Paweł Dunin-Wąsowicz

Paweł Dunin-Wąsowicz, kiedyś dziennikarz kulturalny i wydawca, a dziś przede wszystkim bibliofil i wielka postać na mapie polskiego życia kulturalnego, opowiada nam o swojej najnowszej książce Dzika biblioteka, pasji zbierackiej i… czytaniu bez zrozumienia.

 

Tekst: Agata Czarnacka
Grafika: Maciej Sieńczyk

 

O czym jest Dzika Biblioteka?
Chciałem napisać książkę o książkach, które mam. Myślałem najpierw, że będzie to coś na kształt „100 książek/powieści/opowiadań z Warszawą w tle” – namówił mnie na to Wiesław Uchański, który jest naczelnym organizatorem życia kulturalnego w okolicach warszawskiego placu Zbawiciela i mocno trzyma rękę na pulsie. Powiedział mi, żebym pisał, co chcę…

W Twoim przypadku to zawsze kończy się interesująco.
Jest taka książka autorstwa Andrzeja Tomaszewskiego, o której wspominam w rozdziale „Kafel i Bereza”, w której autor, specjalista od pisma i spraw związanych z drukarstwem, opisał około stu książek z własnej kolekcji, opowiadając przy tym anegdoty z nimi związane. Kiedy np. obejrzał ogłoszenia o wprowadzeniu stanu wojennego, zidentyfikował, że choć drukowane łacinką, to pochodziły nie z polskich, a radzieckich drukarni, bo taki krój czcionki był typowo obecny w drukarniach za Bugiem. Innym razem słynny projektant liternictwa – Zapf – zostawił u niego płaszcz i on w tym płaszczu chodził. Tak i u mnie miała powstać swoista bibliografia osobista związana z książkami o Warszawie. Ale jako że pisałem, co chciałem, powstała biografia o książkach, które lubię, które są dla mnie ważne i które mam. Nie tak jak u Marcina Wichy – Książki, których nie wyrzuciłem. Są to książki, które kupowałem sam, dużo pozycji antykwarycznych i trochę prezentów od osób, które mnie dobrze znają.

Zarówno twoje księgozbiory, jak i polowania na książki są w Warszawie słynne.
To żadna sztuka kupić drogo książkę. Cała sztuka polega na tym, aby pójść do antykwariatu i znaleźć książkę, o której się nie wiedziało! Jeśli uda ją kupić, to jest sama radość. Tak kupiłem pierwsze wydanie Nietoty Tadeusza Micińskiego: wpadła mi w oko książka oprawiona w czarne płótno w kwiatuszki. Ola Waliszewska, malarka, ma zdjęcie w kreacji w podobne wzory. Niestety, z tej książki ktoś wydarł ilustracje i kartę tytułową. Potem okazało się, że było to pierwsze wydanie, a ja dałem za nie 15 zł! Cała przygoda. Innym razem pojechałem do Lublina i zobaczyłem zupełnie pospolitą książkę niejakiego Maxa Larsa Człowiek Litera z kapitalnymi ilustracjami. Potem się okazało, że Max Lars to był pseudonim Stefana Chwina. Pod tym nazwiskiem wydał dwie powieści przygodowe, których akcja dzieje się w zmyślonym kraju Ameryki Łacińskiej. Momenty, w których znajduje się książkę, o której istnieniu się nie wie – to jest chyba najfajniejsze w tym polowaniu. Oczywiście, zdarza się też inaczej. Pan Marszewski z antykwariatu na Żelaznej zna mnie i wie, czego szukam, więc mniej więcej raz na pół roku do mnie dzwoni z pytaniem, czy coś mam czy nie mam.
W książce jest też rozdział pt. „Maciusiowe dary”, który jest o tym, jak wycyganiam lub wymieniam się książkami z rysownikiem Maciejem Sieńczykiem. Kiedyś znalazłem książkę niejakiego Ficińskiego. Kupiłem ją, bo okładka jest dokładnie taka, jakby ją narysował Sieńczyk, zwłaszcza liternictwo. Zreprodukowaliśmy ją w Dzikiej bibliotece w czerni i bieli, ale w oryginale jest zielono-czarna. Wydana w 1952 roku w Buenos Aires, kiedy biedny Witoldo Gombrowicz nie miał co ze sobą zrobić. Ficiński miał na to odpowiedź fantastyczną: oto samolot rozbił się w bagnach, dookoła samolotu są aligatory, rozbitkowie próbują jakoś przetrwać. Wychodzą im na spotkanie Ludzie Podziemni – nie tacy jak u Andrzeja Struga, tylko ludzie, którzy żyją oderwani od cywilizacji w podziemiach, odrębna rasa. Tą książką wzbudziłem zazdrość Maciusia. Udało mu się dopaść drugi egzemplarz, ale niestety – ze zniszczoną okładką. Ale spójrz tutaj. [PDW pokazuje kolejną ilustrację w Dzikiej bibliotece.]

