Nie czytasz? Nie idę z tobą przez życie

Zaczęło się od samobójstwa, a potem napięcie tylko rosło. Doprecyzowując, zaczęło się od wydania „Legendy o samobójstwie” Davida Vann’a, tytułu, który według międzynarodowej krytyki wytrzymuje porównanie z Drogą CormacaMcCarthy’ego, a potem zaczęto dobrą, budzącą emocje prozę zagraniczną określać jako tą w stylu „Pauzy”. Tak buduje się markę. Tak buduje się lojalność czytelników. Tak, od 2017 roku nieprzerwanie rośnie w siłę wydawnictwo Pauza, którego sukces rynkowy i czytelniczy wynika ze świadomie budowanej marki i jest osobistym sukcesem jego twórczyni – Anity Musioł.

 

Tekst: Magdalena Maskiewicz

 

Etos pracy, lata doświadczenia i niewątpliwy dar, jakim jest świetny „nos” do selekcji tytułów, które czytelnika nie tylko ku Pauzie zwrócą, ale i zatrzymają go przy niej na stałe. Taka jest Pauza. Gwarantująca spotkania z jakościową, niebanalną literaturą, mającą wypracowane „szczęście” do czułych jak zapis sejsmografu przekładów i rysującej niezwykle mocny obraz współczesności. Czasem zaskakujący jak odkrycie nowego lądu w sobie, czasem opadający na ramiona jak ulubiony szal – to przecież o mnie! Jeśli podróże kształcą tylko tych, już wykształconych, to książki Pauzy pozostaną na półkach i w sercach, tylko tych, którzy kochają czytać, traktując to jako organiczną czynność, bez której dzień jest niepełny, a noc tylko tak może się zamknąć.

Magdalena Maskiewicz: Po Twojej korporacyjnej ścieżce w dużych wydawnictwach, byłaś świetnie przygotowana do prowadzenia własnej firmy wydawniczej. Wiedziałaś wszystko o budżetowaniu, promocji, kontraktowaniu autorów i selekcji tekstów. Czy Pauza, w takim pierwszym szkicu, to był przemyślany sposób na własny biznes, czy jednak nieco szalony poryw serca? Chłodna kalkulacja, której wynik przełożył się na nie pozostawiające wyboru stwierdzenie – nie chcę być już trybikiem w maszynie, chcę pracować na własne nazwisko, idę po swoje, czy był w tym romantyczny odruch. Proszę, powiedz, że był…


Anita Musioł: Było tak jak mówisz, nie chciałam być już trybikiem w maszynie, ale też, i wspominałam o tym wielokrotnie, bo nie ma się czego wstydzić, zresztą wszyscy funkcjonujący w tej branży to wiedzą, kilkukrotnie traciłam pracę. Działo się to z zupełnie absurdalnych, nie związanych ze mną przyczyn, głównie w wyniku zmian własnościowych. Lecieli prezesi, a ja w ślad za nimi. I taki scenariusz był moim udziałem trzy razy. Ostatni raz zostałam zwolniona w 2016 roku, gdy miałam (niech policzę) 43 lata. Pomyślałam wtedy – robi się niebezpiecznie. Zbliżałam się do wieku, w którym kobieta staje się niezatrudnialna. My, kobiety, generalnie jesteśmy osobliwością na rynku pracy – albo zbyt młode, bez kompetencji i robiące według powszechnych domniemań karierę przez łóżko, albo w wieku reprodukcyjnym, a wtedy wiadomo – ciąża, hormony wariują, o czym tu z nami gadać, później przychodzi 50-tka i znowu wiadomo – klimakterium, hormony wariują tylko z innych przyczyn, o czym tu z nami gadać. I tak sobie wtedy pomyślałam, że nie ma dla nas dobrego czasu. Nie ma tego momentu, kiedy jest normalnie. Facet, gdy ma 50 lat zostaje prezesem i osiąga kolejny szczebel, coś w rodzaju ukoronowania zawodowej ścieżki. Kobieta w tym wieku traci szansę na karierę. Mam cztery koleżanki, które w podobnym czasie co ja straciły pracę, wszystkie z ogromnym doświadczeniem w branży wydawniczej, na wysokich stanowiskach, i żadna z nich nie znalazła do dziś stałego zatrudnienia.

