Otwarte zaledwie pięć lat temu Narodowe Forum Muzyki – jedna z najbardziej prestiżowych sal koncertowych w Europie – wzbogaca się o nowy, niezwykły instrument – organy. To ostatni etap konstruowania przestrzeni dla muzyki we Wrocławiu. O tym czy na pewno ostatni rozmawiam z dyrektorem NFM Andrzejem Kosendiakiem.

 

Tekst: Marcin Majchrowski
Zdjęcia: Łukasz Rajchert

 

To zaczniemy od pieniędzy?
Nie, nie… (śmiech) Dobrze… proszę pytać!

Nawet jeżeli nie zaczniemy, to chyba do pieniędzy i tak trzeba będzie wrócić, bo w kulturze są niezbędne albo wręcz kluczowe…
Ciekawa sprawa… Możemy właściwie zacząć od pieniędzy. Pamiętam spotkanie w Cannes z holenderskim architektem Erickiem van Egeraatem, który był przewodniczącym sądu konkursowego w konkursie architektonicznym na NFM. Rozmawialiśmy o projekcie, o tym, jakie będzie jego oddziaływanie na centrum Wrocławia. Wtedy była to taka ostatnia niezagospodarowana spora część historycznego centrum miasta. Spotkaliśmy się na targach deweloperów, snuliśmy plany, mówiłem wtedy, że to kosztuje. A on na to: Słuchaj, co ty się tym martwisz? To nie jest tak, że w świecie pieniędzy nie ma. Pieniądze są. To bardzo zapadło mi w pamięć. Nie jest tak, że budujemy Narodowe Forum Muzyki, a brakuje na proste krawężniki. Trafione inwestycje powodują, że pieniędzy nagle jest więcej. I coś takiego się wydarzyło. Ta inwestycja spowodowała, że kawałek Wrocławia wygląda inaczej, wygenerowała jakieś środki, stworzyła prawie dwieście nowych miejsc pracy i to dla wybitnych osób – artystów, menedżerów. Ja bym na to również w ten sposób popatrzył. Wiem, mamy teraz kryzys, biedę i mówienie o tym, że pieniądze są wydawane brzmi nieco absurdalnie, ale mnie się wydaje, że trzeba to powtarzać. Tylko chodzi o to, żeby te pieniądze były w Polsce. W świecie są! (śmiech) A mnie chodzi o to, żeby były we Wrocławiu przy Narodowym Forum Muzyki. I to jest gra, w którą warto grać – w makroskali i w projektach całkiem niewielkich, ale bardzo ważnych.

Pan opowiada o zdobywaniu pieniędzy – to kojarzy mi się z dość wyrafinowaną sztuką, a nie przyziemnym liczeniem grosza. Teraz będą w sali koncertowej organy. Czy to jest to finis coronat opus?
Trochę tak, aczkolwiek miałbym jeszcze jakieś pomysły. Organy chyba od zawsze miały tu być, ale wypadały z kolejnych budżetów inwestycyjnych. Pamiętajmy, że ta inwestycja realizowana była w trudnym czasie. Pięć lat temu, podczas inauguracji cieszyliśmy się gotowym prospektem organowym, którego jeszcze sześć miesięcy wcześniej nie było nawet w planach. Więc to była taka radość, że jednak zaznaczone zostało odpowiednio to centralne miejsce, bo za estradą mogłaby pozostać przecież pusta, ciemna wnęka. Zrobiliśmy wszystko, aby ten prospekt się pojawił, ale to był zaledwie pierwszy krok do wybudowania organów. Zdobyliśmy ponad 20 milionów – to kolejny projekt finansowany z programu operacyjnego Infrastruktura i środowisko 2014-2020. 85 procent tej kwoty to są środki europejskie, więc to był znaczący sukces. Otwierając salę koncertową już wiedzieliśmy, że pieniądze będą – na kolejne zakupy, organy, instrumenty i inne wyposażenie, które bardzo nam ułatwia działalność i poszerza ofertę artystyczną. Tak, cieszymy się – są organy!

