Z Magdaleną Wójcik, dyrektorem marki Neauvia i szefową Holistix Consulting, rozmawiamy o tym, co ważne w biznesie, jak spożytkować swoją energię i determinację… Krótko mówiąc, o tym, że „doba ma dwadzieścia cztery godziny plus noc”.

 

Tekst: Agata Czarnacka
Zdjęcia: Anja Choluy

 

Przeszła pani wszystkie stopnie kariery w korporacji, a teraz łączy to pani ze swoją pasją, czyli coachingiem. Jak to się robi?
Od momentu niedojrzałości zawodowej do momentu dojrzałości przeszłam bardzo długą drogę. Kiedy zaczynałam pracować, realia były zupełnie inne. I w tych realiach ja, dziewiętnastoletnia dziewczyna, wiedząc, że studia zaoczne są uznawane za o wiele mniej elitarne od dziennych, świadomie decyduję się właśnie na studia zaoczne…

Z jakiego powodu?
Ta decyzja spotkała się z ogromną dezaprobatą ze strony moich rodziców, tym bardziej, że ukończyłam prestiżowe liceum z pięknymi ocenami. Jednak czułam, że na studia dzienne nie pójdę, bo chciałam pracować. To były czasy, kiedy pracy za dużo na rynku nie było, a w dodatku to był rynek pracodawcy, nie pracownika.

Zaraz po tych wielkich restrukturyzacjach, kiedy wszyscy się modlili, żeby dostać się na choćby na bezpłatne staże?
Mnie nawet na staż nie chciano przyjąć, ponieważ miałam 19 lat. Marzyłam o pracy w sklepie spożywczym, ale nikt nie chciał mnie zatrudnić, bo nie miałam doświadczenia. Zgodziłam się bezpłatnie do jakiegoś sklepu z luksusową odzieżą. Właścicielka mi zaufała i powiedziała, że mogę spróbować za darmo, a jak trochę popracuję, to może coś ze mnie będzie.

Tak wtedy było.
Nigdy nie bałam się pracować, więc nie bałam się w to zaangażować. Dostałam później normalną pracę, ale do dzisiaj pamiętam moją pierwszą stawkę na umowie o pracę: 580 zł. Wiedziałam jedno: że chcę pracować, chcę być samodzielna, chcę się umieć utrzymać. I na pewno bardzo chciałam być taką kobietą, która będzie silna.
Zaczęłam więc studiować zaocznie, a uczelniany kolega zarekomendował mnie do pracy w firmie leasingowej. Kompletnie wtedy nie wiedziałam, co to jest ten leasing – to był dopiero moment tworzenia się rynku bankowo-leasingowego w Polsce…

Dostała pani tę pracę?
Dostałam. Wtedy zaczęłam się tak naprawdę kształtować jako osoba, ale dzięki mocnym cechom charakteru potrafiłam konsekwentnie budować kolejne etapy mojego rozwoju. Miałam – i mam – taką cechę, że uważnie obserwuję, a jeśli ktoś potraktuje źle inną osobę, źle się zachowa – zawsze robię mentalną notatkę: pamiętaj, Madziu, żeby tak nie robić. Mocno to w sobie pielęgnowałam. Przy tym wszystkim byłam bardzo pracowita, a do firmy dojeżdżałam aż trzema autobusami. Wychodziłam o 5:30, żeby o 8:00 otworzyć biuro i się nie spóźnić. W domu byłam po 20:00… I tak dzień za dniem…

I to wszystko w Katowicach?
Tak, wszystko w Katowicach. Czasami ze zmęczenia przesypiałam przystanek, dojeżdżałam do innego miasta, z którego nie było już jak wrócić, i po prostu płakałam z bezsilności. Marzyłam, żeby mieć swój samochód, którym będę mogła dojeżdżać do pracy. W międzyczasie podjęłam decyzję o zakupie mieszkania w kredycie. Wszystko się po kolei tworzyło, bo też miałam osiągnięcia, dostawałam premie. Ale byłam kobietą w środowisku bardzo mocno męskim. Maleńką kobietką, blondynką, dziewczynką, praktycznie najmłodszą w zespole wśród samych mężczyzn. A obserwując pewne zachowania innych kobiet, wiedziałam, że ja drogą na skróty na pewno nie chcę iść. Paradoksalnie ta delikatność sylwetki determinowała mnie do silnej postawy.

