Ćwiczenia z samotności

Tygodnie spędzone w izolacji pokazują nam coś, co intuicyjnie czuliśmy: odosobnienie jedni znoszą lepiej od innych. Nasuwa się pytanie: od czego zależy to, jak bardzo gotowi byliśmy na wielotygodniowy areszt domowy? Okazuje się, że najcenniejszą umiejętnością survivalową nie jest wskazywanie północy czy uzdatnianie wody, ale coś znacznie głębszego.

 

Tekst: Przemysław Bociąga

 

Powołał go Pan / na słup / na słupie miał dom / i grób.Krytykując świętego Szymona Słupnika w dekadę po zakończeniu makabrycznej wojny, Stanisław Grochowiak piętnował izolację od świata, postawę, która każe w odosobnieniu poszukiwać własnej drogi do Boga, zamiast uczynić swoje życie jakkolwiek pożytecznym dla bliźnich.
Ale przecież pustelnicy swoim wygnaniem naśladowali Chrystusa, szukającego Boga na pustyni, chcieli przynieść światu najlepsze z jego nauczania. Samo nauczanie Chrystusa wzięło się z izolacji, z tej pustyni, na którą się udawał, bo przecież za każdym razem, kiedy chciał spędzić trochę czasu z Bogiem, udawał się on w odosobnienie, a nie do świątyni. Pustelnictwo nie jest zresztą przecież wynalazkiem chrześcijańskim ani związanym z szerzej pojętym obszarem kultury Bliskiego Wschodu; podobny okres Wielkiego Odejścia ma za sobą choćby założyciel buddyzmu, Guatama Budda.
Zarazem izolacja nie jest przecież kojarzona jednoznacznie pozytywnie. Wycofanie się ze spraw tego świata bywa opisywane jako objaw depresji. Eremici to, bądź co bądź święci, ale jednak szaleńcy, a kiedy dziś stajemy przed perspektywą społecznej izolacji, od razu wymyślamy na nią leki: zbiorowe konferencje przez wideoczat, telefony zaufania i ogniste przemowy w mediach społecznościowych. To jak w końcu jest z tą samotnością? Służy nam, czy nas niszczy?

Nie dla każdego Ulisses

Znamy te historie choćby z memów, które wykwitły u zarania kwarantanny: Izaak Newton zmuszony uciekać przed jedną z największych plag dżumy, jakie nawiedziły Londyn, ok. 1666 roku osiadł w rodzinnej posiadłości w Woolsthorpe, 60 km od miasta. W jego ogrodzie rosła dorodna jabłoń, która zainspirowała go do ważnego odkrycia.
Kwarantanna, ta szczególna postać odosobnienia, była w XVII wieku zresztą bardzo częsta – i niezwykle rozwijająca. Przed tym „Newtonowskim” wybuchem dżumy, w 1606 roku, w zamknięciu i social distancing pozostawał William Szekspir, cierpiący z powodu rządowego zakazu działania teatrów. Tego roku narodziły się Król Lear, Makbet oraz Antoniusz i Kleopatra.
Można by przewrotnie postawić tezę, że kreatywności sprzyjają choroby zakaźne, a konkretnie właśnie wiążąca się z nimi izolacja społeczna. Kultowy Krzyk Edvarda Muncha ma jakoby być owocem izolacji, którą wymusiła hiszpanka. W Rękopisie znalezionym w Saragossie Jan Potocki również chwalił naukowe uroki odosobnienia: jego bohater, królewski inżynier i matematyk don Velasquez, zamknięty za karę w komórce, umiejąc tylko dodawać, wyprowadził wszystkie matematyczne prawidła aż do rachunku różniczkowego. Odosobnienie i izolacja znów przysłużyły się nauce.
Dlatego, kiedy zaczęła się społeczna izolacja, wielu wyrażało nadzieje na rozwój społeczeństwa. Zostaniemy w domu, nadrobimy lektury. Wybrani uruchomią własne podcasty. Najbardziej wartościowe jednostki, oderwane wreszcie od nadmiaru codziennych obowiązków, będą miały czas na stworzenie nowych „Ulissesów” (Joyce pisał nie na kwarantannie, ale też w stanie kryzysu).
Potrzebowaliśmy tygodnia, może nawet dwóch, żeby zmienić tę narrację. Jest w porządku, jeśli czujesz się w odosobnieniu przybity i zdemotywowany. Nie musisz wyjść z kwarantanny z lepszą sylwetką i głową puchnącą od nowych lektur. Nie musisz wręcz czuć się dobrze – izolacja to dla nas rzecz nowa, a związana z zagrożeniem powoduje lęk.
Kilka, może kilkanaście dni odstępu pomiędzy rozpowszechnieniem się kolejno tych dwóch narracji wynikało z ważnego odkrycia. Uświadomiliśmy sobie – a może tylko zaczęliśmy przeczuwać – że mamy tylko jedno słowo na opisanie dwóch różnych stanów. Innymi słowy, że samotność samotności nierówna.

