Z kosmetykami jest jak z dietą. Warto je zmieniać, szukać bardziej wartościowych i zdrowszych składników. Dla mnie najlepszy, bezpieczny i przy okazji tańszy kosmetyk to ten zrobiony własnoręcznie.

 

Tekst: Aleksandra Samborska

 

Często mamy wątpliwości czy to, co znajduje się w składzie kosmetyku, działa? Czy rzeczywiście komponenty są naturalne i ekologiczne, a nie toksyczne. Czy natłok informacji na etykiecie (a sporo się ostatnio zwraca uwagi na kosmetyki naturalne), nie jest przesadną reklamą lub nową odsłoną znanych składników.

Kosmetyczna etykieta

Producenci kosmetyków zobowiązani są prawem do umieszczania na wszystkich opakowaniach, wg tzw. nomenklatury INCI (International Nomenclature of Cosmetic Ingredients), dokładnego składu produktu, w kolejności od największej do najmniejszej ilości użytej substancji, stosując angielskie nazwy związków chemicznych oraz łacińskie nazwy roślin. Dla większości z nas jest to czarna magia. Ale tabelę INCI bez problemu można znaleźć w Internecie, choć muszę przyznać, że korzystanie z niej czasem nastręcza trudności. Została wprowadzona w celu ujednolicenia nazw substancji stosowanych w produkcji kosmetyków, by każdy z nas mógł sprawdzić, co się w nich znajduje, i świadomie wybrać najlepszy dla siebie. Substancje występujące w kosmetyku w ilości większej niż 1%, są kolejno zapisywane na etykiecie, zaczynając od tych, których procentowy udział jest największy. Substancje występujące w ilościach mniejszych niż 1%, zapisywane są w kolejności alfabetycznej. Jeśli jakaś substancja jest wymieniona po słowach parfum czy też fragrance, oznacza to, że w produkcie jest jej bardzo mało.
Taka mała zawartość danej substancji, niekoniecznie wynika ze skąpstwa producenta, bo czasem właśnie tak działa najlepiej. To trochę tak, jak w produktach homeopatycznych – niby coś tam jeszcze oprócz cukru jest, ale kto wie co? I w jakiej ilości i czy w ogóle może zadziałać? Są też i perełki: oleje do ciała, których głównym składnikiem nie jest jedynie olej słonecznikowy czy rzepakowy albo krem do rąk, który oprócz silikonów i dużej ilości gliceryny, zawiera też coś, co faktycznie nawilża i ma dobre działanie filmotwórcze na skórze. Tutaj nie ma reguły. Produkty składające się wyłącznie z bazy, wypełniaczy i konserwantów, bez żadnych składników aktywnych, oferowane są zarówno na półce z markowymi dermokosmetykami, jak i na bazarze. Czytając i analizując składy, możemy uchronić się przed zakupem kosmetyków, których jedynym efektem działania będzie drenaż kieszeni.

Domowe laboratorium

Własną kosmetyczną manufakturę, możemy traktować więc, jako sposób na dobre, pożyteczne, ciekawe spędzenie czasu oraz odreagowanie stresu. Pokutuje przekonanie, że zrobienie własnego kremu wymaga wiedzy, trudno dostępnych i drogich surowców, zaplecza technicznego i, nim osiągniemy sukces, zaliczenia wielu nieudanych prób. Uważam, że warto spróbować i mieć z tego frajdę. Przy okazji to pomysł na nietuzinkowy prezent. Wystarczą chęci, sprzęt, w który wyposażona jest nieomal każda kuchnia oraz odrobina smykałki do eksperymentów. Garnuszek, plastikowa miska, słoiczki, spieniacz do mleka, miarka, łyżka, łyżeczka – to wszystko, co niezbędne na początek. W miarę rozkręcania domowego laboratorium przydadzą się bardziej „skomplikowane” sprzęty, np. dokładna waga, papierki pH, zlewki i łyżki miarowe.

Bez magii?