Organy są tak potężne, że działają na wyobraźnię – mają możliwości porównywalne z orkiestrą symfoniczną, a w XVIII wieku uważane były za najbardziej skomplikowane urządzenie stworzone przez człowieka. Czy dopiero komputery zdetronizowały je pod tym względem?
Jest to maszyneria – instrument mechaniczny, więc te sznureczki, deszczułeczki, dźwignie – to wszystko tam się znajduje i pięknie działa. Chcemy organizować specjalne pokazy, by zajrzeć do środka i podziwiać ten wspaniały mechanizm. Wrocław za chwilę wzbogaci się o jeszcze jeden fantastyczny instrument organowy. Rekonstruowane są właśnie wielkie organy Englera w kościele św. Elżbiety, które spłonęły prawie 50 lat temu. Byłem w zespole, który w początkowym etapie przygotowywał koncepcję tego instrumentu. To pomogło w podjęciu kilku decyzji dotyczących naszych organów.
Tam zostanie odtworzony instrument w pierwotnym kształcie z okresu baroku, bez późniejszych zmian i dodatków. Rekonstrukcja tak zwanej szafy instrumentu to chyba najdroższa część tej inwestycji. To był niezwykły prospekt z fantastycznymi rzeźbami i barokowymi zdobieniami. Mając to na względzie, zdecydowaliśmy się na zupełnie inne organy w Narodowym Forum Muzyki.
I powstał instrument typu francuskiego, późnoromanty­czny. Można na nim wykonywać cały repertuar orga­nowy, ale zasadniczo jest przeznaczony do muzyki z drugiej połowy XIX wieku i wieku XX. Jestem pewien, że trafiliśmy z rozmiarami. Nie daliśmy się zwieść pokusie wybudowania instrumentu zbyt dużego. Myślę, że to jest zaleta, on świetnie wypełnia przestrzeń i fantastycznie wybrzmiewa przy tutti.

Jak to jest z tą wielkością – można przedobrzyć? W NFM organy mają 80 głosów – zapewnią odpowiednią potęgę brzmienia i możliwości wykonawcze?
Czasami zdarza się tak, że inwestorzy albo projektanci instrumentów chcą w jednym instrumencie mieć wszystko – instrument, który będzie „pasował” brzmieniem zarówno do baroku, repertuaru XIX-wiecznego, i jeszcze żeby świetnie brzmiała na nim muzyka XX-wieczna.

A tak się nie da?
Wszystko się da, tylko po co? Czasami to ewidentny błąd, ponieważ trzeba mieć wnętrze, przestrzeń do instru­mentu bardzo dużego. We Wrocławiu był największy instrument na świecie, w Hali Stulecia, ale tam była dla niego przestrzeń – olbrzymia sala na prawie siedem tysięcy miejsc. Więc cieszę się, że tu się udało trafić w taki optymalny rozmiar i opty­malną dyspozycję. Bardzo jestem z tego zadowolony.

Wracając do konstrukcji tego instrumentu – w nowo­czesnych organach tak zwany stół do gry wygląda jak kokpit statku kosmicznego. Ruchomy stół do gry w Filharmonii Łódzkiej może być na przykład ustawiony w każdym miejscu estrady, podłączony jest kablami do instrumentu. To jest kosmiczna technologia. We Wrocławiu będą dwa stoły do gry?
Tak, bo to – jak powiedziałem – instrument mechaniczny, więc ten stół z czterema klawiaturami i oczywiście nożną klawiaturą musi być blisko, przy piszczałkach. Tam przecież są dźwignie uruchamiające cięgła i wszystkie elementy wydobywające dźwięk. Ale oczywiście mamy też drugi stół, który można przemieszczać. Kiedy wykonuje się muzykę symfoniczną, to wygodniej jest, gdy organista siedzi obok innych muzyków. Widzi dyrygenta, ma lepszy kontakt z innymi artystami. Wówczas włącza się we wszystko elektronika, ale wrażenie gry pozostaje podobne, bo działają te same funkcje. Myślę, że wymusza to praktyka, dlatego są te dwa stoły.

