Dom z albumu Kawalerka ma na YouTubie ponad 16 milionów wyświetleń, utwory z nowego albumu Kwiaty i korzenie już po kilkaset tysięcy. Tak? To fajnie – mówi Amar Ziembiński, współzałożyciel, perkusista i producent Bitaminy, zespołu, który od kilku lat jest zjawiskiem nie tylko muzycznym.

 

Tekst: Beata Brzeska
Zdjęcia: Hubert Misiaczyk

 

Na okładkce płyty Kawalerka czytam: Bitaminy to fale akustyczne o różnorodnej częstotliwości, niezbędne do funkcjonowania organizmu. To brzmi, jak misja. Macie misję?
Hm, dobre pytanie, ale się nad nim nie zastanawiałem (śmiech). Chyba nie mamy żadnej misji, po prostu sobie to robimy. Jeśli jest, to gdzieś schowana w podświadomości.

A kiedy patrzysz na te tłumy, śpiewające wasze utwory, nie masz poczucia, że coś im dajecie?
Mam nadzieję, że tak jest! Trzeba dawać, bo to wraca energią. Po każdym koncercie jesteśmy weselsi, ludzie przychodzą i dziękują. To dopiero nam uświadamia, że coś od nas dostali. Na dużych koncertach wymiana energii jest niemal fizyczna. To jest super uczucie. Chce się żyć! Na tych kameralnych jest więcej miejsca na intymność z ludźmi, publicznością, i z nami-muzykami. Nie zastanawiam się nad tym, po prostu tak jest i trzeba się tym cieszyć.

Zawsze chciałeś być muzykiem?
Raczej w kratkę… Gdy miałem 5 lat słuchałem Jean Michel Jarre’a. Grał sferyczną muzykę, która podsuwała mi niesamowite obrazy. Byłem pewien, że tak brzmi Kosmos. Potem dowiedziałem się, że to nie Kosmos tak brzmi, tylko syntezator. I w ogóle, że jest muzyka, instrumenty. 12 lat później grałem na gitarze i dużo słuchałem rocka. Głównie słyszałem rytm. I wtedy mąż kuzynki pożyczył mi perkusję… na dziesięć lat. Rzeczy się dzieją. No, ale wtedy, to już miałem 22 lata.

Sam się uczyłeś?
Nie, miałem nauczycieli, ale rzeczywiście dużo pracy w to wkładałem, zwłaszcza w grę na perkusji. Późno zacząłem i moi rówieśnicy byli dla mnie jak Bogowie w tych wszystkich muzycznych, instrumentalnych obszarach. Chyba chciałem ich dogonić. Dlatego miałem taki zapał i tak zawzięcie ćwiczyłem. Teraz gram już tylko na perkusji i zajmuję się produkcją.

Produkcją, czyli kompozycją?
Tak to się teraz nazywa, bo komponuje się na komputerze. Kiedyś zapisywano nuty na papierze. Taki Beethoven patrzył na nuty i słyszał je. Omijamy dziesiątki lat ćwiczeń ze słyszenia zapisanych nut, możemy wklepać nuty do komputera i od razu je słyszeć. Wielu ludzi może to teraz robić, nie znając teorii i ufając tylko swojemu uchu. Jest po prostu inaczej.

Jesteście bardzo osłuchani muzycznie i otwarci, słychać to już w Listach Janusza. Słuchasz Astrud Gilberto, Piotrek – Antoniny Krzysztoń. Na ogół młodzi ludzie słuchają swojej muzyki, a nie takich (nie ma co ukrywać) staroci.
Bo my głównie chyba kreujemy naszą muzykę klimatem. Przynajmniej ja tak mam, zawsze kieruję się klimatem. Szukam dotąd, aż nie uzyskam takiego, który mnie samego zaskakuje i wtedy mówię sobie: O to właśnie chodziło, to jest to. Muzyka, jej klimat, musi wprowadzić w pewnego rodzaju trans, żebym miał pewność, że tego szukałem.

I to był ten poziom, na którym się dogadaliście z Mateuszem i Piotrem?
Tak. Wiadomo, że dużo było hip-hopu i rapu, to też pokazało nam narzędzia samplowania tj. nauczyło wstawiania fragmentów innych utworów i przetwarzania tak, żeby brzmiało, jak my to słyszymy albo chcielibyśmy, żeby brzmiało. Głównym spoiwem był chyba Mateusz, to jego ucho nas połączyło. Grałem wtedy na gitarze i perkusji, Mateusz posłuchał i mówi: ty powinieneś robić bity, ja ci pokażę jak. To on dał mi podstawy. A z Piotrkiem poznali się przez Internet, spotkali, i okazało się, że jest coś więcej w tym ich graniu niż rap i hip-hop. Zresztą już trochę od tego odchodzimy, ponieważ wszystko poszło w takie „plastikowe brzmienie”, że nie mogę tego słuchać, a tym bardziej robić.

Muzyka Bitaminy jest bardzo różnorodna, pełna zapożyczeń i cytatów. Czy masz gdzieś w sobie granicę tej otwartości?
Nie mam, często traktuję te zapożyczenia jak farby. Nawet w disco polo mogę usłyszeć jeden dźwięk, pół sekundy, które mi się spodoba i je sobie wykorzystam. Muzyka jest tak uniwersalna, a my mamy tyle narzędzi, że wydaje mi się, że ze wszystkiego możemy skorzystać. Oczywiście bierzemy to, co nam się podoba. OK, to jest granica.