Formy samorzutnego zagospodarowywania przestrzennego w pasie przejściowym pomiędzy wsią i miastem…
Kupiłabyś taką książkę?

Absolutnie tak.
A, bo ty jesteś nietypowa. Ja wycyganiłem ją od Sieńczyka. Są w niej, na przykład, obrazki bieda-domków z moich rodzinnych okolic. Więc kiedy Maciuś dorwał drugi egzemplarz Ficińskiego, musiałem się odwzajemnić. On dostał ten z ładną okładką, a ja – z porwaną, żeby aby zachować równowagę. Maciej Sieńczyk jest moim duchowym bratem. Z jeszcze większym zacięciem niż ja szuka książek nieważnych, którymi można się jedynie napawać, jakie są głupie. Są książki, które czytam dla przyjemności, są takie, które czytam dla wiedzy, ale jest też faktem, że zbieram złe rzeczy. Zresztą tak samo, jak choćby Julian Tuwim.
To jest czwarta czy piąta książka z twojej serii bibliofilskiej?
Zdaje się, że to moja dziesiąta autorska książka. Zacząłem ze dwadzieścia lat temu od Widmowej biblioteki poświęconej książkom zmyślonym. Pisałem ją bardzo szybko. Dziś jest bardziej świadectwem przypadkowych lektur niż czegoś robionego na poważnie. Po osiemnastu latach powstała kontynuacja, Polska Biblioteka Widmowa, w której ograniczyłem się tylko do książek zmyślonych w literaturze polskiej. Wyszła w Narodowym Centrum Kultury niecały rok temu, w ostatnich dniach grudnia 2016 r. Może jedna czwarta haseł pochodzi z książki napisanej przed dwudziestoma laty, natomiast reszta to wyniki metodycznych poszukiwań w polskiej literaturze książek nieistniejących. Leksykon książek zmyślonych w literaturze polskiej – oczywiste jest, że tego nikt nie ogarnie. Zawsze ktoś będzie mi zarzucał, że pominąłem książki zmyślone z powieści Lit Bogdana Zadury – na pewno przegapiłem. Ale powiedzmy, że udało mi się stworzyć pewien zrąb problematyki.

Czy są tam rękopisy znalezione w wannie i rękopis znaleziony w Saragossie?
Są.

