Mijamy ją na ulicy, kiedy patrzymy pod nogi lub zadzieramy głowę, oglądając mijane domy. Czasem zaskoczy nas swoją obecnością na ławce w parku, klatce schodowej, przystanku. Mignie przed oczami przez chwilę, ale w pamięci zostaje na długo. Zaskakuje, intryguje, rozśmiesza. Nazywa się Loesje.

 

Tekst: Beata Brzeska

 

Kim jest Loesje?
Kamila Romanowicz: To holenderskie imię, po polsku – Lusia. To dziewczyna, której bliskie są takie wartości jak wolność słowa, tolerancja, ale też patrzenie na świat przez pozytywny pryzmat. Jeśli krytykuje, to konstruktywnie. Urodziła się w Holandii, jeszcze w czasach zimnej wojny, w latach 80. W mediach dominowały wtedy wiadomości o zagrożeniach, kryzysie mieszkaniowym, czarnych scenariuszach. Wtedy grupa młodych ludzi zbuntowała się przeciwko takim negatywnym przekazom i postanowiła dać inny – pozytywny i konstruktywny. Dający nadzieję.

Dzisiaj Lusię można spotkać niemal na wszystkich kontynentach.
K.R.: Młodzi Holendrzy spotykali się i wspólnie wymyślali pozytywne zdania, które potem przenosili na plakaty i rozklejali na mieście, na murach, skrzynkach elektrycznych, słupach. Pozytywny przekaz podpisywany zawsze przez Loesje został szybko zauważony, idea docierała do innych miast w Holandii, a potem w całej Europie. Dzisiaj Loesje działa już w ponad 30 państwach na całym świecie.

W Polsce też jej pełno. Od kiedy jest z nami? 
Emilia Skiba: Trudno to określić. Z pewnością takim momentem był upadek muru berlińskiego, który otworzył przed całym tzw. zachodnim światem drzwi do Europy Wschodniej. Holendrzy najpierw wybrali się do Berlina Wschodniego, a potem, korzystając z prywatnych kontaktów, trafili też do Polski. Z lokalnymi aktywistami rozlepiali plakaty na Pomorzu i w Warszawie. Owocem ówczesnych działań jest książeczka Czerwony pieprz, kilka egzemplarzy wciąż jest dostępnych w archiwach Loesje.

Na przełomie lat 80. i 90. nie byliśmy chyba jeszcze otwarci jako społeczeństwo na takie inicjatywy. 
E.S.: Tak, po tej wizycie na Pomorzu i Warszawie nie było dalszego ciągu. Po długiej przerwie, w roku przystąpienia Polski do UE, Lusia pojawiła się ponownie w… Kielcach. Potem w Warszawie i tak poszło, rozprzestrzeniła się na cały kraj. To wynika z charakteru naszych działań, każdy może pobrać wlepkę i ją przykleić, wziąć udział w warsztatach albo zaprosić Loesje do siebie. W Warszawie było dużo łatwiej działać niż w Kielcach, inicjatywa rozwijała się bardzo prężnie. Teraz ogromną rolę w upowszechnianiu idei Lusi mają media społecznościowe.

To był też czas pierwszych murali i graffiti, street artu – sztuki zaangażowanej. Czy Lusia, która korzysta z doświadczeń street artu, ma poglądy polityczne? 
K.R.: Lusia ma poglądy, ale jest apolityczna. Zanim powstanie mural, pracujemy na warsztatach kreatywnego pisania. Od tego też wyszli Holendrzy. Mniej lub bardziej sformalizowane grupy podczas rozmowy, zabawy słowem i wyobraźnią, wypracowują zdania umieszczane potem na murach, wlepkach, plakatach. Zależy nam na tym, żeby poruszać realne problemy społeczne. Każdy uczestnik może zaproponować dowolny temat, taki, który go porusza, boli, zmusza do refleksji. Bardzo często plakaty komentują obecną sytuację, problemy. I czasem powstają plakaty skłaniające do zastanowienia.
E.S.: Jednocześnie zawsze są apolityczne, bo nigdy nie popierają ani nie krytykują żadnej konkretnej partii. Jeśli komentują, to w takim znaczeniu, że pokazują inny punkt widzenia, możliwą alternatywę. I co bardzo ważne, są konstruktywne, ale nie narzucają jednego punktu widzenia. Unikają złośliwości, krytyki, wytykania palcem wad. Takie jest zresztą założenie Lusi, przecież powstała niejako w opozycji do negatywnych, politycznych przekazów. Prawdą jest, że wiele problemów politycznych ma charakter uniwersalny, i to niezależnie od czasów. Mamy wiele plakatów sprzed lat, które są nadal aktualne.