MM.: I żadna nie zdecydowała się na samozatrudnienie?
AM.: Nie. Bo w przypadku tej branży nie jest łatwo przełożyć swojego doświadczenia na inne rynki. Znasz hurtowników, mechanizmy sprzedaży, ale na rynku wydawniczym, jeśli chcesz robić coś bez przebranżowienia, pozostaje pojemny jak kontenerowiec (chociaż to ostatnio grząski temat) consulting. Zderzenie z rynkiem pozawydawniczym bywa brutalne, bo co to za branża, wydawnictwo? To jakim budżetem Pani zarządzała, 20 milionów rocznie? W branży FMCG obraca się takim kapitałem tygodniowo. Wiem, co mówię, bo z segmentu dóbr szybko zbywalnych wywodzi się mój mąż. Wracając do moich czterech koleżanek, nie są dla mnie absolutnie przestrogą, bo to też oczywiście kwestia indywidualnych decyzji i wyborów, ale cieszę się, że stworzyłam Pauzę właśnie w tym czasie.


MM: Czyli nie żałujesz, że nie zrobiłaś tego wcześniej?
AM: Nie. Uważam, że zrobiłam to w idealnym momencie. Gdy i ja, i rynek byliśmy na to gotowi.

MM: Dostałaś wsparcie od najbliższych?
AM: Tak. Zresztą to była poniekąd wspólna decyzja moja i męża, choćby z tej prozaicznej przyczyny, że mamy wspólnotę majątkową. Zainwestowałam w Pauzę całą swoją odprawę, przez kilka miesięcy to mąż utrzymywał rodzinę ze swojej pensji, nie sposób zmierzyć się z takim tematem w pojedynkę i niejako „po lekcjach” – chyba, że ma się inwestora, a ja chciałam zrobić Pauzę sama, nie dzielić się ani początkowymi kosztami czy inwestycjami, ani potem – zyskiem.

MM: Jak wybiera się pierwszy tytuł? Jest obawa czy to nie sprofiluje odbiorców już po pierwszej pozycji?
AM: Ale ja właśnie chciałam, żeby sprofilowało, bo wiedziałam, że chcę wydawać literackie, dobre książki. Pierwsza powieść wydana przez Pauzę to „Legenda o samobójstwie” Davida Vann’a i już po samym tytule widać, że nie będzie lekko, ale też nie o to mi chodziło. To trudna, nawet wstrząsająca książka, która jestem przekonana, pozostaje w czytelniku na długo, jeśli nie na zawsze. Takie właśnie książki chciałam wydawać, takie historie opowiadać piórem swoich autorów, polskim czytelniczkom i czytelnikom.

MM: Nie budzić nadziei w tych, którzy chcą by było łatwo, prosto i przyjemnie?
AM: Obudzić i przyciągnąć do Pauzy tych, którzy kochają czytać. Jeśli ta pozycja trafi, myślałam, to kolejne też trafią, bo to jest ten sam kaliber. Oczywiście część książek wydanych przez Pauzę, chociażby z racji tego, że jest ich już ponad 30, ma zdecydowanie lżejszą narrację.

MM: Moje osobiste doświadczenie z Pauzą zaczęło się od „Pięknej, młodej żony”, potem wpadłam po uszy w Bohman – „O zmierzchu” i „Ta druga”, kolejno byli chyba „Dorośli”, „Zgiń, kochanie” i „Mój rok relaksu i odpoczynku”. I gdy już myślałam, że kluczem będzie dojrzała proza kobieca, dla kobiet z pewnym bagażem życiowych doświadczeń, ale też świadomych swoich potrzeb i niemarnujących czasu na miałkie kompromisy, wpadłam na Edouarda Louisa i Kevina Barry’ego i moją tezę wiadomo, co trafiło. Nie o takie parytety Ci chodziło, prawda? Jaki jest klucz?