A skoro już jesteśmy przy manuskryptach – to gdzie się kończy nie-książka a zaczyna książka?
W ogóle o tym nie myślę – w ogóle mało myślę. Jak piszę we wstępie do Dzikiej biblioteki, jestem człowiekiem, który posiadł umiejętność czytania bez zrozumienia. To znaczy, że kiedy czegoś szukam, umiem to znaleźć w powieści, niekoniecznie rozumiejąc, o co chodzi w jej fabule czy na poziomie głębokiego przekazu. To są rzeczy wykonalne, pod warunkiem, że się wie, czego się szuka. Do przedsięwzięć tego typu trzeba być żywą wyszukiwarką. Na szczęście wciąż jeszcze w Google wszystkiego nie ma.
Jeśli czyta się bez zrozumienia dużo książek, niekoniecznie myśląc, co autor chciał powiedzieć, bez prób interpretacji, zapamiętuje się pewne motywy, które mogą być użyteczne. W Dzikiej Bibliotece uwzględniłem najróżniejsze książki – i o modelarstwie, i o kolejach czy tramwajach, jest rozdział o różnych zmorach, inny o kontynuacjach Lalki Prusa. Wydawca ogłosił to moją intymną autobiografią, ale ja nie jestem o tym przekonany. Wydawca na okładce umieścił też informację, że jest to książka o tym, jak wydałem Masłowską i Żulczyka, choć tylko jeden z dwudziestu rozdziałów jest o książkach, których sam byłem wydawcą.
Przed Dziką biblioteką była też Warszawa Fantastyczna i Kraków Fantastyczny…
Warszawa Fantastyczna powstała z miłości do miasta. Napisało się, wydało. A potem pomyślałem, że można pomyśleć o Fantastycznym Atlasie Polski – skądinąd Kraków Fantastyczny jest jego odpryskiem. Poszedłem do Narodowego Centrum Kultury, którego ówczesny dyrektor Krzysztof Dudek miał poważnego hyzia na punkcie fantastyki – wydawał wtedy serię „Zwrotnice czasu”. Zaproponowałem mu Atlas, a on bardzo się ucieszył. Okazało się, że w bonusie da się zrobić osobną książkę o Krakowie.

Dziką bibliotekę wydało wydawnictwo Iskry.
Akurat tę książkę tak, ale wydałem też w 2017 roku latem Żoliborski przewodnik literacki, we współpracy z Urzędem Dzielnicy Żoliborz – teraz będę drukował nowe wydanie. Pół nakładu wziął Urząd Dzielnicy, połowę ja – moja pula się skończyła, a przez ten czas znalazłem ze dwadzieścia utworów, które przegapiłem. Ponieważ myślę, że jeszcze trochę by się tego rozeszło, chcę zrobić nowe, uzupełnione wydanie. Jest taki film Andrzeja Wajdy Pierścionek z orłem w koronie na podstawie powieści Aleksandra Ścibor-Rylskiego Pierścionek z końskiego włosia. On to napisał w latach sześćdziesiątych, ale padło cenzuralnie, ponieważ cała druga część koncentrowała się na tym, co NKWD robiło po wojnie z AK-owcami. To znamy z filmu, ale w książce pierwsze sto pięćdziesiąt stron zajmuje opis Powstania Warszawskiego na Żoliborzu. Dopiero po wydaniu Żoliborskiego przewodnika literackiego przeczytałem tę książkę. Ani razu nie występuje słowo „Żoliborz”, nie pada nazwa żadnej żoliborskiej ulicy, ale po realiach wiem, gdzie co się dzieje – np. w dzisiejszych Zakładach Autobusowych przy ulicy Włościańskiej. Kawałek tekstu poświęciłem na rozważania, jak to traktować: czy jest to Żoliborz, czy – skoro nie został nazwany – to jednak nie jest Żoliborz?

W przyszłym roku jest 100-lecie praw wyborczych kobiet w Polsce. Czy z tej okazji dałoby się skompilować Literacki Atlas Kobiet Polskich?
Osiem lub dziewięć lat temu Sylwia Chutnik wydała swój Kieszonkowy Atlas Kobiet, który dotyczył Warszawy. Istnieje też książka wydana przez IBL ze trzy lata temu – Warszawa w oczach pisarek o stolicy w latach 1864-1939. Wydała to Małgorzata Büthner-Zawadzka, która razem ze mną pracowała ponad dwadzieścia lat temu w „Życiu Warszawy”, ona jako reporterka w dziale miejskim. Bardzo fajna rzecz – Warszawa kobiet przez siedemdziesiąt parę lat: Nałkowska, Dąbrowska… Niestety tych gorszych pisarek, które ja czytam – jak Wyczółkowska-Surynowa, Łuczyńska, Potemkowska czy Miłaszewska – tam nie ma, i to jest pewna wada tej książki. Opisuje twórczość autorek dobrych książek, a ja znam jeszcze trochę książek złych pisarek. Ja jednak operuję w sferze zmyśleń – nawet kiedy rozmawiamy o Żoliborzu, to o zmyśleniach na tle prawdziwego Żoliborza. Kiedy pisałem Fantastyczny Atlas Polski, to były to zmyślenia o Polsce. Tutaj trzeba by było wymyślać, co ja mam zmyślać…

Zmyślone działaczki?
Na przykład u Bronisława Wildsteina są zmyślone działaczki. W jego Dolinie nicości pojawia się postać literacka o znaczącym nazwisku Dominika Bies – to rzeczywiście feministka narysowana kreską grubą i złośliwą. Jest to jakiś pomysł – Atlas zmyślonych feministek.