Jest sito, przez które musi przejść tekst, by mógł być upowszechniony? Trudno uwierzyć, że uczestnicy sami z siebie unikają prostych i dosłownych politycznych kontekstów. 
K.R.: Nasza praca składa się z dwóch etapów, pierwszy to warsztaty kreatywnego pisania. Trwają trzy godziny i zaczynają się od przekazania uczestnikom informacji o wartościach i sposobie działania Loesje. Drugi etap to redakcja końcowa. Teksty wypracowane przez grupę sprawdzane są w internecie, czy nie ma już podobnych, a potem dopracowywane, nadaje się im ostateczny kształt. Następnie poddawane są pod dyskusję, najczęściej przez inną grupę, i dopiero wtedy pojawiają się propozycje, które z nich publikować. Na ogół ostateczna decyzja należy do grupy moderatorów, którzy najlepiej czują wartości Lusi. Zdanie, które widzimy w przestrzeni publicznej, to efekt pracy 20-30 osób.
E.S.: Do każdego tematu powstaje przynajmniej dziesięć wypowiedzi. Jedna, czasem dwie, są wybierane do dalszych prac. Sito jest więc naturalne. Na warsztaty przychodzą też osoby znające Lusię i jej założenia, więc wiedzą do jakich tekstów dążymy.

Graffiti jest też formą rozmowy, jaką odbywamy w przestrzeni publicznej. Macie dowody na to, że ludzie rozmawiają z Lusią? Na przykład komentują jej zdania, dopisują własne?
E.S.: Lusia od początku żyje na ulicach, takie było założenie, bo w latach 80. nie było internetu, a rozwijała się właśnie kultura graffiti. Lusia chciała zabierać głos i rozmawiać, dobrze wpisywała się w klimat – trochę postpunkowy, trochę anarchiczny – tamtych lat. Założenie było też takie, że każdy może powielać plakaty, wlepki, napisać tekst – należą one do wszystkich. Lusia bardzo szybko zaprzyjaźniła się z internetem, by każdy mógł pobrać plakat, wlepkę i przykleić ją na klatce schodowej, przystanku. Dlatego są czarno-białe, proste w formie, łatwe w druku. Ta forma aktywizmu społecznego nie upadła wraz z rozwojem internetu. Holenderska grupa Loesje raz na jakiś czas wychodzi na ulice i rozkleja papierowe plakaty, bo to jest takie oldskulowe. Kultywowanie korzeni. W Polsce z przyczyn organizacyjnych, postawiliśmy na bardziej trwałe formy, wlepki rozdajemy na warsztatach.
K.R.: Myślę, że dużo jest takich interakcji. Kiedy sama powiesiłam na mojej klatce schodowej plakat Zrób komuś dzień dobry, jeden z popularniejszych polskich tekstów, sąsiedzi dopisywali na dole: Dzień dobry, Miłego dnia itp. Ludzie komentują teksty na Facebooku, udostępniają je, oznaczają w swoich postach.

A co z prawami autorskimi? Każdy tekst podpisany jest Loesje, kto ma prawo do jej tekstów? 
E.S.: Uczestnicy warsztatów wiedzą, że ich wspólna praca będzie upowszechniana jako Loesje. Problemy z prawami do wykorzystania tekstów oczywiście są. Zdarza się, że w Holandii teksty Loesje są zawłaszczane np. przez polityków. W Polsce zdarzają się nadużycia komercyjne, ale dość rzadko. Hasła Loesje mają charakter autorski, dlatego tak podpisany jest każdy plakat. Sam podpis został dodatkowo zastrzeżony jako znak przez holenderską Loesje. Natomiast w celach non profit każdy może pobrać wlepkę, plakat, tekst z naszej strony i je upowszechnić.

Jak to się dzieje, że nagle na pustej ścianie domu pojawia się tak piękne zdanie, jak np.: Im dłużej czekasz na przyszłość, tym będzie krótsza?
E.S.: Najważniejsze jest pozyskanie środków na takie działanie i uzyskanie zgody władz miasta na zajęcie ściany. To nie jest ani szybkie, ani proste.

Lusia jest obywatelką świata czy zmienia się w zależności od kraju, w którym się pojawia? Ma inne zainteresowania, poczucie humoru? 
K.R.: Wydaje mi się, że holenderskie teksty są bardziej zaangażowane społecznie. Rozmawialiśmy o tym nawet podczas naszych corocznych międzynarodowych spotkań z innymi grupami Loesje. W Polsce zaangażowane teksty też są, ale największe zapotrzebowanie jest na pozytywne treści. To widać wyraźnie na warsztatach, bo uczestnicy bardzo często proponują tematy typu: jak odbudować więzi sąsiedzkie, co zrobić, żeby zmusić kogoś do oderwania wzroku od smartfona, co zrobić, żeby więcej osób czytało książki. To są tematy pojawiające się bardzo często, więc i takich tekstów po polsku powstaje więcej.
E.S.: Te różnice zależą też od języka Lusi. Każdy język ma inne idiomy, inne skojarzenia i inne rzeczy w tych słownych zabawach mogą bawić. Poczucie humoru jest podobne, ale to wynika z charakteru samej Lusi, jej postawy i wartości jakie reprezentuje. Teksty Lusi mogą być ciekawym materiałem badawczym dla językoznawców, socjologów, badaczy kultury. Porównanie ich, zestawienie według kraju pochodzenia mogłoby dać ciekawe konkluzje na temat tego, jak bardzo język nami kieruje. Wydaje nam się, że mówimy, a może to język nami mówi. Żelaznym tematem Belgów są np. lody i czekolada. Pojawiają się zawsze, kiedy potrzebny jest relaks, chwila odpoczynku.