AM: Kluczem jest dobra proza. Musi być współczesna, autor musi być żyjący, żeby mógł udziela wywiadów i brać udział w spotkaniach autorskich (które, mam nadzieje, po pandemii wrócą), i musi być nagradzana. Poza tym kluczem jest mój gust. Nie cierpię powieści historycznych, jedyna, którą cenię to „Niebezpieczne związki”. Nie lubię też fantasy. Wiedziałam również, że nie będzie to proza gatunkowa – żadnych kryminałów, etc. To od razu zawęża wybór. Dodatkowo musi być wydana w języku angielskim, bo to jedyny język obcy, w którym jestem w stanie ocenić wartość prozy. Jedynym wyłomem w profilu Pauzy, w aspekcie gatunkowym, jest na ten moment postapokaliptyczna powieść „Niebieska księga z Nebo”, której autorem jest Manon Steffan Ros, ale jest to również książka literacka. Nie korzystam z zastępu skautów, recenzentów, nie polegam na innych. Ja czytam, ja wybieram, w pierwszej kolejności książka musi podobać się mnie. To oczywiście w pewnym stopniu zawęża grono odbiorców, ale z drugiej strony daje gwarancję, że ci którzy Pauzę cenią, zawsze znajdą tu coś dla siebie. Pewne tytuły będą podobać im się bardziej, inne mniej, jednak zawsze będzie to literatura szyta na ich miarę. Zabawne, kiedy czasem czytelnicy wydawanych przez Pauzę książek pokażą mi swoje półki, to okazuje się, że mamy na nich to samo. Trafiam więc w gust ludzi o podobnej literackiej wrażliwości jak moja, to daje fajny komfort wyboru kolejnych tytułów, gdy wiem, kto na nie czeka.

MM: Hugh Grant po roli w „Gorzkich godach” Polańskiego powiedział, że Polański to taki reżyser, który poza reżyserowaniem filmu, najchętniej sam zagrałby wszystkie role. Czy to, że biegle posługujesz się językiem angielskim i zawsze dokonujesz pierwszego czytania, ułatwia, czy utrudnia Ci potem odbiór dzieła przez tłumacza? Czy masz pokusę dodania czegoś od siebie, czy w minimalnym chociaż zakresie ingerujesz w tłumaczenie, czy całkowicie polegasz na tłumaczu? Masz taki troszkę „kompleks Boga”, czy delegujesz z czystym sumieniem?
AM: Czasem sprawdzam, wyrywkowo. W przypadku pierwszej książki „Legenda o samobójstwie” robiłam coś, co nazywa się kolacjonowaniem tekstu, czyli porównywałam słowo po słowie przekład z oryginałem. Kiedyś, jakieś 50 lat temu w Czytelniku czy w PIW’ie było to zwyczajową procedurą, teraz mało kto ma na to czas, zbyt dużo książek jest wydawanych, zbyt wiele języków źródłowych trzeba by brać pod uwagę. Poza tym nie jestem w stanie kontrolować wierności wszystkich przekładów i nawet nie próbuję. Kolacjonuje się zawsze z oryginałem, a ja nie znam norweskiego, szwedzkiego, portugalskiego, hiszpańskiego… Po to zatrudniam do książek Pauzy najlepszych tłumaczy na rynku, żeby mieć spokojną głowę i wiedzieć, że nawet jeśli zdarzy się błąd – bo każdemu może się zdarzyć – to przekłady Pauzy są jednymi z najlepszych na rynku.

MM: „Niebieska księga z Nebo”, to jak wspomniałaś wcześniej, jedyna pozycja z gatunku postapo w Pauzie. Czy w tym przypadku rzeczywistość wyprzedziła fikcję i zmodyfikowałaś swoje założenie pod wpływem sytuacji globalnej pandemii, gdy okazało się, nie po raz pierwszy zresztą, że rzeczywistość pisze narrację o jakiej literatom się nie śniło?
AM: Kontraktowałam Księgę w 2019, gdy jeszcze nawet w Chinach nic się nie działo, ale fakt – tłumaczka zaczęła nad nią pracować zaraz po wybuchu pandemii i zrobiło się trochę upiornie. Wiem, że część osób nie chciała czytać tej książki, bo było i jest to dla nich zbyt wiele w tym czasie, doszukują się podobieństw, chociaż według mnie główną analogią jest to, że ogólnie nie wiemy, co się dzieje, mamy słabą przewidywalność jutra, wszechobecny chaos i dystopijne klimaty.


MM: Jakie jest twoje osobiste doświadczenie pandemii? Czegoś nas to nauczy, zaciągniemy ręczny, czy radośnie będziemy sobie podskakiwać nad urwiskiem, zbliżając się ku zagładzie?

AM: Nie zaciągniemy ręcznego. Bardziej obawiam się, że pogrążymy się w szaleństwie.

