Lato smakuje wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną. Jednak mi najbardziej smakuje nad wodą, a właściwie na wodzie. Może być to morze, rzeka albo jezioro. Byle pod żaglami albo przynajmniej z pagajem w ręku.

 

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Skorska

 

Kłajpeda, Nida i piach

Mierzeja Kurońska to pasmo malowniczych wydm. Najwyższe sięgają ponad 60 metrów i są pod względem wielkości drugie w Europie (po naszych ze Słowińskiego Parku Narodowego). Kilkaset lat temu rósł tu bujny las. Ale drzewa zostały wycięte, a odsłonięty i dość wąski pas lądu stał się polem do popisu dla morskich wiatrów, które zgromadziły tu hałdy wędrującego piasku.

Kłajpeda od zachodu osłonięta jest od Bałtyku północnymi wodami Zalewu Kurońskiego i krańcem mierzei. Marina pod Zamkiem w Kłajpedzie, znajdująca się po wschodniej stronie rzeki Danga, czynna jest cały rok. Basen portowy ma zadziwiający kształt (podobno dlatego, że urządzono go w dawnej fosie zamku). Aby doń wpłynąć, trzeba poczekać na otwarcie mostu. Skoro dotarliśmy jachtem do Kłajpedy i udało nam się zacumować w Porcie pod Zamkiem, oznacza to, że nasza jednostka ma nie więcej niż 2 metry zanurzenia i może śmiało popłynąć w głąb Zalewu Kurońskiego aż do Nidy, leżącej tuż przy granicy z obwodem kaliningradzkim. To z pewnością najpiękniejsza miejscowość na całej mierzei. Z Kłajpedy do Nidy w linii prostej jest niespełna 20 mil. Sama Nida przypomina urokliwe skandynawskie miasteczka z końca XIX wieku, pełne kolorowych drewnianych domków z równo przystrzyżonymi żywopłotami. Jednak wydmy otaczające miasteczko i specyficzna roślinność przywodzą na myśl południowe pejzaże. Nida stanowi administracyjne centrum przedziwnej miejscowości o nazwie Neringa, która powstała z połączenia kilku wiosek: Nida, Juodkrantê, Preila, Pervalka i Alksnynês. Osady leżą na długości ponad 40 km, oddzielone są kilometrami iglastego lasu i wydm, które dominują na litewskiej części półwyspu. Charakterystyczne dla pejzaży Nidy są też maszty ozdobione wiatrowskazami, stojące wzdłuż wybrzeża. To prawdziwe ruchome dzieła sztuki. Należą do miejscowych rybaków. Ponoć kiedyś mówiły wszystko o swych właścicielach, o ich sytuacji rodzinnej i materialnej. I rzeczywiście – każdy wiatrowskaz jest inny.

SUP na Wiedeńskim Morzu

Ciepłe i płytkie Neusiedler See (po niemiecku), Fertő-tó (po węgiersku) jest najdalej na zachód wysuniętym jeziorem stepowym Eurazji, co oznacza, że jest czymś unikalnym dla naszej części Europy.
Zasiedlone było już 6000 lat p.n.e. Znaleziska archeologiczne świadczą, że Rzymianie też bardzo je lubili. Liczba słonecznych dni w roku – 300. Od roku 1920 Jezioro Nezyderskie jest podzielone granicą państwową. Około trzech czwartych powierzchni należy do Austrii, tworząc jej największy zbiornik wodny i pewnie dlatego zwane jest Wiedeńskim Morzem. Jedna czwarta należy do Węgier. Brzegi jeziora porośnięte są trzciną, a jedynie w Podersdorf znajdziemy dwukilometrowy pas wybrzeża z bezpośrednim dostępem do wody. Zatem nic dziwnego, że tu właśnie znajduje się jeden z najpopularniejszych kurortów, którego symbolami są zabytkowy wiatrak i latarnia na molo. I właśnie tutaj znajdziemy komfortowe warunki do nauki surfingu z wiosłem. SUP (Stand up paddle) to bodaj najszybciej rozwijający się ostatnio sport wodny na świecie – zabawa, która powstała na Hawajach. Łączy w sobie elementy pływania na desce i w kajaku. Zatem u adepta tej dyscypliny liczą się silne ręce do wiosłowania i dobry balans ciała. Na początek poleca się pływanie tam, gdzie nie ma dużych fal i silnego nurtu. Wówczas SUP staje się naprawdę przyjemną rozrywką. W Podersdorfie na Jeziorze Nezyderskim na SUP-ach pływają wszyscy: dorośli i jeszcze bardziej dorośli, zakochane pary, znudzone nastolatki i dzieci. Instruktorzy stają na głowie (dosłownie), żeby pokazać, co można z tą i na tej desce zrobić. Gdy nie ma fal i wiatru – jest czas na naukę, gdy zaczyna wiać – zaczyna się zabawa.

 

Škradin – kumbasica, trunki Madame i… wodospady

Płyniemy w górę rzeki Krki przez Prjuklanski Tjesnac – przełom rzeki Krki, której sceneria przypomina sceny z filmu Winnetou – docieramy na Prukljansko ozero, a potem znów wchodzimy w koryto rzeki Krki i podziwiamy przepiękny kanion.

