Sweat, nagrodzony sześcioma Złotymi Lwami na festiwalu w Gdyni, opowiada historię trenerki fitness i influencerki, która każdy aspekt swojego życia filtruje przez Instagram, w zasadzie nie rozstając się z telefonem. Produkcja, która przeszła selekcję na prestiżowy festiwal w Cannes, stanowi intrygujący portret jednostki w świecie social mediów. O pracy nad filmem, popularności influencerów oraz specyficznej odmianie polskiej gościnności rozmawiam z reżyserem i scenarzystą Magnusem von Hornem.

 

Tekst: Michał Kaczoń
Zdjęcia: Gutek Film

 

Pomysł na ten film zrodził się, gdy zaintrygowało cię jedno z kont w mediach społecznościowych. Czy odkryłeś, co było źródłem tej fascynacji?
Rzeczywiście w pewnym momencie przypadkowo trafiłem na konto influencerki fitness i zacząłem je obserwować. Na początku byłem sceptycznie nastawiony i trochę z góry patrzyłem na prezentowane treści. Zacząłem się jednak zastanawiać, skąd bierze się taka reakcja. Zwłaszcza że z jednej strony byłem bardzo krytyczny, a z drugiej coś mnie prowokowało, by oglądać więcej. Równocześnie odpychał i przyciągał mnie narcyzm trenerki. Doszedłem do wniosku, że część fascynacji mogła wynikać z pewnego rodzaju zazdrości. Sam nie byłbym w stanie tak spontanicznie wrzucać treści do mediów społecznościowych. Raczej siedziałbym pół dnia i zastanawiał się, co dokładnie zamieścić.

Co twoim zdaniem leży u podstaw sukcesu influencerów?
Nie chcę robić analizy całego zjawiska influencerstwa i social mediów. Zresztą to nie ich diagnoza leżała u podstaw powstania filmu. Wydaje mi się jednak, że to nie jest tak, że to nagle stało się popularne. Taki rodzaj treści zawsze był popularny, tylko prezentowany w innej formie – jako reality shows czy wymiana plotek na podwórku. W ludziach zawsze była chęć patrzenia na zachowania drugiego człowieka i obserwowania jego zwyczajnej, banalnej codzienności. Myślę, że social media to po prostu świetne narzędzie do przekazywania tego rodzaju treści. Sądzę, że Big Brother i Instagram Stories nie są tak bardzo od siebie oddalone. W jakimś stopniu kieruje nimi ta sama potrzeba – kontakt z drugim człowiekiem, obcowanie z prawdziwymi, szczerymi emocjami. Wydaje mi się, że właśnie chęć natrafienia na te szczere, niefiltrowane momenty także i mnie przykuwała do takiego rodzaju relacji na dłużej. Próba znalezienia szczerego złota w błocie sztuczności.

Twój film podejmuje temat nieumiejętności komunikowania. Uważasz, że social media ułatwiają kontakt czy wręcz przeciwnie – stawiają mur pomiędzy ludźmi, bo każdy w social mediach jedynie odgrywa jakąś rolę?
Cały paradoks polega właśnie na tym, że nieraz ułatwia, a w innych momentach przeszkadza. Czasami jesteśmy szczerzy, a czasami nie. To wszystko bardzo zależy od sytuacji. Z tego powodu sam mam skomplikowany stosunek do mediów społecznościowych – raz ich nienawidzę i zastanawiam się, po co mi te wszystkie aplikacje, a innym razem bardzo cieszę się, że je mam.

Dlaczego tak ważne było, żeby bohaterką była trenerka fitness?
Influncerka, którą zacząłem śledzić, była właśnie trenerką. Szybko zorientowałem się też, że jej osoba budzi skrajne emocje. Nikogo nie pozostawiała obojętnym. Taki punkt wyjścia sprawił, że stała się idealną kandydatką na protagonistkę. Do tego fitness po prostu dobrze się filmuje. Jest dynamiczny i wizualnie ciekawszy, niż gdybyśmy zdecydowali się kręcić, powiedzmy, influencerkę od make-upu.

