Najważniejsza w branży filmowej jest wytrwałość. Wiele razy się nie udaje i to są przykre momenty. Nagrody rekompensują wcześniejsze porażki – mówi Michał Stern Sterzyński, operator filmowy.

 

Tekst: Kuba Wojtaszczyk

 

Jesteś operatorem, scenarzystą, reżyserem i producentem filmowym. Który z tych zawodów jest ci najbliższy?
Z wykształcenia jestem operatorem. Jednak gdy pracuje się przy niezależnych produkcjach, często trzeba być bardzo elastycznym. W taki sposób zostałem też producentem. Zależało mi na określonych projektach i efekcie finalnym, jako operator nie miałem wystarczającego wpływu na finalny kształt filmu – zatem musiałem włączyć się w proces produkcyjny. Obecnie pracuję jako producent i operator. Nauczyłem, się że kończę być producentem tuż po rozpoczęciu zdjęć, z pierwszym klapsem jestem już tylko operatorem i na tym właśnie się skupiam.

Kiedy postanowiłeś, że zostaniesz filmowcem?
Jako młody chłopak rozpocząłem przygodę od fotografii, czyli od korzeni. Mieszkaliśmy w kamienicy, w której na parterze mieściło się kino Gong, często schodziłem na seanse i tak narodziła się moja miłość do kina. Historia trochę jak scenariusz Cinema Paradiso (śmiech).

Jak wyglądały początki twojej pracy?
Początki były trudne. Nie pochodziłem z filmowej rodziny, moi rodzice zajmują się zupełnie innymi rzeczami. Nie miałem znajomości w branży. Kiedyś usłyszałem, że nigdy nie zostanę operatorem i to mnie zmotywowało na całe życie. Pasja fotografowania przerodziła się w studia na ASP, później „szlifowałem” zdobyte doświadczenie w szkole Vilmosa Zsigmonda w Hollywood.

Twój brat, Maciej, również działa w branży filmowej…
Mój brat jest producentem. Zajmuje się stroną finansowo-prawną naszych produkcji. Chyba zapoczątkowaliśmy rodzinną tradycję. Kiedyś poszliśmy na spotkanie do Dreamworks, recepcjonistka wydrukowała nam plakietki „Stern Bros” i tak już zostało. Tak na nas mówią w Los Angeles. Bez brata nie dałbym rady produkować filmów. Często gasi pożary. A branża filmowa to głównie pożary.

Pracujesz w Ameryce i Polsce. Kończysz film we Włoszech. Jak różnią się te rynki?
Europa jest zupełnie inna niż USA. Jedynie Wielka Brytania stanowi łącznik pomiędzy Stanami i Starym Kontynentem. W USA obowiązuje system producencki. W branży istnieje wyraźna hierarchia, trochę jak w wojsku. Jest personel above the line oraz below the line, do tego dochodzą związki zawodowe i liczne regulacje. Trudno oceniać, który system jest lepszy.

Za film Decay otrzymałeś gros nagród na Los Angeles Independent Film Festival. Co oznacza dla ciebie to wyróżnienie?
Najważniejszą nagrodą za Decay okazał się American Movie Award, otrzymałem ją za zdjęcia. Festiwale bardzo pomagają na początku kariery. Nagrody przekładają się na propozycje kolejnych projektów, ułatwiają pozyskiwanie finansowania własnych produkcji, ale też wysyłają prostą wiadomość do twórcy – podążasz w dobrą stronę. Najważniejsza w branży filmowej jest wytrwałość. Wiele razy się nie udaje i to są przykre
momenty. Nagrody rekompensują wcześniejsze porażki.

Czy zauważenie przez Hollywood otwiera wiele drzwi?
W Hollywood chyba ciężko zostać zauważonym, a jeżeli tak się stanie, to na bardzo krótką chwilę. Jeżeli masz tego świadomość, to dobrze. Potężna konkurencja, wielu zdolniejszych od ciebie ludzi działa motywująco. Drzwi nigdy same się nie otwierają, trzeba do nich wiele razy pukać (śmiech).

Lubisz kino gatunkowe. Co w nim jest takiego, że tak cię pociąga?
Lubię każdy rodzaj kina, szczególnie dobrego. Oglądam oczywiście filmy pod kątem zdjęć i ciężko ze mną usiedzieć w kinie, bo komentuję. Kino gatunkowe jest pociągające, daje najwięcej wolności na polu kreacji. Dobry horror albo thriller jest równie trudno nakręcić jak dramat. Jednak nie znam się na komediach romantycznych i obyczajówkach.

Nie dajesz się zaszufladkować i pracujesz też przy kinie nie dla masowego widza. Czy to zupełnie inna praca dla operatora?
Każdy film jest inny. Dla mnie nie ma znaczenia, czy to film głęboko intelektualny, czy horror. Zawsze staram się zrobić najlepsze zdjęcia. W sztuce operatorskiej najciekawsza jest właśnie różnorodność projektów, ciężko się nudzić.

Możesz zdradzić, nad czym teraz pracujesz?
Pracuję nad kilkunastoma projektami. Do produkcji trafia zawsze tylko część. Obecnie jesteśmy na bardzo różnym etapie tworzenia filmów. W najbliższym czasie kręcę dwa tytuły. Polski horror historyczny – ciekawy i bardzo świeży gatunek na naszym rynku. Doceniam odważną próbę. Następnie duża zagraniczna koprodukcja, która jest obecnie dla mnie priorytetowa. Zimą wracam do horroru, po nowym roku, jak wszystko dobrze pójdzie, zrobię dramat w New Jersey. To będzie pracowity okres, o takim marzyłem od dziecka! |

Michał Stern Sterzyński – operator, producent, reżyser. Ukończył m.in. Global Cinematography Institut w Hollywood. Jako operator pracował m.in. przy filmach Na drodze, Chronology. Jego film Deca, którego jest również reżyserem i autorem scenariusza, otrzymał American Movie Awards za najlepsze zdjęcia oraz California International Short Festival w kategoriach: najlepsze zdjęcia, najlepszy zagraniczny film krótkometrażowy i najlepszy film.