Budowa takiego instrumentu wymaga wiedzy, umiejętności i przede wszystkim doświadczenia. To kunszt, którego nie da się nauczyć w krótkim czasie. Organy są przecież najbardziej skomplikowanym instrumentem muzycznym, jaki można sobie wyobrazić. Organy w NFM zbudowała renomowana firma Orgelbau Klais Bonn.
Rzeczywiście, wiedzę zdobywa się żmudnie, to są  często doświadczenia pokoleń, wielu realizacji, sukcesów czy rozwiązanych problemów. Firma Philippa Klaisa jest spadkobiercą wielu pokoleń budowniczych instrumentów. Zresztą takie rodziny organmistrzów są czymś  bardzo naturalnym, bo dopiero kolejne realizacje, doświadczenie zdobywane w pracy przy budowanych instrumentach – dają tę wiedzę. To jest, można powiedzieć, zegarmistrzowska praca.

W gigantycznym wymiarze…
Tak, ale są też duże zegary. Niektóre elementy są spore, ale są też takie bardzo małe. Piszczałki mają po kilka­naście milimetrów, ale są też i dwunastometrowe. Konstrukcja wymaga precyzji, pietyzmu w każdym detalu. Także pewnej wyobraźni i wiedzy, jak rzeczywiście zabrzmi taka piszczałka – to jest kwestia dobrania odpowiedniego stopu. Cyna jest głównym składnikiem, ale są również piszczałki drewniane.

Nie żal panu tych drzew i lasów, które musiały zostać ścięte?
Ale one tak pięknie śpiewają! Myślę, że to jedno z nielicznych zastosowań drewna, przy którym nie mówimy o żalu. Przypomina mi się nimfa Syrinks, w dość dramatycznych okolicznościach zamieniona w trzcinę…

Nie bez zmysłowości…
Tak! (śmiech) Piękno brzmienia jakoś rekompensuje poświęcenie żywych drzew. To jedno z najwspanialszych, obok rzeźby i dobrej architektury, praktycznych zastosowań drewna. Jednak głosów złożonych z metalowych piszczałek jest więcej. Ciekawa historia wiąże się z rodziną Philippa Klaisa, która ma we Wrocławiu swoje korzenie. W przedwojennym Breslau jeden z przodków Philippa pełnił bardzo odpowiedzialną funkcję: zawiadywał muzyką w mieście. Ten fakt okazał się bardzo ważny dla budowniczych instrumentu. Podobno, gdy pierwszy raz wszedł do sali koncertowej NFM (pół roku przed otwarciem), zamarzyło mu się: Muszę tutaj, w tym wnętrzu zbudować organy. Myślę że cena, którą zaoferował w przetargu była naprawdę dobra, jak na tej klasy instrument. Bardzo chciał wygrać ten konkurs i tak też się stało.

Wspomniał pan, że budowa instrumentu nastręcza trudności. Rozumiem, że nie chodzi o pieniądze. Znając historię innych organów budowanych w Polsce, wiem, że pojawiają się problemy natury techniczno- -technologicznej. Czy takie były też i we Wrocławiu?
Z tym pieniędzmi, to prosiłbym oczywiście ostrożnie, bo problemy jednak są. Owszem, zdobyliśmy te dwadzieścia kilka milionów na zakupy instrumentów i innych niezbędnych rzeczy, w tym prawie 11 milionów złotych na organy, ale zupełnie różowo nie jest. Musimy mieć 15 procent wkładu własnego, a nie uzyskaliśmy go od partnerów, którzy współprowadzą Narodowe Forum Muzyki. Ministerstwo Kultury zgodziło się na sfinansowanie wkładu z kredytu bankowego. Dziś jest z tym kłopot, bo kredyt może być spłacany wyłącznie z przychodów własnych, a nie z dotacji. Mamy pokaźne przychody – kilkanaście milionów rocznie, ale nie w tym roku. Finalizujemy budowę, a przychody mamy dramatycznie niskie.