Portret Sylwii jest niezwykle złożony i wielowymiarowy. W nieodpowiednich rękach ta postać mogłaby być wręcz karykaturalna, ale tobie udało się stworzyć bohaterkę z krwi i kości. Co było najtrudniejsze w budowaniu tak wiarygodnej postaci?
Szczerze mówiąc, każdą postać jest tak samo trudno zbudować, by była wiarygodna, wielowymiarowa i prawdziwa. Czy współczesną influencerkę, czy człowieka żyjącego w XVI wieku. W przypadku Sylwii może to być po prostu bardziej odczuwalne. Mamy bowiem bezpośredni punkt odniesienia – żyjemy w dobie social mediów i stykamy się z takimi osobami na co dzień. Każdy z nas jest jednak wielowymiarowy i posiada głębię. Należy tylko ją dostrzec. Znaleźć w sobie pokłady empatii i nauczyć się opowiadać o niej z należytym szacunkiem. Co ciekawe – na samym początku pracy nad filmem miałem wrażenie, że potrzebuję jakiejś sensacji, która niosłaby tę opowieść. Dopiero podczas pisania i poznawania postaci, zorientowałem się, że najciekawsza jest tak naprawdę codzienność bohaterki. Im dłużej siedziałem nad scenariuszem, tym lepiej poznawałem Sylwię i coraz bardziej zaczynałem ją rozumieć. W pewnym momencie ta postać stała się na tyle wyrazista i żywa, że niejako sama zaczęła podejmować decyzje. Podświadomie wyczuwałem już jej reakcje na konkretne sytuacje, jakby sama zaczęła mnie przez nie prowadzić.

Wtedy zaangażowaliście Magdalenę Koleśnik.
Tak i to był bardzo dobry wybór. Magda szukała Sylwii w sobie. Bardzo podobało mi się to podejście, jej styl pracy i wyjątkowa cierpliwość w dążeniu do odkrycia i zbudowania tej postaci na własnych doświadczeniach. W pewnym momencie tych intensywnych rozmów zaczęła zacierać się granica między Sylwią a Magdą. Trudno było stwierdzić, gdzie zaczyna się jedna, a kończy druga. Pojawiło się jednak pytanie, czy takie rozróżnienie jest w ogóle ważne. Sylwia to tak naprawdę mieszanka nas wszystkich – mnie, Magdy, nawet samego widza. Celowo poprowadziliśmy tę historię w ten sposób, by na początku Sylwia wydawała się odbiorcy kimś obcym, niemal niezbadanym fenomenem. Widz ma czuć się od niej wyobcowany. Dopiero z biegiem czasu zaczynamy coraz bardziej ją poznawać i silniej dostrzegać w niej człowieka. Jej przemyślenia stają się wtedy bardziej uniwersalne. Ważny jest odbiór samego widza – przez własne doświadczenia i emocje. Staraliśmy się tak budować tę postać, by każdy mógł odnaleźć w niej siebie. Myślę, że dzięki temu Sylwia jest tak wiarygodna.


Chciałem zapytać o scenę w centrum handlowym. Co było w niej najtrudniejsze?