O jedno słowo za mało

Kiedy do grona znajomych z krwi i kości dodamy jeszcze tych cyfrowych, osiągamy próg, powyżej którego więcej ‘kontaktów’ kreuje tylko dziwny rodzaj samotności, chorobę od tłumu – pisze Michael Harris w eseju poświęconym osobności (Solitude). Przywołuje Davida Henry’ego Thoreau, bodaj najbardziej kultowego samotnika wśród literatów, który skarżył się, że życie wśród ludzi wymaga spotykania ich na trzech posiłkach dziennie. Dla mnie [w XXI wieku widywać ludzi – przyp.red.] trzy razy dziennie to niemal jak buddyjska samotnia – mówi Harris. Choć jesteśmy dziś bardziej połączeni z innymi niż kiedykolwiek – niemal 90 proc. młodych ludzi w Ameryce sięga po telefon w ciągu kwadransa po przebudzeniu – skala osamotnienia (loneliness) skoczyła z 14 proc. w 1970 roku do 40 proc. dziś. Alternatywą dla samotności nie jest towarzystwo. Jest nią osobność – pisze Harris.
Książka Solitude nie ma polskiego tłumaczenia, a samo słowo – rzeczownik powszechny, choć abstrakcyjny – słowniki proponują tłumaczyć jako samotność– synonim loneliness właśnie. Rzecz w tym, że to dwa różne pojęcia, dlatego pozwolę sobie zaproponować tłumaczenie solitude jako„osobność”. Rozumiana jest, choć Harris nie mówi tego wprost, jako technika dobrego przeżywania odosobnienia, podczas gdy samotność jest stanem, a jako stan ducha jest rzeczą raczej niepożądaną.
Wszystkie podane powyżej przykłady przebłysków geniuszu, które przydarzyły się geniuszom, miały miejsce owszem, w – mniejszej lub większej – samotności. Ale to nie z niej wynikały. Być może odosobnienie było do tego potrzebne. Wiąże się przecież z ciszą i spokojem dokoła, odcięciem bodźców, które zagłuszają przebieg myśli. Żeby jednak skorzystać ze stanu, jakim jest odosobnienie, należy opanować technikę osobności, dzięki której nie dopadnie nas samotność.
Osobność, ta umiejętność izolacji „od wewnątrz” (w przeciwieństwie do bycia izolowanym przez okoliczności zewnętrzne) jest sama w sobie mechanizmem poznawania siebie, rządzenia sobą, nauki pójścia na ugodę z własnym ja. Osobność od samotności różni się tak, jak różni się dom zaryglowany od środka od tego samego domu zamkniętego z zewnątrz.