To jest związane z Covidem?
Dokładnie. Mieliśmy przychody przede wszystkim z biletów, wynajmów, sprzedaży koncertów i tak dalej, a teraz będziemy mieli osiem, może dziewięć milionów mniej. Rzeczywiście rodzi się pytanie: z czego ten wkład własny spłacić? Pieniądze są, ale zdarzają się sytuacje dramatyczne, coś się planuje i nagle okazuje się, że planów nie można zrealizować, bo przychodzi moment kryzysu, klęska żywiołowa. Właśnie to musimy teraz rozwiązać. A z samą budową instrumentu problemów nie było. Natomiast pojawiła się dość dramatyczna sytuacja i ciekawa historia związana z prospektem organowym jeszcze przed otwarciem sali koncertowej. To w ogóle było szaleństwo, bo decyzja zapadła dość późno, trochę pod wpływem impulsu. Wszedłem kiedyś do sali, już podłogi kończono, wszystko zaczynało fantastycznie wyglądać i ta pusta wnęka jakoś nie dawała mi spokoju. Zastanawiałem się, czy ktokolwiek pomoże nam szybko ten projekt zrealizować? Ogłosiliśmy przetarg. I wtedy Philipp Klais w absolutnie ekspresowym tempie zrobił projekt. To był ten trudny moment. Potem byłem pod wrażeniem jak firma wywiązywała się ze wszystkich warunków umowy. Nawiązaliśmy do tradycji uroczystego montażu pierwszych piszczałek. Kiedyś organizowano w Niemczech uroczyste procesje, piszczałki wnoszono do koś­cioła. To był taki pierwszy moment radości, że powstaje nowy instrument. A drugi – już po odebraniu instrumentu. My też zrobiliśmy happening z wprowadzeniem piszczałek. Uczestniczyło w nim mnóstwo wrocławian, piszczałki wnosili do budynku rajcy miejscy. Na jednej z większych piszczałek wszyscy złożyli autografy. Umieszczono ją w bardzo widocznym miejscu we wnętrzu instrumentu. Miasto się przecież wzbogaciło, więc chcemy, żeby mieszkańcy wiedzieli, że to jest ich instrument.

Pandemia bezpośrednio i boleśnie wpływa na działalność instytucji kultury. Muzyka jest krainą, w której wymiana wrażeń i emocji następuje w bezpośrednim kontakcie wykonawców i słuchaczy. Pandemia przewartościowuje nasze podejście do kultury i obcowanie z nią? Czy to się nie odbije in minus na muzyce, na naszej cywilizacji?
Myślę, że świat będzie inny po tym doświadczeniu. Nie wiem jaki – mam nadzieję, że lepszy. Okres bezwzględnego zamknięcia, brak bezpośrednich kontaktów ze sztuką, z muzyką, był szokiem chyba dla wszystkich. Dołożył się do tego pewnie strach przed nieznanym. Jednak powoli wracamy do życia. Już w czerwcu odbyły się trzy koncerty, w tym dwa w wykonaniu orkiestry Filharmonii Wrocławskiej, w sierpniu również były dwa koncerty. Obserwujemy, że przychodzą ludzie, że chcą wracać, mimo tych ograniczeń i strachu, może już nie tak dojmującego jak pół roku temu. Mamy to szczęście, że gmach jest spory, więc nawet jeśli pół widowni przyjdzie, to wciąż jest to ponad siedemset osób. Większość filharmonii w Polsce nie ma takiej widowni. Jasne, widzimy przerzedzoną widownię, ale naprawdę jest dla kogo grać. Te koncerty były wielkim wzruszeniem dla nas i naszych słuchaczy. Myślę, że słuchanie muzyki na żywo wciąż pozostaje dla wielu ogromną potrzebą. Taką mam nadzieję, chociaż był moment, w którym pojawiły się czarne myśli. 15 lat jestem tutaj dyrektorem – ciągle coś się zmieniało, powstawały nowe zespoły, festiwale, nowe projekty. Inwestycje, budowa, otwarcie Forum. Wreszcie się nauczyliśmy tu funkcjonować, zdobyliśmy publiczność uczestniczącą we wszystkich koncertach. Uzyskaliśmy jakąś stabilność finansową i nagle ma się to wszystko zawalić? Miałem takie poczucie: Jak to? Zaczynać teraz wszystko od początku? Pewnie jeszcze dużo czasu upłynie, nim wrócimy do sytuacji sprzed pandemii, ale wierzę, że tak się stanie.