Jak pracujecie? Każdy z was mieszka teraz gdzie indziej.
To trochę jak zabawa w Głuchy telefon. Siedzę sobie w domu i robię bity, jak ich trochę uzbieram, to wysyłam do Mateusza i Piotrka. Oni wybierają sobie jeden, dodają coś muzycznego albo nie. I piszą tekst. Albo nie piszą, jak im się żaden bit nie spodoba. Te moje bity to są takie szkieleciki, zapłony. Muszę przekonać moich wokalistów, żeby chcieli na tej mojej muzyce coś zrobić. Puszczam ją w eter i patrzę, co będzie dalej. Czasem reaguję, jak mi się coś muzycznie nie podoba. W teksty się nie wtrącam. Zrozumiałem w pewnym momencie, że każdy może mówić to, co chce powiedzieć. Ja już swoje powiedziałem, ty powiesz coś, może Piotrek coś dorzuci i wychodzi, i jest OK.

Na YouTubie wasze piosenki z Listów Janusza i nawet Placu Zabaw mają po kilka, czasem kilkanaście tysięcy wyświetleń. A nowe po kilkaset tysięcy.
Tak?

Naprawdę nie wiedziałeś? Nie sprawdzasz?
Ja, szczerze mówiąc, tego nie śledzę. Oczywiście to miłe, że się podoba, że są miłe komentarze. To jest dokładnie jak z moim kontem – mam, ale nigdy tam nie zaglądam. Płacę i tyle. Gram i tyle. I zauważyłem, że im prościej się na to patrzy, tym jest łatwiej.

Skąd w tobie taka dojrzałość, niektórzy latami nad sobą pracują, żeby to osiągnąć. To twoje doświadczenie czy ciężka praca nad sobą?
Tak, to jest moje doświadczenie, chyba ze wsi to wyniosłem. Kiedyś, prowadziłem już gospodarstwo, mieliśmy spore zadłużenie. Strasznie się tym zamartwiałem, nie spałem po nocach. I w pewnym momencie powiedziałem sobie: Dobra kochany Secyminie. Jeśli chcesz nadal funkcjonować, to sobie z tym poradź. Niech się dzieje, ja odpuszczam. I zaraz pojawiła się Bitamina, i wszystko wyszło na prostą. Odtąd nie patrzę na konto, a wszystko działa. Moja Mama ma tak, że jak jest problem, to trzeba go rozwiązać. Też tak chciałem, a miałem skłonność do rozkminiania. Im prościej, tym naprawdę lepiej.

Gdyby przypadek nie sprawił, że wasz znajomy zaprezentował Plac zabaw w radio we Wrocławiu w audycji Purpurowe rejsy i nie zyskalibyście takiej popularności, gralibyście tylko dla siebie?
To trudno powiedzieć. Ale jak już się to wydarzyło, my dalej robiliśmy swoje. Nas to totalnie zaskoczyło. Byłem w Indiach i dostaję maila od Natalii Przybysz: Nie chcielibyście suportować moich koncertów? A my nie mieliśmy zespołu, nic nie mieliśmy. Robiliśmy po prostu swoje. Acha, pomyślałem wtedy, czyli teraz będziemy grać koncerty. OK, to będziemy.

Wszyscy macie takie podejście?
Mateusz jest tak pomiędzy, i całe szczęście, bo nikt by nas na tej wsi nie znalazł. My z Piotrkiem jesteśmy na pewno bardziej odjechani, a Mateusz na szczęście potrafi działać racjonalnie. Przecież my z Piotrkiem Listy Janusza wrzucaliśmy ludziom do toreb. A na tej płycie nie było nazwisk, telefonów, żadnej informacji. O, to może wtedy była misja (śmiech). Taka zabawa w muzycznego Banks’ego. Wierzę, że jak coś jest dobre, to się samo obroni. Tego nauczył mnie Tata i jego filozofia sprzedawania naszego twarogu. Nigdy się nie reklamował, a ludzie zapisywali się po twaróg w kolejkę u Bliklego.

Zmienia was trochę ten sukces?
No zmienia niestety i to nie jest dobre. Ostatnio się na tym złapaliśmy przy pracy nad Kwiatami i korzeniami, że mamy jakieś ciśnienie, że coś musimy, że trzeba. No i nic się nie składało. Ja tak nie chcę – powiedziałem wtedy. – Zrobiliśmy, jest jak jest i puszczamy. I wszystkim odpuściło, i poszło. Ale zmiany są, można się pogubić. Dopada nas rzeczywistość. Póki co, odmawiamy zdjęć z wężem i innych takich prób wykorzystania nas inaczej niż muzycznie.

A ty? Czujesz, że ten sukces ma na ciebie wpływ?
Nie czuję, żebym tego chciał. Siedzę sobie za swoimi bębenkami i gram. I to mi wystarcza. Nie mam Instagrama, Facebooka. Nie mam takiej potrzeby, żeby ludzie mi mówili jaki jestem fajny albo nie fajny. W ogóle ocenianie jest jakieś dziwne. Staram się nie wchodzić w myślenie kategoriami marketingu, kasy. Na szczęście jest Mateusz i nasz manager.

Snujesz jakieś plany na przyszłość? Możesz powiedzieć?
Zobaczymy, co będzie. Póki co wiem, że po półtorarocznym mieszkaniu w Warszawie, wracam na wieś. W mieście jest bardzo wygodnie i człowiek robi się taki miękki, niepewny, delikatny. Brakuje mi prostych wiejskich zajęć blisko przyrody. |