Nie była Pani traktowana poważnie?
Awanse dostawali mężczyźni, a kobieta to była taka trochę maskotka. Ponieważ byłam taka drobna, byłam podobnie postrzegana, trudno było uwierzyć, że mogę być profesjonalna. Teraz wiem, że mam obowiązek inspirowania kobiet, informowania ich, że mają słuchać siebie, że mają iść absolutnie nie na skróty, tylko za swoją głową. To jest klucz do tego, by być tam, gdzie się chce. I być odpornym na zawistne spojrzenia kobiet lub szepty mężczyzn. Wiem to z własnego doświadczenia. Zanim znalazłam się tu, gdzie jestem dzisiaj, byłam wysoko w strukturach banku. To już było stanowisko centralne dyrektora pionu. I znowu: kompletnie nie damskie branże, ponieważ byłam dyrektorem pionu maszyn i urządzeń transportu ciężkiego.

Na czym polegała pani rola?
Moim zadaniem było pokazanie: nie bójcie się tego czy innego sektora, pomóżcie mu z finansowaniem, bo on się będzie dynamicznie rozwijał. To są moje argumenty za, a wy dajcie tańszy pieniądz. Znowu byłam w sytuacji drobnej blondynki, która musi wbić się w garnitur i mówić wolno, ciężko, podawać twardo rękę i nie dawać się wciągać w rozgrywki. Na szczęście dzięki zmysłowi obserwacji osiągałam bardzo dobre rezultaty w pracy z ludźmi, bez praktycznie żadnych środków finansowych. Bo choć banki są kojarzone z pieniędzmi, to wspieranie różnych sektorów bywa ograniczone limitami budżetu i czasem manager zderza się z sytuacją, że choć jego praca zakłada operowanie setkami tysięcy złotych, to w najprostszych kwestiach musi sobie radzić sam albo sama.

Jak sobie pani radziła?
To były moje działania chałupnicze, jakieś roll upy pod pachą, kartony krówek… [śmiech] W ten sposób starałam się zjednywać sobie kontrahentów. Zawsze bardzo mocno koncentrowałam się na ludziach.

Studiuje pani zaocznie finanse i bankowość, pracuje w korporacji, dojeżdża do tej pracy trzema autobusami. To się nazywa determinacja.
Jeszcze trzeba dodać, że byłam z naprawdę bardzo małej miejscowości. Ale momentem przełomowym był dla mnie kurs menadżerski organizowany przez Harvard Business Review, na który wysłał mnie mój pracodawca. Tam zupełnie zmieniłam swoje spojrzenie na zarządzanie. Zrozumiałam, jak działać z ludźmi tak, żeby i z nich, i z siebie wyciągać najlepsze cechy, umiejętności. Prawdą jest, że Ameryka jest kolebką sprzedaży i zarządzania. Modele, które są przedstawiane na takim długoterminowym kursie, mnie zmieniły całkowicie. Cały czas też utwierdzałam się w przekonaniu, że jeśli się do ludzi zwraca w sposób czytelny i z szacunkiem, to cel będzie osiągnięty. Większość problemów w zarządzaniu firmą wynika z tego, że ktoś wysyła jakiś komunikat, ale druga osoba nie ma szans go dostać. Bo został źle sformułowany, bo komuś zabrakło czasu na dialog. Obecnie moim największym konikiem jest właśnie psychologia sprzedaży jako psychologia komunikacji. Nauczyłam się, że trzeba otwarcie doceniać ludzi. Wiem, że uścisk dłoni, spojrzenie prostu w oczy i powiedzenie: „Jesteś the best” czyni cuda.

Rozmawiamy o latach pani doświadczeń, ale pani jakby wciąż było mało – właśnie skończyła pani studia MBA!
Tak, bo przez trzy lata nic w zasadzie poza krótkimi kursami nie robiłam, a trzeba mierzyć się z nowymi sytuacjami. Rynek się zmienia. Śmieję się, że właśnie to skończyłam, ale już od końca kwietnia mam nowe plany.

Jakie?
Na pewno dalsza edukacja skoncentrowana na potencjale naszego rynku.

Skąd ta ciągła chęć rozwoju?

