Na dzień kobiet Netflix zaserwował specjalny prezent: wyczekiwany drugi sezon „Jessiki Jones”: wyjątkowej, bo niezwykle feministycznej pozycji w stajni seriali zrealizowanych na bazie kultowych komiksów Marvela.

 

Tekst: Olga Sztern
Zdjęcia: Netflix

 

Świat superbohaterów rządzi się swoimi prawami. Do tej pory królowały w nim zasady rodem z kryminałów Chandlera – podstawowym sposobem załatwiania spraw były ciosy w szczękę, a zadawanie pytań musiało poczekać.
Co ciekawe, świat zafascynowany „metroseksualną” wersją męskości okazał się pod tym względem niewzruszony.
Zarówno dom wydawniczy Marvela, jak i Netflix, który stał się producentem serialowych wersji Marvelowskich komiksów, czerpały niezłe profity, eksploatując dobrze znane schematy w specyficznym dla komiksów sztafażu. Ale czasy się zmieniają i nasze komiksy zmieniają się wraz z nimi.


Choć patriarchalne klisze długo święciły triumfy, także one zaczęły chwiać się w posadach.
Wonder Woman wprawdzie ratuje świat, ale robi to na wysokich obcasach i z nisko opuszczonym dekoltem. Czarna Wdowa rozbraja przeciwników tak swoją mocą, jak seksapilem, a czarne charaktery w rodzaju Bluszcz z Batmana polegają tylko na swoim – często śmiercionośnym – uroku. Inne kobiety w komiksowym świecie superbohaterów pojawiały się w charakterze maskotek, ornamentów albo miłosnych partnerek głównych bohaterów – silnych, skomplikowanych mężczyzn. Albo ginęły, albo ich szlachetna miłość ratowała życie supersamca z problemami. A przy okazji świat. I wtedy na scenę weszła Jessica Jones.
Jones nie ma peleryny. Zresztą pożegnała się ze swoim życiem superbohaterki, decydując się na egzystencję, którą spędza lawirując na granicy prawa i bezprawia. Jako prywatny detektyw często ją przekracza, z czym nie ma specjalnego problemu. Po pierwsze dlatego, że ma wiele innych, palących spraw. Po drugie – w przeszłości sama znalazła się po stronie bezprawia jako ofiara. Ma za to niewyparzony język, zbyt dużą, by można to było zignorować, skłonność do burbonu, i styl, w którym ciasne wdzianka i wysokie obcasy zastąpił t-shirt, sprane dżinsy i ciężkie buty. Makijażu nie nosi, a jeśli jej się zdarzy, poprawia go następnego dnia, przecierając twarz dłonią. Często po nieprzespanej nocy. Zwykle – na kacu. Bywa, że po burzliwym wieczorze poprzedzonym bójką, a potem seksem z przypadkowym facetem. Z którym nie je śniadania.


Ale nie na przypisaniu wiotkiej dziewczynie wszystkich atrybutów detektywa spod ciemnej gwiazdy polega siła Jessiki Jones. Nie stała się bohaterką feministek dlatego, że potrafi z wdziękiem – i bez niego – rzucić „kurwą”, stanąć do walki z mężczyzną obdarzonym, podobnie jak ona, supermocami, i skopać mu tyłek, czy dlatego, że nie przejmuje się tym, co myślą o niej inni. JJ stała się symbolem, bo wyszła z przewidzianej dla niej – i reszty kobiet w komiksach i filmach o superbohaterach – roli ofiary, przejmując inicjatywę. To ona decyduje. I choć „Harper’s Bazaar” przesadził, tytułując swój tekst o serialu Netflixa „Krysten Ritter [aktorka wcielająca się w rolę JJ – przyp. red.] jest twarzą kobiecej zemsty”, to jest coś w tym, że nagle wszystkie magazyny i tygodniki opinii rozpisują się o kobiecej superbohaterce, która za dużo pije.
Oto nagle w centrum wydarzeń znalazła się kobieta, której życiową rolą nie jest ani uszczęśliwienie mężczyzny, ani jego ocalenie. Kobieta, która, choć silna i wyjątkowa, padła ofiarą przemocy. Była obiektem eksperymentów medycznych, molestowania, gwałtu. Była, jak setki tysięcy kobiet, manipulowana przez mężczyznę, a jednak krąg tej manipulacji, mocno osadzonej w rzeczywistości, wciąż kręcącej się wokół męskich fantazji, przerwała. W pierwszym sezonie oskarżyła Killgrave’a (kontrolującego umysły socjopatę, który zmusił ją do związku) o gwałt. Mężczyzna odparował: „Która część z pobytów w pięciogwiazdkowych hotelach, jedzenia w najlepszych restauracjach i robienia tego, co tylko, do cholery, przyszło ci do głowy, to gwałt?”. Ale odpowiedź Jones była krótka: „Ta część, w której nie chciałam tego robić”.