Osobność

Opowieść Harrisa o osobności zaczyna się od radykalnego przykładu Edith Bone. Węgierska lekarka, która po pierwszej wojnie światowej osiadła w Anglii, została w 1949 aresztowana przez węgierską bezpiekę podczas wizyty w Budapeszcie… Chcieli wydobyć z niej szczegóły dotyczące jej agenturalnej działalności na rzecz imperialistycznej Wielkiej Brytanii – szczegóły, których podać nie mogła, bo żadnej takiej działalności nie prowadziła. Uwięziona w piwnicy osławionego Domu Terroru (dziś znanym jako muzeum tegoż Terror Hàza), spędziła tam siedem lat. W samotności, izolacji, ale i osobności.
Jak nie oszaleć przez siedem lat w piwnicy? Edith Bone miała narzędzia, by znieść nawet półroczne karcery bez dostępu światła dziennego. Recytowała znane sobie wiersze. W zaciszu własnej głowy odbywała wirtualne spacery z domu na uczelnię czy po zakupy. Wymieniała w głowie wszystkie słowa, jakie znała po angielsku, niemiecku, francusku. Liczyła kroki – przestała, kiedy doszła do biliona, a w ścianie – kroczyła leżąc – wydeptała dziurę. Wydaje się, że było to coś więcej niż po prostu „umilanie” (zabijanie?) sobie czymś czasu. Była to forma medytacji. 1956 rok oswobodził Edith Bone w dobrej kondycji psychicznej. Swoje wspomnienia z izolacji i niestandardowe techniki medytacyjne spisała po dekadach.

Wektor szejmingu

Wszystkie zalety medytacji wydają się mieć jeden wspólny mianownik: czy chodzi o poznanie boga, Boga, samego siebie, wyciszenie bodźców otoczenia czy przeciwnie, zintegrowanie ich w swoim ja –medytacja jest sposobem na wprowadzenie porządku do naszego doświadczenia. Świat składa się z mnóstwa mniej lub bardziej ważnych, a przeważnie zupełnie nieistotnych informacji, które docierają do nas w każdej sekundzie; mindfulness pozwala się skupić na tym, co ważne, zamiast na tym, co pilne lub głośne. Stała łączność wszystkich ze wszystkimi, jak w przytoczonym wcześniej argumencie Harrisa, odbierając nam osobność, potęguje samotność w tłumie.
W dobie kwarantanny właśnie to jest powodem odwrócenia pojęć. Kiedy z czasem stało się jasne, że społeczna izolacja rozumiana najbardziej dosłownie, będzie naszą rzeczywistością przez długie tygodnie, media społecznościowe urosły do roli mesjasza. To tam odbywają się spektakle teatralne i koncerty czy spotkania autorskie z pisarzami. Podczas jednego z nich Marcin Wicha i Mateusz Halawa zauważyli, że „odwrócił się wektor szejmingu”, to, co jeszcze niedawno było bohaterstwem – niegapienie się w telefon, rezygnacja z appek w telefonie na rzecz „prawdziwego życia” – dziś staje się zjawiskiem piętnowanym.
Prawdziwe życie okazuje się być w przestrzeni multimedialnej i multipersonalnej. Internauci spieszą sobie z pomocą, oferując rozmowę nieznajomym, inni zwietrzyli biznes i wynajmują swoje psy sąsiadom, dając im pretekst do wyjścia na dwór. Dzięki Bogu za Fejsa – śpiewa internet unisono. Solidarność rozumiana jest jako wspieranie w dostarczaniu bodźców każdemu, kto mógłby być narażony na samotność.
Jednak to nie bodźce rozwiązują problem osamotnienia. To właśnie tu widzimy w całej okazałości mądrość kluczowego zdania Harrisa. Przypomnijmy: Alternatywą dla samotności nie jest towarzystwo. Jest nią osobność. Umiejętność zamknięcia się w pustelni od wewnątrz trzeba ćwiczyć, a ćwiczeniom tym zdecydowanie nie sprzyja stan skomunikowania z całym światem przez całą dobę. W końcu ta permanentna łączność, która wydaje się lekiem na życiowe problemy i nieporadność (od youtube’owych lekcji gotowania po facebookowe grupy wsparcia) okazuje się przeszkodą na drodze do prawdziwej zaradności. Tak jak szczepionka jest małą dawką wirusa dającą lekcje odporności, musimy małymi dawkami przyswajać odosobnienie, by uodpornić się na samotność. |

Michael Harris, Solitude. In pursuit of a singular life in a crowded world, St. Martin’s Press 2017