Mam prawo do deseru

W natłoku rocznicowych wydarzeń, trochę zapomnieliśmy, że niepodległość to nie tylko zamierzchła historia, ale nasze tu i teraz, a korzystania z niej trzeba się nauczyć. Gdzie? Zapraszam do Polski króla Maciusia w Muzeum POLIN, tutaj rocznicowy temat ma zupełnie inną twarz.

 

Tekst: Beatę Brzeska
Ilustracje: Iwona Chmielewska

 

Wnętrze Muzeum Polin zazwyczaj rozbrzmiewa śmiechem i głośnymi rozmowami, a przy szatni obserwuję, czekając na maruderów z klasy, kilku chłopców usiłujących grać w piłkę zrobioną z troskliwie zawiniętej w papier …kanapki. Ten harmider i spontaniczność towarzyszy mi przez cały czas zwiedzania wystawy W Polsce króla Maciusia. Chociaż słowo wystawa nie oddaje tego, co dzieje się po przekroczeniu drzwi do królestwa króla Maciusia.

Proszę pani, czy pani jest pewna, że jesteśmy w muzeum?
Podejrzliwie zapytał chłopiec swoją nauczycielkę, widząc jak kolega przymierza czapkę ułańską, a potem jeszcze melonik, zdjęty z muzealnej półki. A przecież zwiedzanie zaczęło się tak, jak można się było spodziewać w muzeum. Obejrzeliśmy, co prawda krótką, bardzo przejrzystą w treści prezentację, ale jednak o historii odzyskania niepodległości i czasach, w których się to stało.
Potem, nic już nie było tak, jak można się było spodziewać. Wchodzimy do książki Król Maciuś I, dosłownie. Otaczają nas ilustracje Iwony Chmielewskiej, ciepłe, pastelowe, przeskalowane, przez co cudownie bajkowe. Śledzimy losy króla Maciusia, oglądając ilustracje, czytając cytaty z książki towarzyszące ilustracjom, słuchając fragmentów książki. Jesteśmy Maciusiem – siedzimy na tronie, wąchamy zapachy z dalekich podróży i możemy dotknąć lwiego ogona. Pracują wszystkie zmysły, jesteśmy otoczeni opowieścią, wręcz zanurzeni w nią. A na koniec tej historii naprawdę jest nam przykro i uświadamiamy sobie, że bycie królem to nie jest bajka.

Fot. Magdalena Starowieyska/Muzeum POLIN

Dlaczego nie chcesz tej piaskownicy?
Zamykamy ostatnią kartkę (salę) książki i wchodzimy w świat realnych zadań i problemów, jakie mają wszyscy królowie i poddani czy bardziej współcześnie – obywatele. Przestrzeń pełna jest atrakcji, inspirujących nas do zastanawiania się nad tym, co nie zajmuje naszych myśli zbyt często – czym jest władza, czy trzeba się nią dzielić, jak to zrobić, co nas łączy, jak przekonać do swoich racji? Tu wrzawa rośnie przy każdym zadaniu, bo trudno się nie zaangażować.
Głosowanie nad kolorem oświetlenia korony rozpala policzki głosujących. Szalki wagi do ważenia wydatków państwa ciągle opadają w górę i dół, w miarę dyskusji o wyższości wydatków na bezpieczeństwo nad wydatkami na szkołę. Grupa dzieci wspólnie z AniMaćkiem (animatorem zawsze obecnym na wystawie) przekonuje się wzajemnie o konieczności lub bezużyteczności budowy piaskownicy na podwórku. Można się zatracić w tych zadaniach. Czas płynie niezauważalnie, a ja z rozbawieniem czytam na wielkiej tablicy – na której każdy może napisać, do czego ma prawo – namazane, niewprawną jeszcze ręką Mam prawo do deseru.

Pan mógłby być wilkiem.
Po kręconych niebieskich schodach wchodzę do kolejnej sali i rozsiadam się na wygodnej kanapie ustawionej naprzeciwko ekranu. Teraz mówią dzieci, uczestnicy projektu Izy Rutkowskiej, artystki i performerki zaangażowanej społecznie, którym oddała głos. Ich zadaniem jest odgadnięcie zawodu dziesięciu zaproszonych osób, poprzez zadawanie pytań. Trafiają bezbłędnie, a ich pytania czasem aż zaskakują dojrzałością i dociekliwością.
Są też okazją do zastanawiania się nad różnymi rolami społecznymi, nad potrzebami ludzi, funkcjami państwa. Patrzę na rozszyfrowanego urbanistę, dziennikarkę, policjanta, słucham, jak opowiadają o swoich dziecięcych fascynacjach, które przekształciły się w zawodowe pasje, i przypominam sobie słowa Korczaka z przedmowy do Króla Maciusia: I myślę, że lepiej dawać fotografie królów, podróżników i pisarzy, kiedy nie byli jeszcze dorośli i starzy, bo tak — to się zdaje, że oni od razu byli mądrzy i nigdy nie byli mali. I dzieci myślą, że nie mogą być ministrami, podróżnikami i pisarzami, a to nieprawda. Kolejnym zadaniem jest porównanie rozpracowanych osób do jakiegoś zwierzęcia, albo dwóch. Porównany może sobie wtedy wybrać, które mu się bardziej podoba. Całość projektu kończy szycie kostiumów wybranych zwierząt i uwiecznienie ich na fotografiach.

