Co różni kontakt przez media społecznościowe od kontaktu bezpośredniego? Na to pytanie, po miesiącu izolacji z powodu zagrożenia COVID-19, każdy pewnie już wypracował własną odpowiedź. Jedna na pewno jest wspólna wszystkim – kontakt w realu wyzwala tę wyjątkową energię, pojawiającą się wyłącznie face to face.

 

Tekst: Małgorzata Bulaszewska

 

Współczesność stojąca pod znakiem technologii cyfrowych przyzwyczaiła nas do kontaktu zapośredniczonego. Nie dziwią zatem cyfrowi tubylcy, w zasadzie niewidzący różnicy pomiędzy światem realnym a tym wirtualnym. Młodzi przedstawiciele generacji Z przyszli na świat w dobie internetu, a jego języka uczyli się tak jak ojczystego. Jednocześnie przebywają w obu światach, nie wartościując ich. Trochę starsi milenialsi, a przynajmniej znaczna ich część, także zalicza się do grupy tubylców cyfrowych. Oni bez problemu poruszają się i w realu, i w wirtualnej rzeczywistości, tę drugą raczej wykorzystując do pracy zawodowej oraz swego rodzaju promowania się w portalach społecznościowych. Chętnie te relacje sieciowe przenoszą potem do restauracji, kin i parków. Starsze grupy pokoleniowe, choć nazywane będą imigrantami cyfrowymi, korzystają z sieci zgodnie z własnymi potrzebami. Ni mniej, ni więcej. Fakt przyjścia na świat w czasach, gdy internetu nie było lub nie był powszechnie dostępny, nie oznacza, że korzystanie z niego jest wyzwaniem nieosiągalnym. Z tym, że zwykle te grupy pokoleniowe preferują kontakt bezpośredni, przedkładają relacje i czynności w świecie rzeczywistym nad te w wirtualnym. Dlatego w mediach podkreślana była ta różnica między pokoleniami dotycząca nie umiejętności, a właśnie preferencji spędzania czasu. Starsze pokolenia, trochę na przekór swoim dzieciom i wnukom, powtarzały: wyjdź na zewnątrz, spotkaj się ze znajomymi, idź do kina czy wyjdź z psem na spacer. Aż do czasu, gdy przyszło globalne zagrożenie.

KONTAKT ZAPOŻYCZONY

Dziś w dobie pandemii nikt nie proponuje spaceru po parku. Dzisiaj doceniamy możliwość komunikacji zapośredniczonej. Święta spędzaliśmy osobno, a jednak razem, widząc się dzięki popularnym komunikatorom. Instytucje kultury prześcigają się w udostępnianiu za darmo swoich zbiorów i innych dóbr w sieci. Nieograniczeni przestrzenią, granicami i kosztami podróży łatwo możemy odwiedzić Muzeum Narodowe w Warszawie czy wybrać się na spektakl do The Metropolitan Opera na Nightly Met Opera Streams. Dla melomanów swoje wirtualne drzwi otworzyły Filharmonia Wiedeńska, Berlińska czy Narodowa w Warszawie. Materiały krążące w sieci pozwalają nam zaspokoić ciekawość na dowolny niemal temat.