Wbrew pozorom w kosmetykach niewiele jest biotechnologicznej magii. Motywem do działania były dla mnie zajęcia z chemii kosmetycznej oraz biologii na studiach podyplomowych. Pierwsze, co zostało sprawdzone, to orzeszki piorące. Moje zdziwienie nie miało granic: rzeczywiście się pienią, a naturalne saponiny w nich zawarte, działają jak delikatne środki do prania, nie niszcząc ubrań i nie powodując ich blaknięcia; białe koszulki, wyprane razem z dżinsami, nie szarzeją. To zmotywowało mnie do dalszych eksperymentów i poszukiwań. Później były kule kąpielowe, kostki natłuszczające do kąpieli zamiast balsamu, szampony, kremy i inne. Jedne tworzone z potrzeby chwili, bo zaczynało brakować kremu lub na życzenie moich małych wówczas córek, „bo tylko mamy krem tak pachnie” albo z samej potrzeby odkrywania nowego i eksperymentowania.

Skład młodości

Komponenty, z których powstają domowe kosmetyki, można znaleźć w wielu domach i ogródkach (oliwa z pierwszego tłoczenia na zimno, ekologiczny, tłoczony olej kokosowy, witamina A, witamina E, brązowy cukier trzcinowy, zioła i przyprawy), a co najważniejsze, nie powodują toksycznych reakcji na skórze (ostrożnie z olejkami eterycznymi, które nierozcieńczone, poza olejkiem migdałowym, nie mogą być stosowane bezpośrednio na skórę, bo mogą ją poparzyć). Mają działanie odżywcze, łagodzące, przeciwzapalne i przeciwbakteryjne. Większość półproduktów można zamówić w specjalnych sklepach internetowych lub w hurtowniach farmaceutycznych. Sklepy internetowe oferują również zestawy dla początkujących, w których poszczególne składniki są specjalnie dobrane pod względem ich działania lub ewentualnych reakcji niepożądanych, mogących powstać w przypadku niewłaściwego doboru. Wystarczy jedynie, w odpowiedniej kolejności i wg załączonej instrukcji, połączyć ze sobą składniki. Krem, serum, tonik, balsam, gotowe. Oczywiście, półprodukty często są dużo tańsze niż gotowe drogeryjne kremy, które je zawierają.

Ogórek zadba o naskórek

Znając własny organizm wiemy, jakie substancje nam służą, a jakie nie. Wątpliwości, że zrobiony samodzielnie kosmetyk nie działa, są bezpodstawne. Z doświadczenia wiem, że czasem jest bardziej „ekskluzywny” niż ten za wielkie pieniądze. To, co go wyróżnia, to skład dopasowany do naszej skóry, bo nikt lepiej niż my sami, nie zna jej potrzeb. Bo tylko my mamy wpływ na jego skład, zapach, konsystencję, a nawet kolor. Domowe kosmetyki to przecież dawny, babciny, i sprawdzony, sposób pielęgnacji urody. Plastry świeżego ogórka były bezkonkurencyjnym sposobem na zmęczoną skórę okolic oczu. Maseczka z drożdży stosowana była przy problemach z cerą trądzikową, tak samo jak napary z bratka. A okłady z plastrów świeżego ananasa czy papai to, poza pięknymi doznaniami zapachowymi, idealny, prosty i skuteczny, naturalny peeling enzymatyczny.
Tak samo jak peeling kawowy, scrub solny, który u mężczyzn można stosować przed goleniem zamiast pianki czy kremu, czy równie skuteczna, domowa pasta cukrowa do depilacji. Stosujemy naturalne metody, bo są tanie, skuteczne i nieinwazyjne.
Nie jesteśmy skazani tylko na siebie. W Internecie jest wiele stron, forów i blogów zwolenników ekopielęgnacji czy też sklepów, gdzie można znaleźć praktyczne porady, komentarze. Zwolennicy „zrób to sam” dzielą się tam swoimi doświadczeniami, spostrzeżeniami, pasją, pokazują jak unikać błędów. |

 

Przepis na krem do ciała Aleksandry Samborskiej

Potrzebne będzie nierafinowane masło (olej) kokosowe tłoczone na zimno lub masło shea (karite), które również jest olejem jadalnym. Zapach naszego domowego kremu możemy wzbogacić, dodając kilka kropli aromatu (spożywczego) waniliowego lub migdałowego. Nie mogą to być zapachy stosowane do kominków zapachowych, chyba że jesteśmy pewni ich naturalnego pochodzenia, zaś syntetyczne zapachy wchodzące w skład mieszaniny mogą powodować podrażnienia skóry. Jeśli chcemy by kosmetyk nie wymagał rozgrzewania w dłoniach, wystarczy do niego dodać około 10-30% części wagowych oleju płynnego (z orzechów włoskich, orzechów z pestek winogron, oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia na zimno) i gotowe.