Agata Igras, polska flecistka o światowej sławie, zakochała się w swoim instrumencie jako ośmiolatka. Karierę zaczynała od drewnianej fujarki w różowym kolorze, ale zdarzało jej się też koncertować z towarzyszeniem największych sław muzycznych – Mścisława Rostropowicza, Marthy Argerich, Yehudi Menuhina… 

 

Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Weronika Kosińska

 

Zacznijmy od pytania, które może zabrzmieć banalnie, a przecież jest może najważniejsze. Dlaczego właśnie flet?
To był zupełny przypadek, a zarazem miłość od pierwszego wejrzenia i usłyszenia. Nie pochodzę z typowo muzycznej rodziny, choć muzyka zawsze obecna była w moim domu. Podczas wakacji w Istambule, gdy miałam jakieś osiem lat, na telebimie w środku miasta zobaczyłam holenderską flecistkę Berdien Stenber, która grała słynne Rondo Russo (trzecią część koncertu e-moll Saviero Mercadante) z podkładem disco ‒ oszalałam na punkcie tego utworu i samego fletu. Był to jeden z pierwszych, jeśli nie pionierski teledysk, łączący muzykę klasyczną z modnym w latach 80. disco. Tata, widząc moją desperację, kupił mi na tamtejszym targu struganą, różową fujarkę, na której usiłowałam wygrywać zasłyszane rondo. Pasja pozostała. Rodzice wysłali na przesłuchania do szkoły muzycznej i tak dołączyłam do grona uczniów IV klasy PPSM im. E. Młynarskiego, czyli słynnej „Miodowej” w Warszawie, którą zawsze wspominam z sentymentem.

Jak wyglądała pani dalsza muzyczna edukacja?
Pozostałam wierna Warszawie do końca studiów magisterskich. Miałam ogromne szczęście do wspaniałych pedagogów, na czele z panią profesor Elżbietą Dastych-Szwarc, która pomogła mi wypracować moją własną estetykę brzmienia i uwrażliwiła na barwę dźwięku.
Zaczęłyśmy współpracę już pod koniec szkoły podstawowej i w jej też klasie studiowałam w ówczesnej Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (dzisiaj to jedyny uniwersytet muzyczny w kraju). Po skończeniu studiów wyjechałam na studia podyplomowe do Konserwatorium Królewskiego w Hadze, w Holandii.
Ale edukacja to proces, który się nie kończy – dzisiaj jako wykładowca akademicki każdego dnia uczę się od swoich studentów! Wiele dostaję również od fantastycznych artystów, z którymi przychodzi mi współpracować.

Flet jest podobno jednym z najstarszych instrumentów muzycznych…
Według posiadanej dzisiaj wiedzy na pewno prototypy fletu były najstarszymi znanymi instrumentami dętymi, gdzie dźwięk powstawał przez wdmuchanie powietrza. Zupełnie na początku był jednak ludzki głos ‒ do dzisiaj najbliższy nam „instrument” i najbardziej wysublimowany. Potem pojawiła się potrzeba rytmu ‒ zatem pierwsze w historii muzyki z pewnością były instrumenty perkusyjne, a dopiero później pojawiła się chęć tworzenia melodii. Najstarsze instrumenty‒ prototypy fletu, które próbowały imitować głos ludzki ‒ robione były z kości, kamienia, drewna.

Na zdjęciu do pani pierwszej solowej płyty flet niczym róg wyrasta pani prosto z głowy. Widziałam też fotografię, na której zdaje się, że za chwilę zje pani swój instrument. Jest w tym pasja i humor!
Te zdjęcia autorstwa wybitnego artysty fotografika Andrzeja Świetlika są przekorne i niepokorne. Chodziło mi o zerwanie z obrazem nobliwej flecistki i pokazanie mojej osobowości, a także przełamanie konwencjonalnego myślenia o tym instrumencie. Okładka nawiązywała do tytułowej fantazji… w której można wszystko. Flet ma niezwykle bogate możliwości wykonawcze, szczególnie pod względem uzyskiwanych barw dźwięku. Kiedy w filmie pojawia się melodia grana na flecie (a niestety w ten sposób większość osób styka się z muzyką klasyczną czy też orkiestrową), to najczęściej ilustruje ból, smutek lub miłość. Dzisiaj flet nie jest taki „grzeczny” ‒ świetnie sprawdza się jako instrument jazzowy i w muzyce latynoskiej, stał się też popularnym i ważnym instrumentem w rocku – szczególnie progresywnym.