W POSZUKIWANIU EMOCJI

A jednak są obszary życia, które, choć technologia pozwala na korzystanie z nich w sieci, stają się uboższe. Choćby edukacja i to bez względu na poziom (podstawowy czy wyższy). Z jednej strony nauczyciele i wykładowcy skarżą się na brak odpowiedniego wyposażenia, wcześniejszego treningu – zwykłej praktyki zdalnego nauczania, praktyki w znaczeniu nie tylko możliwości technicznych, ale także merytorycznych. Nie wystarczy bowiem być doświadczonym nauczycielem lub wykładowcą, by stać się królem belfrów. Dlaczego? Głównie dlatego, że podczas zajęć realizowanych na żywo wytwarza się pomiędzy uczestnikami taki rodzaj energii, który nie jest możliwy do osiągnięcia podczas kontaktu nawiązywanego dzięki technologii. Wiele lat temu świetnie pokazał ten problem Marco Brambilla, realizując film Człowiek Demolka (Demolition Man, 1993) z Sandrą Bullock i Sylvestrem Stallone. Bullock, grająca młodą funkcjonariuszkę, zauroczona postacią Johna Spartana (Stallone) proponuje mu seks, który dla niej oznacza wygodne siedzenie w fotelu z urządzeniem stymulującym fale mózgowe. Seks wirtualny – bez dotykania i czułości, trochę jak przeglądanie wiadomości w sieci. Dla Johna seks to przede wszystkim kontakt bezpośredni, dotyk i ciepło ciała i energia wyzwalająca się pomiędzy ludźmi.
W dobie olbrzymich możliwości technologicznych w zakresie komunikacyjnym, warto zwrócić uwagę, że komunikacja to nie tylko przekazywanie i nabywanie informacji. To także cała gama emocji i energii, które nie pojawiają się w kontakcie zapożyczonym. Chociaż, być może rozwój technologii znajdzie rozwiązania i w tej kwestii.
O tym, że człowiek jest istotą społeczną najlepiej świadczą media społecznościowe. Nawet w wirtualnym świecie nie potrafimy żyć bez grup rówieśniczych czy grup zainteresowań. Przecież właśnie dlatego powstały media społecznościowe – to nasze wirtualne wspólnoty. W nich dzielimy się naszym codziennym życiem, zabiegamy o uwagę i akceptację. A gdy wspólnoty brak, pojawia się depresja, syndrom odrzucenia i nieakceptowania. Lajkoholizm nie jest przecież niczym innym, jak potrzebą akceptacji i zwrócenia na siebie czyjejś uwagi. Bez przerwy produkujemy i upowszechniamy materiały w sieci, by uzyskać informację zwrotną w postaci łapki w górę, serduszka czy komentarza.
Ostatni miesiąc, który spędziliśmy w izolacji i przypadające w jego trakcie Święta, jaskrawo pokazuje braki w kontakcie zapośredniczonym. To energia wytwarzająca się podczas bezpośredniego kontaktu z inną osobą, jest tym nienamacalnym i nieuświadamianym aspektem komunikacji, którego brak wyraźnie odczuwamy teraz, podczas przymusowej izolacji.

CO PO PANDEMII

Czy scena komunikacyjna ulegnie zmianie? Czy ze względu na powszechne korzystanie z sieci przestaniemy drukować gazety i książki? A co ze sztuką? Przecież spektakl teatralny czy film powstaje w wyniku zderzenia energii ich uczestników – reżysera, aktorów, widzów. Bez kontaktu bezpośredniego nie powstaną emocje.
Każda nowa technologia wpływająca na komunikację powodowała rozważania nad upadkiem lub zanikiem wcześniejszych form. Doświadczenie pokazało, że nic takiego nie ma miejsca. Telewizja, radio, prasa czy film nadal z powodzeniem funkcjonują, poszerzając percepcje odbiorcze swoich użytkowników. Zupełnie inaczej przyswaja się komunikat, czytając książkę wydrukowaną niż tę w postaci cyfrowej. Ta pierwsza pozwala nie tylko przyswoić treść, ale dostarcza dodatkowe bodźce: grubość kartek, wielkość liter, zapach papieru, dotyk okładki. W mojej opinii nic podobnego nie stanie się i teraz. Znane do tej pory środki i narzędzia komunikacji nadal będą funkcjonowały, choć zapewne będziemy mówić o dominującej obecności sieci. Choć z drugiej strony, głód kontaktów osobistych przyczynić się może do powrotu do tych form kontaktu, które teraz nie są możliwe. Nie wyobrażam sobie, byśmy umawiając się na wspólną kolację, jedli ją przy innych stołach. |

dr Małgorzata Bulaszewska – kulturoznawczyni, filmoznawczyni i medioznawczyni, wykładowczyni akademicka (Uniwersytet SWPS, Nowe Filmoznawstwo oraz WWSH, Wydział Nauk Humanistycznych i Społecznych). Członkini Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego oraz Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami.
Bada popkulturowe aktywności sieciowe Digital Natives i Digital Imigrants, „rezydentów” i „wizytantów” ze szczególnym namysłem nad potocznością myślenia wokół wieku i wynikających z niego stereotypów o tym, co dozwolone lub zabronione.