Młody bunt

Książek dla dzieci dostajemy całe mnóstwo. Zarówno wydawnictwa niszowe, jak i wielkie korporacje wydawnicze zalewają nas tytułami, które, przez mnogość, z trudem możemy posegregować i wybrać te najlepsze. Znamy też ten problem, gdy nie chcemy zasypywać dziewczynek historiami o niemrawych księżniczkach, a chłopców o dzielnych rycerzach; to książki słabe, socjalizujące, a my doskonale wiemy, że przecież nie na tym życie polega, aby oczekiwać zbawienia na białym rumaku.

 

Wśród najlepszych publikacji prym wiodą te ze Szwecji – liberalne, odważne, na pewno pobudzające wyobraźnię dzieciaków (i naszą – rodziców i opiekunów), ale, co równie istotne, otwierające je na świat, pomagające stawić mu czoła i przygotować na problemy, chociażby te związane z dorastaniem. Lukier już się przejadł. Dzisiejsze publikacje powinny mieć pazur, bo od czasów Disneya zmieniła się nie tylko rzeczywistość, ale i same dzieciaki.
Jak na tle skandynawskich przekładów wygląda polska literatura tworzona dla młodych odbiorców? Coraz lepiej! Właśnie trzymam w dłoniach książkę, o której opowiem państwu kilka słów. Otóż rzecz nosi tytuł Nikt nas nie upomni (Wydawnictwo Hokus-Pokus), a autorką tekstu do niej jest Agnieszka Wolny-Hamkało, świetna wrocławska poetka i prozatorka. Natomiast Ilona Błaut wykonała fenomenalne ilustracje, będące integralną częścią książki – mroczne, pełne szczegółów, metafor; naprawdę nie można oderwać oczu od kreski.
O czym jest Nikt nas nie upomni? O dzieciństwie, które my – dorośli – tak skutecznie wypieramy (lub już to zrobiliśmy!) z pamięci. Agnieszka Wolny-Hamkało pisze tak: „Lubimy myśleć o doświadczeniach naszych dzieci w jasnych kolorach. Pobłażliwie nie dowierzamy, że inaczej widzą to one same. Jakbyśmy zapomnieli nasze własne dzieciństwo: jego fascynacje, niepokoje, lęki. Konfrontację z władzą, okrucieństwo. Moment, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, jak przyjemnie jest niszczyć. Zawsze chciałam napisać książkę, która jest bliska surrealizmowi dzieciństwa, zajrzeć w ciemne miejsca, które są w rogach każdego ogrodu, za altaną, pod falistą blachą”. Staramy się nie pamiętać strachu, ciekawości, zachwytu – uczuć, które czuliśmy jako dzieciaki, uczuć najprostszych, związanych z – dorosłej perspektywy – nieważnymi, miałkimi sprawami. Strach przed pająkiem? Strach przed powiedzeniem rodzicom o jedynce z polskiego? Ciekawość powodowana zdziwaczałą sąsiadką z mieszkania na parterze? Zachwyt z pierwszej przejażdżki na rowerze bez trzymanki? Jak te problemy mają się do kredytu, rachunków, pracy? Chyba nie można tego porównywać, ale odnalezienie w sobie dziecka na pewno nie zaszkodzi, a może pomoże. Przez to Nikt nas nie upomni staje się pozycją dla wszystkich pokoleń.
Przewodników po świecie przedstawionym przez Agnieszkę Wolny-Hamkało i Ilonę Błaut jest troje – dziewczyna i dwóch chłopców. Adelka, która „o północy pytała: czy jest południe? Czy jest lato? Oraz najlepiej zjadała kamienie i często mówiła: ja jestem najlepszą zjadaczką kamieni luksusowych”. Dziewczynkę zawsze można było znaleźć, „idąc po śladach jej skarpet rozrzuconych, jej garnuszków, jej sznurków, jej rajstop powieszonych na klamkach”. Adelka najbardziej lubiła bawić się w przebieranki, zmieniać imiona i swoją biografię. Co jest przyczyną zmartwień mamy, która często woła: „Kim, ach, kim będzie dziewczynka?”. Kolejny jest Franek, który miał moc zatrzymywania świata. Robił to, kiedy męczyły go światła, ciemność, powitania i przymus robienia lekcji i pójścia spać. „Wtedy unosił w górę palec, dotykał szyby, jakby dotykał ekranu, i wszystko się zatrzymywało: miasto stawało się jak film, kiedy wyłączy się prąd (…)”. I w końcu ostatni – Julek, któremu było „smutno, że nie było ani jednej części Harry’ego Pottera, w której nikt nie umiera. I że w ogóle: wszystko źle się kończy”.

 Każdy może, a nawet powinien, przypomnieć sobie, jak to jest być dzieckiem, nie tylko po to, aby lepiej dogadać się ze swoimi dziećmi, ale żeby dobrze poczuć się ze samym sobą.

 

Troje buntowników, upartych i nieprzystosowanych do świata dorosłych. Pewnego razu spotykają się w parku. Dookoła smutna jesień, głupia i niepokolorowana.
Dzieciaki nie są zadowolone z takiej rzeczywistości, mają jej dość. Postanawiają więc podpalić świat, przewrócić go do góry nogami, aby na nowo było tak, jak oni chcą. Brzmi jak dorastanie, prawda? Brak zgody na tłamszenie, niewpasowywanie się w narzucone ramy. Bohaterom przeciwstawia się wspomniana jesień, która wraz ze swoimi pomagierami – Panami Wiatrem, Deszczem i Chmurą – ma zamiar ich poskromić i pewnie postawić do kąta. Na szczęście Adelce, Julkowi i Frankowi na pomoc przybywają… rodzice! Wolny-Hamkało pisze: „To tato Julka gruby jak trąba nacierał na jesień, chociaż nie wygląda na żadnego boksera ani na siłacza. To mama Franka z białymi włosami niosła na palcach kosę i dynamit. Rodzice Adelki w ręku mieli sznurek, prowadzili na nim warczące pitbulle”. Rewelacyjna scena! Nie ma w niej sztywnego podziału na dobro i zło, bo jesień to przecież jedynie pora roku, ale z drugiej strony – kojarząca się ze szkołą, coraz krótszymi i zimniejszymi dniami, grypami i nudnymi wieczorami w domu.
Jednak, co według mnie jest najbardziej kluczowe w tej scenie, to pomoc rodziców. Każde z nich podejmuje grę dzieci, bierze kawałek ich wyobraźni i to zupełnie wystarcza, aby przedrzeć się do świata młodych bohaterów. Dorośli, nawet jeśli tylko na moment, przypominają sobie, jak to jest być dzieckiem, jak to jest wchodzić w kałuże, chodzić po krzakach, nawet za cenę rozdarcia kurtki. Tutaj odbija się pokoleniowość Nikt nas nie upomni, o której wspomniałem na początku. Każdy może, a nawet powinien, przypomnieć sobie, jak to jest być dzieckiem, nie tylko po to, aby lepiej dogadać się ze swoimi dziećmi, ale żeby dobrze poczuć się ze samym sobą. |