To była pierwsza scena do filmu, zanim nabrał on w ogóle kształtu. Napisałem sekwencję, rozgrywającą się w supermarkecie, gdy przypadkiem po latach spotykają się dwie dawne znajome. Jedna zaczyna prawić drugiej komplementy, a następnie dokonuje jakiegoś emocjonalnego kidnappingu, niemal gwałtu. Nieproszona zaczyna zwierzać się z najskrytszych problemów, dosłownie zrzucać je z siebie, przytłaczając dawno niewidzianą znajomą. Kiedy już pozbędzie się tego ciężaru, zwyczajnie zostawia bohaterkę z tymi wszystkimi emocjami.
To bardzo jednostronna rozmowa. Znajoma jest trochę jak emocjonalny wampir, który wykorzystuje okazję i gra tylko na siebie.
Kiedy film zaczął nabierać kształtów, kontekst tej sceny nieco się zmienił. Zwróciłem uwagę, że Sylwia swoją obecnością w sieci niejako zaprasza innych do takiego stylu prowadzenia rozmowy. Dzieląc się w internecie niezwykle prywatnymi rzeczami, w pewien sposób otwiera furtkę do tego, by inni zaczęli być tak nadmiernie otwarci w kontaktach z nią. Scena zaczęła zwracać wtedy uwagę, jakby to wyglądało, gdyby mechanizmy z internetu przenieść do prawdziwego życia. Chciałem podkreślić jak dziwna i niekomfortowa byłaby to sytuacja. Dlatego tak ważne było też, żeby rozgrywała się w centrum handlowym, czyli chyba najmniej intymnym miejscu na świecie. Zależało mi na podbiciu tego kontrastu.

Wydaje mi się, że ta scena jest jak odpowiedź na pytanie, dlaczego Polakom przydałaby się terapia i rozmowa z kimś, kto jest gotowy wysłuchać zwierzeń i udzielić pomocy.
Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym w ten sposób. Masz jednak rację – terapia po części polega właśnie na zrzuceniu z siebie problemów i podzieleniu się nimi z drugą osobą. Tylko taką, która jest gotowa o nich usłyszeć. W tej sekwencji chodzi zaś właśnie o to, że Sylwia nie była przygotowana na taki poziom zwierzeń. Następuje jakieś przekroczenie granic, bardziej widoczne, bo dziejące się w prawdziwym życiu, a nie w sieci.

W tym kontekście chciałem też zapytać o relację Sylwii i Klaudiusza, zwłaszcza o dramatyczne sceny rozgrywające się u niej w domu. Dlaczego właśnie tak poprowadziłeś ten wątek?
Zależało mi, by pokazać, jak Sylwia odreagowuje wizytę w rodzinnym domu. Tam została obdarta z roli, którą sama dla siebie zbudowała. Po powrocie do Warszawy bardzo chce znów poczuć się tą osobą. Na nowo stać się Sylwią-influencerką. Sądzi, że wizyta na imprezie i seks z kolegą jej to zapewni. Kiedy jednak wchodzi w rolę, podskórnie czuje, że to nie jest do końca to, czego w tym momencie potrzebuje. Rozpoczęła jednak tę grę, więc trochę boi się ją skończyć. Równocześnie Klaudiusz także odczuwa nieszczerość jej intencji i zaczyna w nim narastać jakaś frustracja, która znajduje ujście w spotkaniu ze stalkerem. Kiedy mężczyzna wraca na górę, w jakimś stopniu przejmuje cechy stalkera. Zaczyna traktować Sylwię właśnie jako figurę – influencerkę, a nie dziewczynę, która mu się podoba. Ważna była właśnie ta gra z kreacją samego siebie.

Innym ważnym momentem jest wizyta w rodzinnym domu.
Bardzo zależało mi na nakręceniu tej sekwencji. Celowo chciałem wyciągnąć bohaterkę z Warszawy i środowiska, w którym funkcjonuje właśnie jako znana osobistość, influencerka, do miejsca, gdzie jest po prostu Sylwią, córką. Ta sekwencja zrodziła się też z moich obserwacji i dostrzeżenia, że (tak jak wspomniałeś) Polacy są ogromnie gościnni, ale też ta gościnność podszyta jest nutką egoizmu. Zależało mi także na tym, by nakręcić to longiem, z dużą grupą aktorów. Uchwycić czas od przyjazdu do końca wizyty na jednym ujęciu. To było spore wyzwanie, ale i ogromna zabawa. Każde ujęcie trwało około czterdziestu minut – wyczerpujące, ale też niezwykle satysfakcjonujące.

Tak. I świetnie sprawdziło się na ekranie. Z tej sek­wencji aż bije naturalizmem.
Dziękuję. |