MM: Carpe diem? Ludzka nicość rozjaśniona czarem chwili?
AM: Niestety nie. To byłoby fajne. Ja to widzę raczej jako pogrążanie się w szaleństwie i dawanie sobie przyzwolenia na poluzowanie wszelkich norm, zobowiązań, brak poczucia celu, roztkliwianie się nad sobą, że jest tak strasznie, nieprzewidywalnie, to nic właściwie nie trzeba. Jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi – powiem szczerze, że ludzkoś
była wystawiana na cięższe próby. Bomby nie lecą nam na głowy, siedzimy w domach, popijamy krewetki winem i biadolimy jak nam źle. Chciałabym zobaczyć, jakby tak z dnia na dzień wpakować tych wszystkich ludzi z home office z powrotem do samochodów, korków, biurowców, wind i sal konferencyjnych. Zaraz by się okazało, że ten nie może wstać, ten dojechać, a temu za głośno w open space. Dojechać o czasie, spowiadać się z każdej minuty, tłoczyć z innymi, naprawdę za tym tęsknimy? Nie mam jednak złudzeń, że sytuacja sprzed pandemii jest możliwa do odtworzenia. Nic już nie będzie tak samo, ale nie przyjmuję tłumaczenia, że nie zrobiłem tego, czy tamtego, bo mam chandrę i ból istnienia. W pracy jestem gestapowcem, również, a raczej przede wszystkim dla siebie. W pracy się pracuje, a nie cierpi na załamanie nerwowe. W moim otoczeniu ludzie mogą sobie pozwolić na niedawanie rady i rozważania w stylu yoga czy tai chi dla obniżenia poziomu stresu. Kelner, fryzjer, czy nawet trener osobisty raczej nie siedzą teraz w pozycji kwiatu lotosu i nie walczą z bólem istnienia, tylko walczą o przetrwanie.

MM: Patrząc na moją biblioteczkę i kompulsywne, książkowe zakupy w sieci, a także na relacje w social mediach moich znajomych, którzy prześcigają się albo w przepisach na domowy chleb, albo w polecaniu sobie właśnie najlepszych tytułów książkowych, mogłabym mieć wrażenie, że rynek wydawniczy ma się świetnie. Zapytam jednak insiderkę, jak pandemia wpłynęła na sprzedaż?



AM:
W pierwszych miesiącach rzeczywiście odnotowaliśmy wzrost przychodów, ale to już minęło. Niestety. Prawda jest taka, że trochę się boję i życie w bańce, gdzie niewielu z moich znajomych straciło pracę, nie do końca działa kojąco. Ostatnio byłam u kosmetyczki i jakkolwiek wszyscy mamy świadomość, że „branża beauty i fitness” mocno dostaje po głowie i po kieszeni, optyka zmienia się, gdy zamiast branży zobaczymy pojedynczych ludzi, ich rodziny, konkretne zakłady usługowe. Moja kosmetyczka straciła większość klientek. Średni szczebel w wielu firmach jest dziesiątkowany, wiele kobiet, które wzięły ZUS „na dziecko” kiedy zamknięto szkoły, nie ma do czego wracać – po powrocie są zwalniane. Nie mówi i nie pisze się o tym, ale wystarczy porozmawiać właśnie z fryzjerką czy kosmetyczką i zapytać, czemu mają mniej klientek – otóż właśnie dlatego, że klientki straciły pracę, już ich nie stać na zabiegi, albo nie mają potrzeby uczesania się, bo nie chodzą do pracy. Ich utrata pracy uderza w ich rodziny, ale też właśnie we fryzjerkę czy kosmetyczkę, które też nie zarobią – przecież to naczynia połączone. Wielu przedsiębiorców w pierwszej fali jakoś się jeszcze broniło, zawiesili ZUS-y i pobrali tarcze, ale za chwilę okazało się, że nie ma do czego wracać. Dlatego myślę, że jest się czego obawiać. Myślę, że kryzys przyjdzie i że dotknie również rynku książki, bo książki nie są pierwszą potrzebą, a jak pokazuje przykład kosmetyczki – żyjemy w systemie naczyń połączonych.