Kim są uczestnicy warsztatów? 
E.S.: Na warsztaty może przyjść naprawdę każdy. Można nic nie wiedzieć o Lusi, nigdy nie zajmować się pisaniem ani kreacją. Zapraszają nas też firmy i organizacje, sami organizujemy warsztaty otwarte dla każdego.
K.R.: Warsztaty to bezpłatne trzy godziny kreatywnej zabawy. Wystarczy śledzić ogłoszenia na naszym Facebooku. Najważniejsza jest praca grupowa, tylko tak pracujemy. I dlatego właściwie niemożliwe jest określenie autora zdania. Jest efektem wzajemnych inspiracji.

Z czego wynikają tematy, nad którymi pracuje się na warsztatach? 
E.S.: Tematy są dowolne. Stowarzyszenie zajmujące się na przykład edukacją będzie preferowało tematy z zakresu ich aktywności, ale generalnie jest pełna dowolność. Przykładowo – kiedyś pojawił się temat spożywania alkoholu. Możemy pracować nad każdym tematem, ale podejście do niego jest zawsze wyłącznie konstruktywne i pozytywne.
K.R.: Często zachęcamy uczestników, żeby pracowali nad tematami lekkimi, nawet abstrakcyjnymi. Po pierwsze dlatego, żeby uwolnili wyobraźnię i kreację, a po drugie, żeby nie czuli się przygnieceni odpowiedzialnością za wyrażanie zdań na tematy trudne, poważne, dramatyczne. Dzięki temu, że tematy są różne i różnej ważności, powstają tak różnorodne teksty.

Ilu aktywnych przyjaciół w Polsce ma Lusia?
E.S.: To zależy jak liczyć, bo są osoby które zajmują się niemal wszystkim, są osoby działające w fundacji (pracujemy właśnie nad rozwojem własnej fundacji). Tak naprawdę każdy, kto upowszechni plakat, przyklei lub pobierze wlepkę, może się uznać za przyjaciela Lusi.
K.R.: Najwięcej osób działa w Warszawie i Krakowie, to są największe miasta Lusi. W Szczecinie jestem tylko ja. Ale jesteśmy wszędzie tam, gdzie nas zaproszą i gdzie robimy warsztaty. Dzięki temu wieść o Lusi się niesie.

Myślicie, że Lusia znalazła już alternatywny sposób patrzenia na wirusa? 
E.S.: Jesteśmy w kontakcie online z międzynarodowymi Lusiami i widziałam kilka nowych tekstów dotyczących wirusa. Dotyczą najczęściej sposobu spędzania czasu czy pracy zdalnej, ale są też bardziej ogólne. Można je znaleźć na stronie internetowej [np. Spóźniłem się do pracy zdalnej. Utknąłem w przedpokoju albo Spring is coming and we are still allowed to hug trees – przyp. red.].

Czy Lusia się starzeje? 
K.R.: Ponieważ pracuję przy tworzeniu kalendarza – zrywki z tekstami Losje, przeglądam międzynarodowe archiwa, żeby uniknąć powtórzeń. Do tej pory znalazłam tylko jeden nieaktualny tekst, który dotyczył zakazu prowadzenia samochodu przez kobiety w Arabii Saudyjskiej. Lusia się nie starzeje.
E.S.: Jest parę tekstów dotyczących konkretnych osób – Obamy, Wałęsy – ale to dotyczy reakcji na konkretne sytuacje. Nie jest ich dużo. Są dotyczące migracji, muru palestyńsko-izraelskiego, etc. Wciąż niestety aktualne.

Wierzycie w to, że słowo może zmienić ludzi?
K.R.: Jestem tego żywym przykładem (śmiech). Koleżanka z biura, w którym pracowałam, pokazała mi plakat. Bardzo mi się spodobał, natychmiast sprawdziłam w internecie, kim jest Loesje. Napisałam maila z pytaniem, gdzie w Szczecinie są warsztaty kreatywnego pisania. Odpowiedź była prosta: Nigdzie. Jak chcesz mieć warsztaty, to sama je zorganizuj. Zorganizowałam. Widzę też, jakim zainteresowaniem cieszą się kalendarze, które robimy od lat – zrywki z tekstem na każdy dzień. Kiedyś napisała dziewczyna, która w dniu swojej operacji przeczytała w kalendarzu na ten dzień bardzo pozytywny tekst. Prosiła o nowy kalendarz, bo czekał ją kolejny zabieg i koniecznie chciała dostać pozytywne wsparcie. |

Kamila Romanowicz, Emilia Skiba – moderatorki warsztatów kreatywnego pisania Loesje w Szczecinie i Warszawie. Rozwijają działania Loesje w Polsce i dbają o jej obecność online i offline.