„Fantaisie” to pani pierwsza solowa płyta i chyba jedyna płyta na świecie zawierająca wybór fantazji skomponowanych na flet z towarzyszeniem fortepianu.
Owszem, w momencie wydania był to jedyny album z fantazjami oryginalnie napisanymi na flet z towarzyszeniem fortepianu. Od tego czasu minęło już kilka lat i pojawiło się więcej podobnych nagrań, choć każde z inaczej dobranym repertuarem. Kiedy szukałam pomysłu na debiutancką płytę, bardzo chciałam, by miała ona jakiś temat przewodni, który by ją wyróżniał. Zawiera ona utwory powstałe na przestrzeni dwóch stuleci, odmienne stylistycznie, ale połączone wspólnym tytułem, interpretowanym w różnorodny muzycznie sposób, ukazujące zarówno śpiewne, jak i wirtuozowskie możliwości fletu.

Czy flet jest trudnym instrumentem?
Flet należy do trudniejszych instrumentów pod względem wydobycia dźwięku, zwłaszcza na początku, bo nie ma klawisza, w który można by uderzyć, czy struny do szarpnięcia. Wszystko zależy jednak od podejścia. Staram się moim uczniom i studentom tłumaczyć, że najważniejsze jest, żeby sobie grania nie utrudniać i nie demonizować go. Niestety najczęściej sami stwarzamy sobie problemy – choćby przez lęk przed niepowodzeniem czy brak cierpliwości. Tymczasem granie na instrumencie niewiele różni się od wyczynowego uprawiania sportu. Podstawą jest ogromna samodyscyplina i konsekwencja.

Czyli trzeba ćwiczyć codziennie?
Dobrze byłoby ćwiczyć codziennie, aczkolwiek legendarny francuski flecista i pedagog – Marcel Moyse – zawsze powtarzał, że jeśli można sobie pozwolić na jeden dzień wolny w tygodniu, to trzeba tak robić. Ja też uważam, że należy niekiedy dać odpocząć swojej głowie i całemu ciału – bo my przecież w znacznym stopniu pracujemy ciałem.

Ma pani tytuł doktora sztuk muzycznych.
Tak, za chwilę mam nadzieję nawet tytuł doktora habilitowanego!

Jak się uzyskuje stopnie naukowe w dziedzinie muzyki?
Po wszczęciu przewodu doktorskiego należy przedstawić dzieło oraz opis dzieła. W przypadku nas, muzyków, tym dziełem jest najczęściej nagranie jednego lub więcej utworów, którego przed obroną pracy doktorskiej nie można nigdzie opublikować. Po złożeniu całości należy zarejestrowany materiał zaprezentować – najlepiej w formie koncertu, ewentualnie odtwarzając nagranie, oraz zaprezentować temat i założenia rozprawy doktorskiej. Po zgodnym z przepisami upublicznieniu pracy następuje jej publiczna obrona. Natomiast trochę inaczej wygląda to w przypadku habilitacji. Kiedyś trzeba było napisać książkę, dzisiaj ocenia się dorobek artystyczny od momentu obrony doktoratu do chwili otwarcia postępowania habilitacyjnego. Osoba starająca się o tytuł wskazuje najbardziej wartościowe jej zdaniem dzieło, którym może być koncert lub nagranie.