MM: To prawda, ale być może w czasach tak skrajnie trudnych, książki pozostaną luksusem, na który jeszcze stosunkowo wiele osób będzie mogło sobie pozwolić, ze względu na ich relatywnie niską cenę. Coś jak kąpiel w pianie w blasku świec, zamiast spa. Eskapizm w fabułę, małe wyspy piękna. W tym momencie nie mogę nie zapytać o okładki. One są fantastyczne!
AM: (śmiejąc się) Takie zagraniczne, prawda? Śmieszy mnie ten zwrot nieodmiennie, bo kojarzy mi się ze spuścizną systemu słusznie minionego w Polsce i słowami mojej gosposi, wiele lat temu, na widok mojego małego wówczas synka – Jaki on śliczny, zupełnie jak zagraniczne dziecko! Tak, to co zagraniczne zawsze było dla nas jak przepustka do lepszego świata. Wracając do tematu, okładki miały być inne. Zdecydowanie nowoczesne. Chciałam też by się wyróżniały, z tym, że naszym założeniem nie było od początku, że będą tylko graficzne, ale tak po prostu się ułożyło. Pierwszy rok wydawnictwa to „Legenda o samobójstwie”, której okładka była taka jaka była – jak szkicowana ołówkiem ilustracja, potem „Pierwszy Bandzior” – autorski pomysł mojego grafika, trzecia „Nasz Chłopak” jest oryginalną okładką amerykańską, która pasowała mi wizualnie do pierwszych dwóch. I tak już mieliśmy trzy okładki graficzne, gdy więc przyszło do opracowywania kolejnych, do „Historii Przemocy” i „Tirzy”, to świadomie chciałam, by były graficzne i zamknęły spójnie pierwszy cykl. Ostateczna decyzja zapadła na początku drugiego roku wydawniczego, gdy zastanawialiśmy się z Tomkiem Majewskim co zrobić z „O zmierzchu” Therese Bohman. Mogliśmy wtedy pójść w okładki fotograficzne lub pozostać przy tych, które już w pewien sposób określały nasz styl i zdecydowałam, że póki możemy – idźmy w to. Są ładne, wyróżniają się, fajnie wyglądają razem. Rok 2019 to dziesięć książek, wszystkie graficzne i większość autorstwa Tomka Majewskiego, poza Ottessą Moshfegh; przy tej książce Pauza weszła we współpracę ze Sztucznymi Fiołkami, to była zabawa formą. 2020 to rok pandemii i trzynastu (sic!) nowych tytułów, z których część wyszła spod ręki Tomasza Majewskiego, a część to okładki oryginalne. Teraz pierwsze fotograficzne okładki pojawią się w nowej serii non-fiction – pierwsza książka w serii to „Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag”.

MM: Sztuczne Fiołki? Uwielbiam! Ostatnio mignął mi ich mem. Wśród renesansowej gawiedzi w jedwabnych pończochach i butach ze sprzączkami, dżentelmen mówi do damy: Umówimy się? A ona odpowiada od niechcenia – Umówmy się, że nie.
AM: Właśnie! Mem ICH autorstwa! Zawsze myślałam, że Sztuczne Fiołki to genialny sztab ludzi, a robi je od lat samodzielnie nauczyciel angielskiego z liceum przy Bednarskiej, uważam, że jest po prostu genialny. Napisałam do niego przez facebook’a, myśląc, że piszę do jakiejś firmy marketingowej, a on mi po niedługim czasie odpisał. Zresztą ludzie piszący w społecznościówkach do Pauzy też myślą, że dział marketingu czuwa…

MM: O nie! Godziny odpisywania cię zdradzają!



AM:
No, tak, żaden pracownik „najemny” nie da ci tego, co sam sobie wyrwiesz z czasu prywatnego.

MM: Druga i trzecia strona okładek to twoja sprawka, prawda?
AM: Tak. Ogromna przyjemność. Wybieram dwa charakterystyczne przedmioty z fabuły i one znajdują swoje miejsce na zadrukowanych wewnętrznych okładkach. Pamiętam, jak pokazałam mężowi layout pierwszej okładki – tutaj tytuł, nazwa wydawnictwa, logo, a w środku, zobacz ryba i rewolwer, na co on powiedział, że nikt na to nie zwróci uwagi, może kilku świrów takich jak ja. Teraz jest tak, że na targach książki ludzie podchodzą do mnie i mówią, że od tego zaczynają przeglądanie nowego egzemplarza, najpierw zaglądają pod skrzydełka, a potem szukają tych przedmiotów w treści. Dobrze wiedzieć, że świrów takich jak ja jest więcej.