Według „szeptanej propagandy” na promenadzie w Škradinie są dwa obiekty warte odwiedzenia. Pierwszy z nich to konoba (tawerna), w której przygotowują wyśmienite pieczone na rożnie prosię. Kilkanaście metrów dalej jest obszerna piwnica (u tak zwanej Madame), gdzie odbywa się prawdziwa, starodawna produkcja wina domowego (domaci wino) oraz tradycyjnych nalewek.
W środku widać potężne stare beczki, wiele prastarych narzędzi i wiszący pod sklepieniem pršut. Czuć zapach średniowiecza. Zamawiamy miejscową przystawkę – Dalmatinski pršut (dalmatyńska szynka suszona na powietrzu, a potem wędzona) i paški sir (słynny owczy ser z wyspy Pag). Do tego gospodyni podaje pokrojoną w plasterki cebulę, czarne oliwki i świeży pszenny chleb. Próbujemy lokalne nalewki – wykonywane na bazie rakiji. Po pouczającej degustacji nalewek wracamy do konoby, zwabieni wspaniałym zapachem pieczonego mięsa. Rzeczywiście, pieczone prosię potwierdza krążącą o tym miejscu legendę. A że na przystawkę zjadamy kumbašicę*, nieco zmęczeni pierwszym spotkaniem ze „smakami Chorwacji”, wracamy na łódkę, by nabrać sił przed czekającą nas w dniu następnym wycieczką na wodospady Krki.

Od Sozopola do Nessebaru

Na niezliczonych plażach bułgarskiego wybrzeża kłębią się tłumy turystów, ale na morzu królują delfiny, spokój i niewiarygodna wręcz pustka. W środku lipca było widać jedyny jacht, podążający z Sozopola na północ w stronę delty Dunaju. To byliśmy my.
Sozopol ulokował się na urokliwym, dość wąskim i skalistym, cyplu. Marina usytuowana jest po jego północnej stronie, u nasady cypla, wzdłuż rozległej laguny, zaledwie kilkaset metrów od centralnej ulicy, która do późnego wieczora tętni życiem. Są tu stragany z owocami, stoiska z pamiątkami, niezliczone bary i knajpki, serwujące smaczne i niedrogie jedzenie. Natomiast od strony południowej, okalającej wysokim skalistym brzegiem malowniczą zatoczkę, królują restauracje, restauracyjki i knajpeczki, w których posmakować można dań kuchni bułgarskiej, greckiej czy orientalnej. W godzinach popołudniowych aż do późna w nocy, wąziutka uliczka wiodąca wzdłuż brzegu wypełnia się tupotem nóg setek turystów spragnionych smakowitych potraw i głodnych fantastycznych widoków.

Sozopol jest jednym z nielicznych czarnomorskich miasteczek, gdzie można poczuć klimat starożytnej Tracji, Grecji czy Bizancjum. Uznawany jest też za kulturalną stolicę bułgarskiego wybrzeża. Odbywa się tu w lecie wiele koncertów i wystaw. Nasyceni nocnymi urokami Sozopola, następnego dnia ruszamy w stronę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO – rzecz jasna to musi być Nessebar. Przed nami niewiele ponad 15 mil morskich żeglugi w linii prostej, ale czeka nas halsówka na wiatr. Właśnie, skoro o wiatrach mowa – przeważnie w tym rejonie wieje od północy i północnego zachodu, choć warto wiedzieć, że nad bułgarskim wybrzeżem Morza Czarnego przechodzą liczne i zmienne fronty, pojawiają się też, podobnie jak na chorwackim wybrzeżu, dość silne i porywiste wiatry od strony lądu typu bora. Ale póki co, wieje regularny wietrzyk, zefirek właściwie, na którym w ciągu pięciu godzin docieramy w rejon Nessebar, będący rezerwatem archeologicznym i architektonicznym. Nessebar to bajeczne miasto, zwłaszcza że podziwiać je mogliśmy także od strony wody.

Feluką po Nilu

W Assuanie i Luksorze spotkamy ich całe mnóstwo. Piękne, drewniane, różnej wielkości, z jednym lub dwoma żaglami łacińskimi, feluki od wieków używane były na Nilu w Egipcie, gdzie wiatry od pustyni zwykle wieją w poprzek rzeki.
Wizerunki żagli łacińskich znane są z czasów imperium rzymskiego – stąd ich nazwa. To zresztą jeden z najstarszych rodzajów żagla jakie wymyślił człowiek, choć z pewnością nie najstarszy, bo wcześniej istniały żagle czworokątne. Prawdopodobnie żagiel łaciński wywodzi się z żagla czworokątnego, ustawionego tak, by możliwe było wykorzystanie do maksimum wiatru bocznego. Feluki są wciąż używane nad Nilem, zwłaszcza ku uciesze turystów, bo zapewniają cichszą i spokojniejszą podróż niż ich motorowe odpowiedniki. Nas zabrał na wycieczkę po Nilu swoją feluką, młody Nubijczyk z Assuanu. Pokazał jak pracuje żagiel na różnych kursach – teoria mówi bowiem, że przy żaglu łacińskim sporo kłopotu sprawiała zmiana halsu. Rzeczywiście, przy każdej zmianie kierunku konieczne jest przełożenie przedniej części rei za masztem. Mijaliśmy inne feluki, na których zgodnie z wielowiekową tradycją, tego po prostu nie robiono. Nasz Mumi dał nam jednak popis prawdziwej żeglugi. Pozwolił mi też sterować, co wymagało sporo siły fizycznej. Jeśli traficie kiedyś do Assuanu, wybierzcie się na kilkugodzinny lub dłuższy rejs na jego łodzi o nazwie Dont worry be happy. Naprawę warto. |

*kumbašica – kiełbasa charakterystyczna dla Škradinu. Powstaje z wymieszanego mielonego mięsa wieprzowego i wołowego, które jest marynowane z gałką muszkatołową i specjalnie przygotowanym czosnkiem (jest on macerowany w dalmackim białym winie). Następnie kiełbasa jest wędzona i suszona na wietrze (najlepiej smakuje wietrzona podczas bora bora).