, o którym pani mówi, był ciekawym wyzwaniem. Zrobiliśmy projekt, który spotkał się z uznaniem naszego klienta i ludzi. Klienci tego biura sprzedaży czują się docenieni. To właśnie chcieliśmy osiągnąć. Chcieliśmy, by ludzie, którzy przychodzą, by kupić mieszkanie za kilkaset tysięcy złotych, poczuli, że ktoś szanuje ich czas i to, że podejmują decyzję właśnie w tym miejscu. Zawsze w naszych projektach chcemy osiągnąć coś, czego wcześniej nikt nie zrobił, albo nie uważał, że trzeba zrobić. Lubimy wyzwania, w których można głęboko się zanurzyć, przepracować cały proces tworzenia, wyłuskać i wyeliminować to, co niedobre, to co dobre zostawić, dorzucić do tego coś więcej, przedstawić coś nowego, przeformatowanego, co sprawi, że wszyscy powiedzą „wow, to tak można?”. Bardzo często się okazuje, że tworzymy przestrzeń niby oczywistą dla wszystkich, a jednak zadziwiającą, całość, która staje czymś absolutnie nowym z punktu widzenia percepcji kogoś, kto nagle tej skorygowanej rzeczywistości doświadcza. Takie wyzwania lubimy. Wyzwania w branżach, wyznaczające nowe standardy, kierunki w tych branżach, szansę by stworzyć coś, co wykracza poza rzeczywistość. To wzbogaca nasza życie. |