A pani co wybrała?
Doktorat przygotowałam na temat współczesnych technik fletowych w muzyce wspaniałej polskiej kompozytorki – Marty Ptaszyńskiej. Nagrałam na płytę (która nareszcie ukaże się w tym roku) jej twórczość solową i kameralną z fletem w roli głównej. Byłam bardzo dumna, bo jako pierwsza podjęłam się nagrania jej wszystkich fletowych utworów. Marta Ptaszyńska to wybitna polska osobowość, jest prawdziwą poetką i malarką dźwięków, niezwykle wrażliwą na kolor i estetykę brzmienia. Proszę mi wierzyć, to wcale nie jest takie oczywiste wśród kompozytorów. Na moim nagraniu znalazły się kompozycje na flet solo, flet i perkusję, flet z towarzyszeniem fortepianu, a także utwór na flet, harfę i mezzosopran, w których kompozytorka wykorzystała niemal wszystkie współczesne sposoby wydobycia dźwięku na flecie, m.in. efekty perkusyjne czy polifoniczne (mikrointerwały), które opisywałam szczegółowo w mojej pracy.
Jeśli chodzi o habilitację, wskazałam nagranie na żywo koncertu, który odbył się w grudniu 2015 roku w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie, gdzie wystąpiłam w pierwszej części jako solistka, grając z orkiestrą Sinfonietta Cracovia pod batutą Jurka Dybała koncert na dwa flety Franza Dopplera. Moim partnerem był Patrick Gallois, francuski flecista, prawdziwa legenda i gigantyczna osobowość muzyczna. Zaraz potem, nim jeszcze opadły emocje, zasiadłam razem z orkiestrą i zagrałam partię pierwszego fletu w Symfonii Klasycznej Sergiusza Prokofiewa. Ta partia należy do najtrudniejszych w klasycznym repertuarze! Było to dla mnie szczególne osiągnięcie i z pewnością największe uniesienie artystyczne.

Tych uniesień było chyba więcej. Grała pani przecież pod batutą wielu przesławnych dyrygentów, towarzyszyła pani wielu wybitnym muzykom naszej epoki.
Dzięki temu, że koncertowałam z orkiestrą Sinfonia Varsovia, dane było mi się zetknąć z największymi osobowościami muzycznymi naszych czasów. Miałam przyjemność pracować pod batutą Mścisława Rostropowicza, Yehudi Menuhina, Krzysztofa Pendereckiego. Niesamowitym przeżyciem było koncertowanie z taką solistką, jak Marta Argerich czy ostatnie moje doświadczenia, gdy towarzyszyłam jako członek zespołu wybitnemu pianiście Piotrowi Anderszewskiemu. Muszę przyznać, że choć mam na swoim koncie występy solowe, to czuję się przede wszystkim muzykiem kameralnym i orkiestrowym. Po prostu kocham być z ludźmi na scenie. Sprawia mi to największą przyjemność!

Obecnie jest pani związana z…
Nie jestem związana z żadną orkiestrą na stałe, co bardzo mi odpowiada i daje niezwykły komfort i przywilej uczestniczenia w wybranych, najbardziej interesujących mnie projektach. Współpracuję dzisiaj z dwiema kameralnymi orkiestrami: Sinfonietta Cracovia i NFM Leopoldinum, które nie posiadają w stałym składzie sekcji instrumentów dętych, a kiedy mają taką potrzebę, zapraszają do współpracy nasz zespół „Gruppo di Tempera”, który już od dziesięciu lat działa na polskim rynku.

Krytycy nazywają was: „ unikalny sekstet dęty”.
Unikalny pod względem brzmienia – tak w jednej z recenzji naszej pierwszej płyty niemiecki krytyk zachwycał się walorami dźwiękowymi naszego ensemble’u. Stanowimy zespół sześciu silnych osobowości, połączonych serdeczną przyjaźnią. Od wielu lat jako kwintet dęty jesteśmy zapraszani przez orkiestry do współpracy jako liderzy czy też pierwsze głosy w swoich sekcjach instrumentalnych. Nasze doświadczenie z grania kameralnego i spójność estetyki dźwiękowej wzbogaca od razu brzmienie całej orkiestry.

Ale sami też koncertujecie?
Oczywiście, i to nie tylko w Polsce. Jeszcze w tym roku zagościmy w Hiszpanii i Korei. Właśnie ukazała się nakładem Polskiego Radia kolejna płyta Gruppo di Tempera poświęcona twórczości polskich kompozytorów, na której nagraliśmy głównie kwintety: m.in. Tadeusza Szeligowskiego, Wojciecha Kilara, Michała Spisaka, ale też sekstet Aleksandra Tansmana. Muzyka wspaniała, wciąż zbyt rzadko wykonywana i w Polsce, i na świecie. Mamy nadzieję to tym nagraniem zmienić! Poprzednia nasza płyta była poświęcona muzyce francuskiej (F. Poulenc, J. Ibert, D. Milhaud, J. Françaix). Repertuar z obu nagrań rozszerzany o inne kompozycje na składy od trio po sekstet i prezentujemy na naszych koncertach.