To co z tą Warszawą Fantastyczną?
Ciekawiło mnie to, jakie ludzie mają pomysły na Warszawę. Wymyślano głównie trzy rzeczy: wieżowce, więcej metra i zmiany klimatyczne – te trzy motywy najczęściej się pojawiają w fantastyce o Warszawie. Natomiast są też motywy kosmopolis – najstarsza taka historia z Warszawą w tle to przecież Moszkopolis Niemcewicza, czyli satyra antyżydowska. Pierwsza fantastyka o Warszawie to paszkwil: w roku 3333 rządzi żydowski król, a chrześcijanie są ludźmi gorszego sortu. To zresztą temat mojej następnej pracy. Książka będzie się nazywać Lody cebulowe (u Niemcewicza występują lody czosnkowe) i będzie poświęcona wątkom żydowskim w fantastyce warszawskiej. Wersję szkicową już mam napisaną, bo zgromadziłem ze sto źródeł.

Tylko sto?
Tylko? To tylko z samej fantastyki!

Przedwojenna produkcja książkowa była gigantyczna, również w Polsce. To był prawdziwy przemysł.
Ale niekoniecznie fantastyka na temat Żydów w Warszawie… Sto pozycji to naprawdę dużo źródeł. Doszukałem się nawet paru rzeczy, które były drukowane jedynie w czasopismach, np. „Żydzi na biegunie”. Ale mam jeszcze dużo fajnych rzeczy do wymyślenia.

Dlaczego fascynują cię źli pisarze?
Może ze snobizmu? Jak masz czternaście lat, słuchasz zespołów, których wszyscy słuchają. Jak masz siedemnaście czy osiemnaście, to słuchasz tego, czego słuchają Twoi najbliżsi znajomi. Myślicie, że jesteście lepsi, bo inni słuchają czegoś innego. Jak masz dwadzieścia parę lat, albo czterdzieści dziewięć – jak ja – to słuchasz tego, czego nikt nie słucha, i przerzucasz się, że nikt tego nie zna oprócz Ciebie. Trochę tak było z nieżyjącym już niestety Robertem Sankowskim – moim bliskim przyjacielem – dzięki takiemu przerzucaniu się wynajdywaliśmy coraz to nowe rzeczy.

Czyli czytasz rzeczy, których nikt nie czyta z nadzieją, że dzięki Twoim leksykonom i atlasom ktoś kiedyś po to sięgnie i będziesz mógł z nimi porozmawiać?
Trochę tak, a trochę nie. W sumie nie wiem, czemu to robię. Moje dwa leksykony – Fantastyczny Atlas Polski i Polska Biblioteka Fantastyczna – to próba zupełnie innego przekroju przez kulturę. Polska Biblioteka Fantastyczna miała być zestawieniem tego, jakie książki są możliwe, jakie ludzie wymyślają książki. W opozycji do istniejącej polskiej literatury literatura, która istnieje w książkach, jest zmyślona. Czy jest podobna do rzeczywistej literatury? Tak i nie. Jest w tym dużo smaczków.
Z kolei Fantastyczny Atlas Polski katalogował wizje Polski w wyobrażeniach fantastów – było w nim więcej lęków i nadziei, a nawet złudzeń mocarstwowych. Zestawiłem je tak, jak robi się zestawienia geograficzne: po kolei opisywałem ludność, pieniądze, ekonomię, bogactwa naturalne… Ale nie chodziło mi w tym ani o bibliografię, ani o literaturoznawstwo. Nie jestem literaturoznawcą. |