Wierzę, że człowiek cały czas powinien się uczyć. Nie dlatego, żeby się chwalić dokumentami, certyfikatami, papierami, tylko dlatego, że nasz mózg potrzebuje bodźców, nowych wiadomości, nowej stymulacji. Po to, żeby być partnerem dla młodych ludzi. Bo osoby z mojego pokolenia boją się już młodych ludzi, którzy przychodzą do firm.

Pani nie?
W swoim zespole mam mnóstwo młodych ludzi, ale mam i dojrzałych, starszych ode mnie. Do młodych podchodzę inaczej niż do tych starszych. Ale uwielbiam młodych, bo nie mają tej bariery, którą mają moi rówieśnicy lub osoby ode mnie starsze. Nie boją się, nie mają ograniczeń. Nie mówcie mi, że to leniwe pokolenie! Ono jest po prostu inne. Dziś na przykład dziewczyna podczas rekrutacji mówi mi, że wie, co dokładnie chce robić przez następne sześć lat i jaką ma wizję siebie.
Sky is the limit!

Skąd nazwa Holistix Consulting?
Z całościowego, holistycznego podejścia do człowieka.

Do człowieka czy do organizacji?
Właściwie i jednego, i drugiego. Przez lata pracy z klientami, dostawcami i dystrybutorami przekonałam się, że żeby odnieść sukces, trzeba umieć korzystać z pełnego wachlarza rozwiązań. To nie jest tak, że ta moja wiedza, którą chcę przekazać ludziom, jest bezwzględna i zagwarantuje sukces. Zawsze dzielę się literaturą, którą czytam, wskazuję firmy, które pozycjonują marki czy osoby w internecie. Wskazuję fotografów, którzy budują wizerunek. Słowem, podsuwam różne rozwiązania, żeby właśnie dać takie holistyczne zbudowanie całego wizerunku danego miejsca, danej organizacji.

Kto jest klientem Holistix Consulting?
Moja główna działalność polega na wspieraniu rynku. Ponieważ pełnię funkcję dyrektora marki Neauvia, w pierwszej linii moich klientów bezpośrednich są klienci tej firmy. Ja dzielę się doświadczeniem i wiedzą, oni mogą tego posłuchać, wyciągnąć wnioski. Uczę też moich ludzi, że my nie jesteśmy sprzedawcami.

A kim?
Doradcami. Konsultantami. Sprzedaż towaru jest na samym końcu. Celem jest nie umiejscowienie naszego produktu w danej klinice, tylko takie dopasowanie produktów z naszego portfolio, aby podniosło efektywność danego miejsca.

Jak pani to godzi z pracą dyrektora marki Neauvia Polska?
W sposób naturalny i organiczny, to jest moja pasja, wynika z potrzeby serca.

Potrzeby dzielenia się?
Tak, bo okazało się, że kiedy coś komuś doradziłam w przeszłości, on potem dzwonił i dziękował, bo wszystko się sprawdziło. Tak się działo coraz częściej. Mówię życiem, opowiadam o swoim życiu, o swoich historiach. Mówię, jak łatwo można przeoczyć gwiazdę w swoim zespole, która wygląda jak szara myszka w kącie, ale ma ogromny potencjał… Przytaczam dokładnie sytuacje, konkretne osoby, które spotkałam na swojej drodze.

I na to wszystko znajduje pani czas! A przecież doba ma tylko 24 godziny!
Tata mi zawsze powtarzał: „Madziu, doba ma 24 godziny plus noc”. To jest kwestia organizacji. Inspirują mnie duże osobowości, uwielbiam czytać biografie takich osób, które daleko zaszły. I klucz jest wszędzie jeden: te osoby prowadzą bardzo higieniczny tryb życia. Staram się to samo czynić. Dwanaście lat temu paliłam jak smok, palenie rzuciłam, staram się 3–4 razy w tygodniu ćwiczyć. Biegam. I mam z tego endorfiny, podobnie jak ze spotkań, które prowadzę. Zdrowo się odżywiam, choć na pewno piję za mało wody… [śmiech]

Do tego ma Pani dwójkę dzieci.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie jest ważna ilość czasu, który się spędza z dziećmi, tylko jakość tego czasu. Sama odbieram dzieci ze szkoły, sprawdzam codziennie oceny, wiem, co mam z nimi opracować. Sporo tego, ale nakręca mnie działanie i energia, która się wówczas wytwarza, i satysfakcja osób, z którymi pracuję. |