I choć faktem jest, że zdjęcia do drugiego sezonu Jessiki Jones zakończyły się miesiąc przed wybuchem skandalu z prominentnym producentem filmowym Harveyem Weinsteinem, dziś trudno czytać ten serial bez kontekstu akcji #MeToo. Także dlatego, że jeśli przepaja go jakaś emocja, to jest nią gniew. Miliony kobiet, dotychczas skazanych na bierną agresję i ukradkowe złośliwości, wraz z akcją #MeToo otrzymały sygnał, że to, co kazało im ukradkiem zaciskać zęby i przełykać łzy, co zabarwiało świat na ciemne, depresyjne kolory, dziś może być nazwane wprost. Choć nie jest to łatwe, mają swoją bohaterkę, która na srebrnym ekranie przeciera trudne szlaki dotychczas ignorowanych kobiecych emocji.
I choć najważniejszym tematem drugiego sezonu serialu nie jest, jak wcześniej, chwytający w pułapkę splot przemocy i erotyki, a odzyskiwanie więzi matki z córką i ciemne strony dziewczyńskich przyjaźni, gniew i radzenie sobie z impulsami, to Jessica nadal pozostaje superbohaterką. Tylko tradycyjny sens tego kulturowego zadania ustępuje miejsca nowemu rozumieniu: kiedyś superbohater to był wyposażony w nadludzkie zdolności wzorzec osobowy rozwiązujący problemy całego świata, pokazujący, że choć na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe, to zawsze znajdzie się na nie sposób. Jones wchodzi na scenę z zupełnie nowym zadaniem. Potwory, z którymi się mierzy, tkwią w jej własnej głowie. Między patologicznym związkiem z pierwszego sezonu, niszczącym poczuciu winy, i nieumięjętności okazywania słabości z drugiego sezonu Jones odkrywa, że jej nadludzka siła fizyczna raczej te potwory kreuje niż pomaga zwalczać.


Drugoplanowa postać Trish Walker, niegdysiejszej gwiazdy piosenek dla dzieci i młodzieży, a dziś wpływowej dziennikarki radiowej, w nowym sezonie wysuwa się na pierwszy plan. To między nią a Jessiką przebiegają linie wysokiego napięcia. Trish ma dosyć bycia pomocnicą superbohaterki w podobnym stopniu, jak sama superbohaterka ma dość swojej pozycji i związanych z nią komplikacji. Dlatego, gdy Jessica zapisuje się na zajęcia z panowania nad agresją, jej przybrana siostra korzysta z pierwszej okazji, by „poprawić swoje parametry”. Dla Jones ta decyzja jest niezrozumiała; interpretuje ją w kategoriach nawrotu uzależnienia, w którego maskowaniu nie ma ochoty brać udziału. Ale Walker jest nieugięta. Pod koniec sezonu dopnie swego (uwaga na klasyczny cliffhanger!), ale nie bez tragedii, która wydarzy się po drodze.
Trzeba przyznać, że rozwój fabuły w drugim sezonie zaciekawia, a w szczególności znakomicie współgra z „duchem czasów”, w których żyjemy. Jednak skupienie na relacjach, transformacjach osobowości, emocjonalnych subtelnościach ma swoją cenę. Na dalszy plan zszedł jeden z najsilniejszych punktów w sezonie pierwszym: znakomite zdjęcia plenerowe i intymna zażyłość Jones z Nowym Jorkiem, pokazywanym od nieoczywistej, a przecież pięknej strony. |

 

„Marvel’s Jessica Jones”, sezon 2, Netflix.