W tym sezonie orkiestra symfoniczna NFM Filharmonii Wrocławskiej w pełnym składzie raczej nie zagra? Nie będzie repertuaru oratoryjnego, wymagającego potężnych zespołów?
Od lutego do czerwca chyba czterokrotnie zmienialiśmy plany na następny sezon. W tej chwili sprzedajemy bilety na koncerty do końca grudnia. Niedługo ogłosimy pozostałą część sezonu. Po wielu dyskusjach zdecydowaliśmy się ogłaszać taki program, który będzie jak najmniej zagrożony zmianami. Oczywiście do końca nie jesteśmy pewni tego, co się wydarzy. Jeśli Wrocław znajdzie się na przykład w czerwonej strefie (mam nadzieję, że nie), to i te plany będą nieaktualne. Zorientowaliśmy się, że naszych melomanów najbardziej bolą zmiany i odwoływane koncerty. Raz – można zrozumieć, drugi raz – już trudniej, więc nie chcemy narażać ich na ciągłe zmiany. Nie będzie zbyt wielu wybitnych, zagranicznych zespołów, a dobór dyrygentów i solistów opieramy na naszym potencjale. Ale wielu naszych instrumentalistów z orkiestr będzie grać solo, co też jest świetną okazją, by się zaprezentować. Już w czerwcu mieliśmy fantastyczny występ naszego trębacza, za chwilkę klarnecista, fagocistka i tak dalej. Mam jednak nadzieję, że przyjadą Giancarlo Guerrero i Joseph Swensen. To są Amerykanie, ale wierzę, że w październiku dotrą do Europy i popracują ze swoimi zespołami, którymi u nas kierują. Nawiasem mówiąc, orkiestra w Nashville, której szefem był Guerrero, została w stu procentach rozwiązana. Wszyscy muzycy poszli na bruk, również on dostał wypowiedzenie. A jeszcze w styczniu graliśmy u nich koncert. Więc ten sezon realizujemy własnymi siłami, aczkolwiek też będziemy mieli gwiazdy – Piotra Beczałę, Olę Kurzak, Jordiego Savalla. Pewne projekty zostają.

Pandemia przeniosła aktywność artystyczną do sieci. Czy streaming – coś, co miało być rodzajem zastępczej egzystencji kultury muzycznej – pozostanie? Obawiam się, że będzie jak u Hermanna Hessego – Mozart w „teatrze nierealności” mówi głównemu bohaterowi, że będzie skazany na słuchanie złej jakości dźwięku, sączącego się z radia. Hesse pisał Wilka stepowego niemal sto lat temu.

Andrzej Kriese, organmistrz

Czy nie jest podobnie właśnie ze streamingiem z tak świetnej akustycznie sali jak NFM?
To ciekawe, bo w jakiejś mierze przenosimy się do tej chmury. Może kiedyś cały człowiek w tej chmurze się znajdzie? Ponoć mózg ludzki wysyła ciągle impulsy, może gdzieś to tam…

…ale nie mamy chipów w mózgu.
Ale może za dwieście lat ktoś tam będzie czytał nasze myśli, może my tam będziemy kiedyś? To wizje bardzo dalekiej przyszłości, a może to się już dzieje? Nie wiem. Na pewno nie byłbym w stanie zaakceptować złej jakości wielu tych realizacji, które się ukazywały właśnie w przestrzeni wirtualnej. Mieliśmy program NFM Online, prezentowaliśmy archiwalne nagrania, płyty, filmy, które robiliśmy na bieżąco. To miało podtrzymywać relacje z naszymi słuchaczami, próbowaliśmy do nich docierać w różnej formie z myślą, że wrócą. Jednak utrzymywanie tego nie ma większego sensu. Można transmitować wydarzenia pod warunkiem, że jakość jest profesjonalna. Nie widzę jednak sensu zastępowania – to jest dla mnie raczej substytut brzmienia czy wykonania. Żeby wydać dobrą płytę, trzeba się napracować. A żeby zrealizować transmisję koncertu live – trzeba mistrzów. To ma sens, ale nie zamiast, transmisja jest uzupełnieniem. Jest coś fantastycznego w tym, że ludzie, którzy nie mogą tu dotrzeć, a chcą być z nami, chcą słuchać – włączają radio czy komputer i słuchają.

