Na pierwszy ogień globalnego zamknięcia poszły praktycznie wszystkie instytucje kultury: muzea i teatry zostały odcięte od widzów, a my – od wystaw i spektakli. Jak zmienia się sposób, w jaki korzystamy z kultury i które z tych zmian zostaną z nami na stałe? Rozmawiam z Kamilem Śliwowskim, dyrektorem programu edukacyjnego Centralnego Domu Technologii, działaczem Fundacji Szkoła z Klasą i popularyzatorem dostępu do kultury w fundacji Otwarte Zasoby.

 

Tekst: Przemysław Bociąga

 

Popularne powiedzonko mówi, że kwarantanna 2020 to przyspieszony kurs nowoczesności. Czy polskich instytucji kultury też to dotyczy? A może zdalny dostęp do kultury mieliśmy od dawna, ale dopiero teraz to na dużą skalę zauważamy i doceniamy?
W obszarze kultury mamy łatwiej niż na przykład z edukacją, bo korzystamy z niej opcjonalnie, a z edukacji obowiązkowo. Muzea potrzebują promocji online, żebyśmy w ogóle o nich nie zapomnieli. Te, które okazały się gotowe na kwarantannę to takie, które były sprawne w swojej promocji już wcześniej. Jeśli jakaś instytucja jest w stanie w ciągu paru dni przygotować wirtualną wycieczkę albo zawiesić tymczasowo opłaty i udostępnić nagrania operowe w postaci livestreamu przez miesiąc czy dwa, to znaczy, że znała doskonale różne kanały promocji już wcześniej.

Czy w okresie zamknięcia muzea i teatry dotrą do nowych widzów?
Myślę, że ta sytuacja ma potencjał wiralności, którego na pewno nie było przed kryzysem. Są instytucje, które się wybiły z niszową ofertą. Jest choćby kilka oper, w tym Met Opera, które zapraszają na konkretne godziny na livestreamy, które wcześniej były płatne. I sama ta rezygnacja z ceny buduje większą skalę działalności. Natomiast dla wielu instytucji nie da się wymyślić takiej alternatywy cyfrowej, która będzie równie atrakcyjna jak ta offline. Tylko częściowo da się naśladować online zajęcia, warsztaty albo koncert, na który idzie się też towarzysko i dla najwyższej jakości dźwięku.

Jakość jest jednym z przejawów ograniczeń technicznych. Netflix musiał obniżyć jakość wideo, żeby oszczędzać przepustowość internetu w Europie. Opera będzie, ale nie w HD.
Możemy za to wciąż pamiętać o naszych ulubionych obiektach nawet wtedy, kiedy przez parę miesięcy nie możemy do nich dotrzeć. Wydaje mi się najciekawsze to, co robią telewizje – udostępniają archiwa, które nie były w ogóle do tej pory dostępne. To, co robi Telewizja Polska, jest niesamowite – uruchamia dosłownie co kilka dni nowy kanał z archiwaliami [nasza rozmowa odbyła się jeszcze przed emisją kontrowersyjnych lekcji szkolnych – przyp. red.]. Dotychczas pilnowali ich jak największego skarbu. Nie była to kwestia cyfryzacji, bo te zasoby były w większości gotowe w postaci cyfrowej. Telewizje liczyły, że kiedyś zarobią na PRL-owskich serialach, ale okazało się, że Netflix jakoś nie rzucił się, by je kupować. Tymczasem stare filmy, koncerty czy reklamy z PRL-u mogą być nadal bardzo popularne – wystarczy je udostępnić. Mam nadzieję, że po epidemii te zasoby nie znikną.

A może w pewnym momencie problemem będzie jednak to, jak ludzi z powrotem wygonić z domu?
Może już nie wyjdziemy z domu… (śmiech)

Zwłaszcza jeśli cyfrowe treści zastąpią nam potrzebę osobistego uczestnictwa. Metropolitan Museum udostępnia swoje obrazy w sieci w gigantycznej rozdzielczości. Mogę obejrzeć je dokładnie w domu. Tych obrazów się już nie wycofa z sieci.
Badania potwierdzają, że muzea bały się na wyrost. Ten efekt, że jak zobaczysz coś w superjakości w sieci, to już nie będziesz miał potrzeby oglądać na żywo, nie występuje. Muzea to zrozumiały i się nie boją. Zresztą muzea digitalizowały swoje zasoby bardzo dobrze już przed epidemią. Nie zawsze jednak potrafiły dobrze je udostępniać w środowisku cyfrowym. Teraz największego przyspieszenia nabrały, co jest ciekawe z perspektywy praw autorskich, najdroższe treści, czyli produkcje wideo: opery, teatry, telewizja. Okazuje się też, że jesteśmy wreszcie technicznie gotowi, by streamować wideo w coraz bezpieczniejszy sposób – to właśnie przykład Met Opery. Ludziom nie chce się tak jak kiedyś łamać zabezpieczeń, więc można coraz sprawniej robić transmisję na żywo bez obaw o piractwo.
I tu dochodzimy do pytania: dlaczego wszyscy na tych skarbach siedzieli? Z obawy o utratę zysków. Tymczasem dziś i tak ich nie mają, więc nie ma nic do stracenia. Wiedzą zarówno to, że nie ma mowy o utracie zysków oraz, że doświadczenie online nie przekreśli tej potrzeby offline, zwłaszcza po epidemii, kiedy bardzo mocno będziemy chcieli wyjść do ludzi. Muzycy rozumieją to najlepiej: od dawna na koncertach zarabiają lepiej niż na sprzedaży płyt i ta zmiana myślenia zrobiła im bardzo dobrze. Teraz będą rozumieć to także takie instytucje, które zajmują się produkcją audiowizualną.

