Miłość bez lukru. O korespondencji Szymborskiej i Filipowicza

Pisanie listów i kartek w dobie Facebooka, e-maili czy nawet, przestarzałych już, SMS-ów zdaje się być czynnością irracjonalną. Nie wyobrażamy sobie długo czekać na odpowiedź, chcemy ją mieć od razu. Gdy nasz facebookowy rozmówca odczyta wiadomość, a nie odpisze, irytujemy się i ciskamy gromy.

 

Tekst: Kuba Wojtaszczyk

 

Poniekąd nie ufamy też Poczcie Polskiej; nasze listy, pomijając już czas ich dostarczania, mogą zwyczajnie zaginąć. E-mail może co najwyżej utknąć w spamie, ale wcześniej czy później szczęśliwie się odnajdzie. Wysławszy przesyłkę poleconą, musimy liczyć się z tym, że listonosz nie zastanie naszego adresata w domu, a wtedy zostawi awizo. Czy mamy pewność, iż osoba, do której wysłaliśmy list, zechce pofatygować się do najbliższej poczty? Występują też wątpliwości zupełnie prozaiczne – czy my w ogóle mamy coś do powiedzenia? A może jesteśmy za leniwi na tego typu aktywność, jaką jest napisanie i wysłanie kartki z inną treścią niż „Gorące pozdrowienia znad morza…”? Na szczęście pojawiło się remedium na takie myślenie. Oto niedawno nakładem Wydawnictwa Znak ukazała się książka Najlepiej w życiu ma twój kot, czyli zbiór niemal czterystu pięćdziesięciu listów Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza.
Szymborskiej nie trzeba nikomu przedstawiać. Najbardziej znana polska poetka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla na dobre wrosła w rodzimą kulturę. Tomiki jej wierszy co rusz są wznawiane, wynajduje się też nowe teksty, wcześniej niepublikowane. Szymborską znamy również jako twórczynię kolaży – żartobliwych, ironicznych, celnie komentujących rzeczywistość; wydaje się je nie tylko w formie albumowej, ale też jako ilustracje do kalendarzy i notatników. Ku inspiracji, na dobry początek kolejnego dnia.
Z Kornelem Filipowiczem sprawa wygląda zupełnie inaczej. Ten mistrz małej formy, powieściopisarz i nowelista jest niesłusznie zapomniany. Był również scenarzystą (współpracował np. z Tadeuszem i Stanisławem Różewiczami). Romansował z teatrem, a także ze sztuką plastyczną. Był mężem plastyczki Marii Jaremy, a po jej śmierci ożenił się z Marią Próchnicką, historyczką sztuki. Obracał się w kręgu powojennej awangardy.
Był zaprzyjaźniony z członkami Grupy Krakowskiej. Jego debiut prozatorski, Krajobraz niewzruszony, przypadł na rok 1947. Kolejną, już ostatnią partnerką Filipowicza była wspomniana wyżej Wisława Szymborska.
On miał pięćdziesiąt parę lat, ona trochę ponad czterdzieści. Połączyło ich wielkie, wręcz młodzieńcze, uczucie, którego odzwierciedlenie znajdujemy w korespondencji opublikowanej w Najlepiej w życiu ma twój kot. Pierwsze, co nasuwa nam się przy otwarciu książki, prócz zachwytu rewelacyjnym wydaniem, to wątpliwości: czy powinniśmy czytać miłosne listy dwójki obcych ludzi? Przecież zakrawa to o podglądactwo, którego pewnie nikt z nas nie chciałby doświadczyć na własnej skórze. Na szczęście Znak nie serwuje nam rewelacji erotycznych, tylko bliskość. Któż inny, jak nie Wisława Szymborska, mógłby wyrazić miłość słowami: Jesteś jak spod lady lub Całuję cię z zachowaniem zasad higieny. Filipowicz odwzajemnia się: Śpij dobrze, jedz, bądź zdrowa, całuję (…). Uwierzcie mi, już po paru stronach będziecie wracać do nich z utęsknieniem, jak do starych znajomych.
Wisława i Kornel nigdy nie zamieszkali ze sobą, choć ich krakowskie mieszkania nie były od siebie za bardzo oddalone. Listy pisywali na wyjazdach. On, zapalony wędkarz, w okresie wiosenno-letnim organizował kilkutygodniowe wypady na ryby. Stamtąd słał nie tylko szczegóły połowów, rodzaje złowionych ryb i ich wielkość, ale również opisywał obóz, który rozbił, i całe jego otoczenie. Pisał: Wisławo Droga, woda, niebo drzewa nie tracą nic ze swojej niezwykłej urody. Pogoda – brylantowa. Na drugim brzegu młoda rybaczka łowi ryby, widzę ją codziennie – niestety dzieli nas tzw. żywioł. Ona pisała z „Astorii”, Domu Pracy Twórczej w Zakopanem, do którego udawała się rokrocznie. Pisała: Kochany Kornelu! Na odwrotnej stronie masz reklamę aparatów udoskonalających nosy. Mojemu nic nie brakuje, ale Twój pozostawia wiele do życzenia, więc chyba skorzystasz z oferty.