Philip Klais, budowniczy instrumentu

Zamknął pan już ostatecznie konstrukcję Narodowego Forum Muzyki? Organy są ukoronowaniem budowy?
To chyba trochę osobiste pytanie dotyczące moich planów? Dziwnie się w tym momencie czuję, bo kiedy ten wywiad się ukaże, osiągnę wiek emerytalny. To jest taka cezura, która jakoś dotyka wielu osób, jeśli mieli szczęście dożyć do tego momentu. Myśli krążą wokół pójścia do ZUS-u nawet z ciekawości, żeby zobaczyć, jaka ta emerytura będzie. Mam jeszcze dwa lata kadencji, zamierzam dotrwać, ale nie wiem, co dalej. A te myśli „co dalej” coraz mocniej mnie dopadają. Do tego roku, takie dywagacje były poza mną. Miałem kolejne cele, myślałem o następnych – o nowej płycie, nowym projekcie, przedsięwzięciu. Dzisiaj nie wiem, jak odpowiedzieć na pytanie: Co jeszcze powinno być? Czy jest to rzecz kompletna, skończona? Nie! Myślę, że jeszcze jest dużo do wymyślenia, tylko czy ja to  muszę wymyślać? Może powinienem mieć jakiś inny pomysł na siebie w przyszłości… (śmiech)

A prywatnie? Kwiatki, odpoczynek, ogródek?
Prywatnie jest tak, że mam syna, ma pięć i pół roku. Znacznie bardziej doceniam dziś pracę przedszkolanek! Na szczęście od września wrócił do przedszkola. Ogródek? Trzeba było się czymś zająć w marcu i kwietniu. Chcę podziękować moim zastępcom, bo w najtrudniejszym okresie częściej bywali na dyżurach. Ja, ze względu na pesel, jestem w grupie podwyższonego ryzyka. Tak, ogródek fantastyczny, korzystam z niego – najsmaczniejsze pomidory, jakie mam od kilku lat, to te moje, jakieś marchewki, fasolka, zioła. Śmieszna to historia, ale naprawdę z domu wychodzę czasami na bosaka i idę sobie coś zerwać z ogrodu. To zdrowe, bo mieszkam poza granicami miasta.

Życzę, żeby plany się spełniły i w ZUS-ie nic nie straszyło. To możemy postawić kropkę. |

 

Organy piszczałkowe NFM w liczbach:
– 80 manubriów – dźwigni uruchamiających rejestry (głosy) organowe, w tych pięć na perkusję
– 84 głosy na 61 piszczałkach
– łącznie 4736 piszczałek, w tym 312 z drewna, wszystkie inne z różnych stopów cyny
– największa piszczałka: ok. 10 metrów długości, wytwarza dźwięk 16 cykli na sekundę; ponieważ nasz dolny próg słyszenia wynosi ok. 20 cykli na sekundę, dźwięki te można raczej poczuć niż usłyszeć
– najmniejsza piszczałka: ok. 11 milimetrów, wytwarzająca dźwięk o wartości 15600 cykli na sekundę; jest to blisko górnego progu słyszenia dla osoby w średnim wieku
– maksymalne zużycie wiatru: ok. 180m³ na minutę
– dwie dmuchawy, które wytwarzają statyczne ciśnienie 120-180 mm słupa wody
– stół gry połączony z szafą organową
– drugi ruchomy stół gry
– całkowita długość wszystkich drewnianych traktur łączących klawisze i pedały w stole gry z zaworami umożliwiającymi dopływ powietrza do piszczałek: 1850 m
– szerokość organów: 9 m
– wysokość organów: 14 m
– głębokość (z szafą, ale bez dołączonego stołu gry): 4,5 m
– waga brutto: ok. 30 ton metrycznych
– instrument został wyprodukowany przez ok. 45 organmistrzów w ciągu ok. 30 000 godzin