Fot. Magdalena Starowieyska/Muzeum POLIN

Co z tym melonikiem?
Wracając przez salę do nauki demokracji, jak nazwałam w myślach interaktywną przestrzeń, oddałam się oglądaniu tego, na co wcześniej nie miałam czasu, pochłonięta poszukiwaniem odpowiedzi na poważne pytania. W tej części wystawy można bowiem pooglądać historyczne rekwizyty, np. czapki legionistów, kapelusz kobiecy, czapeczkę dziecięcą, piórnik i tornister szkolny, dzwonek używany podczas obrad Sejmu, druki sejmowe, eleganckie przedmioty piśmiennicze, kartki pocztowe. Są też fotografie dzieci, podopiecznych Korczaka, i jego samego. Zaaferowane dzieciaki co jakiś czas zatrzymują się na chwilę, żeby popatrzeć, a najchętniej dotknąć. I … mogą to zrobić. Niektóre rekwizyty mają swoje repliki, które spokojnie można wziąć do ręki albo nawet przymierzyć. Jak ten melonik.

Rozmowa o rzeczach ważnych.
Jakkolwiek banalnie brzmi powiedzenie, że dzieci są przyszłością narodu – są. Kuratorki wystawy podeszły do tej oczywistości bardzo poważnie. Uruchomiły w dzieciach, przyszłych obywatelach, myślenie o tym, że wolność jest wymagająca i wcale nie łatwa. Podjęły poważną rozmowę o sprawach skomplikowanych, w sposób szanujący rozmówcę. Duch wielkiego pedagoga i prekursora praw dziecka, Janusza Korczaka, przenika każdy fragment wystawy. Nie tylko z powodu autorstwa książki. Nie ma dzieci, są ludzie – mówił i zawsze traktował je poważnie, z szacunkiem, bo w jego przekonaniu były pełnoprawnymi członkami społeczności. Tłumaczył czym jest władza i państwo, odwołując się do dziecięcych doświadczeń. Wielkie konflikty porównywał do podwórkowych wojen.
Oddając w ręce dzieci odpowiedzialność, angażując je w samorządy i koleżeńskie sądy, pokazywał czym jest i jak działa wspólnota. W 100-lecie odzyskania niepodległości chcemy iść w ślady Korczaka, tego niezwykłego pedagoga i społecznika, i podobnie jak on, rozmawiać z dziećmi o sprawach ważnych dla nas wszystkich – mówią kuratorki. Tamara Sztyma i Anna Czerwińska poszły drogą wytyczoną przez Korczaka, a ich sukces udowadnia raz jeszcze, jak bardzo miał rację. Wystawa jest w jakimś sensie hołdem dla Korczaka i dla jego myślenia o wychowaniu i odpowiedzialności za przygotowanie do wolności.

Fot. Magdalena Starowieyska/Muzeum POLIN

Wystawa dla małych i dużych dorosłych.
Chcieliśmy przygotować wystawę, która pozwoli zastanowić się nad odpowiedzialnością, z jaką wiąże się wolność. A historia króla Maciusia Pierwszego to alegoria tego, co działo się z Polską po odzyskaniu niepodległości – mówi Tamara Sztyma. Być może mali dorośli nie zauważą tej alegorii, ale ci duzi dorośli z pewnością tak.
Chociaż przeznaczona przede wszystkim dla dzieci, wystawa w jakiś tajemniczy sposób pobudza dużych dorosłych do refleksji i zapada w pamięć. Może to ta książka z dzieciństwa i pamięć o wylanych łzach nad losem Maciusia. Może wybrane cytaty z książki, aktualne jak komentarze do teraźniejszości, a może zdjęcia, a może Korczak. Napisał Króla Maciusia tuż po odzyskaniu niepodległości, w 1922 roku, kiedy stało się jasne, że nie wystarczy być wolnym. Trzeba jeszcze umieć nim być, wiedzieć co z wolnością zrobić… Większość dzieci odwiedzających wystawę nie zna jeszcze końca historii o odzyskanej niepodległości, to uczniowie pierwszych klas podstawówki. Kiedy ją poznają, przypomną sobie z pewnością to, o czym rozmawiały i myślały w Polsce króla Maciusia.
Nie takie ważne, żeby człowiek dużo wiedział, ale żeby dobrze wiedział, nie żeby umiał na pamięć, a żeby rozumiał, nie żeby go wszystko troszkę obchodziło, a żeby go coś naprawdę zajmowało – słowa Korczaka dokładnie opisują, to, jak działa ta wystawa i są najlepszą recenzją W Polsce króla Maciusia w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Do lipca przyszłego roku, kiedy się skończy, trzeba ją zobaczyć. |

Fot. Magdalena Starowieyska/Muzeum POLIN