 

Wysyłam tę karteczkę we wtorek rano – jeśli jeszcze przyjedziesz okazyją albo autobusem, to karteczka minie się z celem. Ale tego właśnie jej i sobie życzę.

 

Książka zaczyna się od innego wyjazdu Szymborskiej, blisko sześciomiesięcznego uziemienia w zakopiańskim sanatorium w 1968 roku. W wysyłanych do Filipowicza listach z tamtego okresu znajdziemy nuty smutku, samotności, może nawet strachu, ale, podobnie jak we wszystkich jego i jej miłosnych wyznaniach, nie znajdziemy w nich ckliwości ani  sentymentu. To właśnie jest siłą tej korespondencji – brak lukru. Gdy pojawia się wyraz subtelnego uczucia, zaraz zostaje on przysłonięty żartem, wnikliwą ironią.
Czas wymiany listów to też początek zabawy poetki wycinankami, czyli tworzenie już osławionych kolaży. Szczęśliwie Najlepiej w życiu ma twój kot, ku uciesze oka, przepełniony jest reprodukcjami owych prac. Kolejną z gier literackich, którą w korespondencji prowadzili ze sobą Szymborska i Filipowicz, była mistyfikacja. Para stwarzała fikcyjne postaci, dzięki czemu brała w nawias rzeczywistość, a jednocześnie w zawoalowany sposób, aby umknąć ewentualnej cenzurze, ją komentowała. Tak wyglądały m.in. bardzo zabawne, przepełnione anachronicznym językiem listy, które podpisywali: Eustachy Pobóg-Tulczyński i Hrabina Heloiza Lanckorońska.
Książka ta to także portret niepięknego czasu PRL-u. W korespondencji pojawiają się problemy z aprowizacją, kartkami na żywność i kolejkami. Opisują ich teraźniejszość, często z niej drwiąc. Ważna jest dla nich pogoda, kino, czytane powieści czy odwiedziny przyjaciół. Twórczość pozostawiają na odległym planie. To bardzo ciekawe z dzisiejszego punktu widzenia, gdy każdy zajęty jest karierą, że dla pary literatów najważniejsze było głównie uczucie, które trwało ponad dwadzieścia lat. To rzeczywiście zupełnie inny obraz Szymborskiej, bo absolutnie prywatny, ale też wyjątkowy – miłosny.
Zacząłem od dzisiejszej korespondencji, jednocześnie wytykając wady listów i kartek. Jednak, do czego zachęcam, może warto przywrócić tradycję poczty papierowej? Nie na co dzień, ale od święta? Idąc za przykładem Filipowicza i Szymborskiej, ślijmy do siebie korespondencję złożoną nie tylko ze słów, ale również obrazków, wycinanek, nawet nieudolnych, lecz wyjątkowych, bo naszego autorstwa. Pozostaje mi tylko zacytować poetkę: Wysyłam tę karteczkę we wtorek rano – jeśli jeszcze przyjedziesz okazyją albo autobusem, to karteczka minie się z celem. Ale tego właśnie jej i sobie życzę. |