Puszczać swoje produkcje, ale liczyć na to, że jednak zarobią swoje?
Serwisy typu Patreon wyraźnie widzą, że w ostatnich tygodniach najwięcej przybywa im właśnie artystów, którzy zakładają konta, żeby móc udostępniać treści i dawać słuchaczom okazję, by ich wynagrodzili – albo za coś zrobionego specjalnie dla nich, albo za to, co zrobią później, czyli na przykład za przyszłe koncerty.

Uczestniczę czasem w spotkaniach autorskich na Facebooku. Fajne imprezy, wytwarzają jakiś nowy rodzaj intymności między nadawcą a odbiorcą. Jestem u niego w domu, on się pośmieje, wina sobie łyknie, pokaże swojego psa. W rogu miga tylko liczba osób, które widzą go razem ze mną.
Bo powstało coś nowego zamiast udawania, że próbujemy odzwierciedlić wcześniejsze doświadczenie. To jest ta nowa wartość, którą można dać w sieci.

Przy okazji pojawia się coraz więcej materiałów, z którymi nie nadążam. Oprócz stosu książek, na które nie mam czasu, teraz nie mam dodatkowo czasu na opery, teatr telewizji i słuchowiska. A do tego wszyscy zakładają podcasty…
Podcasty? Najgorzej! (śmiech)

Podobno każdej minuty na YouTube przybywają 24 godziny wideo. Teraz przybywa nam do tego wiele godzin profesjonalnych i wartościowych produkcji: oper, filmów dokumentalnych. I tak z tym nie nadążymy, ale czy potem nie spowoduje to jakiegoś dołka?
Myślę, że spowoduje. Bo to jest gorączka złota, tylko w drugą stronę. Pozornie idealny moment, w którym ja też mogę coś sprzedać, bo jest większe zapotrzebowanie. Myślę, że w końcu okaże się, że ze wszystkich tych podcastów i tak zostanie jakościowy content, którego brakowało. Mamy taki startupowy moment, kiedy nic nie ryzykujesz. Możesz udostępnić treści, bo i tak wszyscy je udostępniają za darmo.

Słowem, nie wiemy, jaki się świat wyłania.
Przede wszystkim wzmocnią się internetowe modele biznesu i będzie jeszcze większa przepaść między nimi. Podział oparty będzie o to, jak skuteczne są one w pobieraniu od nas pieniędzy. Zapewne poradzą sobie tylko te, które wymyśliły nie tylko wirtualną wycieczkę, ale też to, jak ludzie będą wirtualnie im za coś w czasie tej wycieczki płacić.

Są już na to jakieś pomysły?
To jest supertrudne, bo muzeum może mieć swoich fanów, ale nigdy nie będzie miało takiej bliskiej personalnej relacji z widzami jak muzyk czy malarka. Obserwujemy to z jutuberami. Chcę im płacić, kupować ich produkty, bo mam z nimi relację osobistą. Natomiast muzea nie budują aż tak silnej tożsamości, dzięki której ktoś chciałby płacić za relacje, a nie za produkt. Live na Facebooku z dyrektorem muzeum to nie to samo co z jutuberem.

Wirtualne muzea, archiwa i biblioteki mogą być za to wielką pomocą w edukacji.
Po pierwszych tygodniach wygląda na to, że szkoła musi mieć czas, żeby z nich skorzystać. Może przez pierwsze parę dni to działało, bo był chaos: uczniowie zamiast przerabiać podręczniki mogli oglądać teatr telewizji i chodzić po wirtualnych muzeach. Ale od kiedy weszło w życie rozporządzenie o realizacji podstawy programowej pomimo zamknięcia szkół, ciężko byłoby tam coś wcisnąć sensownego. Teraz szkoła jest jeszcze bardziej nastawiona na uczenie niż na rozwój własnej pasji. Tu coś przestrzeliliśmy.

Jesteś bardziej podekscytowany czy zmartwiony tym, co się dzieje?
Nasza fundacja też musi nauczyć się walczyć o klientów w nowych czasach. Nasza cyfrowa przyszłość jest bardzo ciekawa, ale nie wiemy jeszcze, jak ją monetyzować. Z drugiej strony cieszę się z tej przyspieszonej cyfryzacji. Pomijając szkoły, gdzie to jest bardzo brutalne i mocno wykluczające, to całkiem sporo się uczymy z dnia na dzień. Jestem miło zaskoczony, że daliśmy radę nie spanikować w obliczu potrzeby, by naprawdę wszystko zatrzymać i przejść online. Administracja cyfrowa działa nie najgorzej. Udało się uniknąć katastrofy. |

Kamil Śliwowski – trener i animator edukacji medialnej, specjalizuje się w wykorzystaniu nowych technologii w edukacji, zwłaszcza w konteście prawa autorskiego oraz ochrony prywatności.