Zatem w tym roku nastąpi prawdziwy wysyp pani nagrań!
Doczekam się wreszcie, po kilku latach wydania utworów Marty Ptaszyńskiej, czyli owej doktoranckiej płyty, nagranej w doborowym kobiecym towarzystwie ‒ Anna Radziejewska – mezzosopran, Marta Klimasara ‒ perkusja, Małgorzata Milewska-Sundberg – harfa, Maria Gabryś – fortepian.Wkrótce pojawi się też moje najmłodsze dziecko płytowe: transkrypcje utworów Karola Szymanowskiego. Od dawna marzyłam o tym projekcie, przygotowując się do niego pieczołowicie. W moim dorobku fonograficznym będzie to trzeci album po Bohuslavie Martinů i Marcie Ptaszyńskiej, ale na pewno nie ostatni.


Dlaczego zatem Karol Szymanowski?
To obok Fryderyka Chopina, Witolda Lutosławskiego i Krzysztofa Pendereckiego najbardziej rozpoznawany na świecie polski kompozytor. Wybrane przeze mnie i mojego pianistę, Mariusza Rutkowskiego, utwory, choć niewątpliwie zabrzmią dla melomanów inaczej niż przywykli, moim zdaniem sprawdzają się znakomicie w transkrypcji na flet. Szczególnie Pieśni Karola Szymanowskiego wspaniale się do tego nadają. Na płycie pojawi się Pieśń Roksany z opery „Król Roger”, Pieśni Księżniczki z „Bajki”, kilka Słopiewni i Pieśni Kurpiowskich. Transkrypcji poddałam także 21. i 24. Kaprys Nicolo Paganiniego na skrzypce i fortepian, które (o czym mało kto wie) opracowane zostały… przez Szymanowskiego. Natomiast chyba największym wyzwaniem przy pracy nad tym albumem było nagranie pierwszego poematu z cyklu „ Mity” pt. „Źródło Aretuzy”, który w wersji fletowej otwiera nowe przestrzenie dźwiękowe tego utworu. Być może skrzypkowie uznają, że to profanacja, ale w moim przekonaniu brzmi to naprawdę interesująco! Bardzo wierzę w unikalną wartość tego projektu, szczególnie, że pracuję z wybitnym pianistą Mariuszem Rutkowskim, który nagrywał już wszystkie pieśni Szymanowskiego i zna tę muzykę doskonale. Ponadto na co dzień towarzyszy na fortepianie największym śpiewaczkom w naszym kraju i dzięki temu bezbłędnie rozumie oddychający instrument.

Kto jest dla pani największą osobowością fletu?
Patrick Gallois – zarówno jako wirtuoz, odważna osobowość artystyczna, jak i fenomenalny pedagog. Nagrał wszystkie dzieła napisane na flet z właściwą sobie oryginalną muzykalnością. To artysta o ogromnej wiedzy, niedoścignionej technice, ogromnej charyzmie i klasie, który z sukcesem zajął się ostatnio dyrygenturą.

Pozostało nam zatem jeszcze tylko pytanie o sztukę kulinarną…
Wciąż się w tej sztuce doskonalę i zdecydowanie lepiej od gotowania wychodzi mi pieczenie. Ostatnio piekę moim dzieciom domowy chleb, który zjadają do ostatniego okruszka! |

 

DOMOWY CHLEB

Składniki:
450 g mieszanki różnych mąk
50 g nasion: kolendra, sezam, siemię lniane, kminek, etc.
1 opakowanie suchych drożdży dr. Oetkera
500 ml ciepłej wody
2 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
Przygotowanie:
Suche składniki mieszamy, następnie stopniowo dodajemy wodę i mieszamy wszystko drewnianą łyżką lub mikserem. Odstawiamy ciasto w ciepłym miejscu, żeby wyrosło (ok. 40 min). Ciasto przemieszać łyżką i przełożyć do nasmarowanej masłem i wysypanej mąką blaszki i znowu pozwolić wyrosnąć. Pieczemy 10 minut w temperaturze 210 st., po czym obniżamy temperaturę do 180 st. i pieczemy jeszcze ok. 50 min.

 


1 KOMENTARZ