MM: A propos świrów, czy to dobry moment, by porozmawiać o terapii?
AM: Każdy moment jest dobry, by rozmawiać o tym, co dla nas ważne. Ja mam dwa doświadczenia terapii, skrajnie różne. Pierwsze dotyczy okresu, gdy miałam chyba 22 czy 23 lata i po powrocie z USA do Polski, przesiąknięta etosem pracy i sukcesu „American Dream”, popadłam w popłoch, że coś jest ze mną nie tak, bo nie wiem, co chcę robić w życiu. Kończę studia i zero planu na siebie. Miałam poczucie, że jestem totalną porażką i potrzebuję szybko planu naprawczego. Tak trafiłam do poradni, którą ktoś mi polecił, ale do zupełnie przypadkowej terapeutki, która jak szybko zauważyłam, miała na nogach dwie różne skarpetki, a było to dużo wcześniej niż manifestowaliśmy w ten sposób w Polsce solidarność z osobami z zespołem Downa. Zresztą te skarpetki nie były kontrastowo różne, tylko obie białe, ale jednak nie do pary. Od razu pomyślałam, że ktoś kto nie jest w stanie ogarnąć własnej garderoby, nie ma szans, żeby ogarnąć mnie, osobę bardzo konkretną, która tylko chwilowo ma zastój decyzyjny. Tak czy inaczej, usłyszałam, że wszystko jest ze mną w najlepszym porządku, że mam prawo poszukiwać, nie muszę mieć od razu planu na całe życie i generalnie mam się zrelaksować.

MM: O, bardzo fajna diagnoza. Rok relaksu i odpoczynku minus barbiturany.
AM: Prawda? Drugi raz potrzebowałam pomocy z zewnątrz, gdy w wieku lat 30-tu, przechodziłam swój bunt nastolatki. Wyszłam młodo za mąż, bez doświadczenia wspólnego mieszkania przed ślubem, z wyidealizowaną, a może raczej, totalnie beztroską wizją tego, jak powinien wyglądać związek dwojga ludzi. Gdy po ślubie zamieszkaliśmy razem (moja tradycjonalistyczna rodzina nie dopuszczała innej możliwości), okazało się, że nie do końca jesteśmy do siebie dopasowani, a mnie drażnił nawet sposób, w jaki moja druga połowa pakuje zakupy do koszyka – nawiasem mówiąc segregował „chemię” i oczekiwał, że ja będę robić to samo. Jeszcze podczas pierwszego małżeństwa poznałam swojego obecnego męża, też wówczas w związku małżeńskim i musieliśmy pokonać wiele trudności, by być razem. Ja po raz pierwszy w życiu stanęłam w kontrze do swoich rodziców i nie bardzo wiedziałam, jak poradzić sobie z ich niezadowoleniem. Tamta terapia pomogła mi przygotować się do konfrontacji z rodzicami i przetrwać rozwód, a jej sukces tkwił w prostocie pytań, na które musiałam sobie sama odpowiedzieć, ale których nie potrafiłam sobie sama postawić – taka była rola mojej genialnej terapeutki. „Co się stanie, jeśli zdecyduję się na rozwód? – Rodzice się wkurzą. I co się stanie, jak się wkurzą? – Eureka! Nic! Będą wkurzeni, ale pewnie po jakimś czasie im przejdzie, przeżyją to!”. Niestety, czasem nie podobają nam się decyzje bliskich, ale musimy z tym żyć – szczególnie ważne, by o tym pamiętać w przypadku dzieci, które są dorosłe i mają własne życie, dokonują własnych wyborów! Bardzo nie chciałam, aby moje życie minęło mi z niewłaściwą osobą u boku tylko dlatego, że ktoś – nawet ukochany rodzic – będzie niezadowolony, albo ktoś coś złego powie.


MM: Sztuka wyboru tego, co dla nas ważne, wymaga dogłębnego samopoznania. Gdyby ktoś miał przeczytać tylko jedną z wydanych przez Pauzę książek, w tej chwili już ponad 30-tu, to którą dałabyś mu do ręki i dlaczego właśnie tę?

AM: Nie umiem opowiedzieć na to pytanie. Gdybym chciała pokazać „jaka jest Pauza”, chyba wybrałabym „Legendę o samobójstwie” – to pierwsza książka Pauzy, która miała pokazać, jakie będzie wydawnictwo. Jest skomplikowana, świetnie skomponowana, poruszająca, zapada w pamięć – po prostu nie da się jej zapomnieć. Natomiast to nie „Legenda…” jest moją ulubioną (o tym za chwilę), więc gdybym chciała polecić komuś jedną, najwspanialszą, wybrałabym coś innego.

MM: Masz swojego ulubionego pisarza wydawanego w Pauzie, w kontekście literatury jaką tworzy?
AM: Kolejne trudne pytanie – chyba tutaj remis pomiędzy Lauren Groff i Sigrid Nunez. Twórczość Lauren, szczególnie w opowiadaniach „Floryda”, jest bardzo plastyczna, zmysłowa, niesamowicie działa na wyobraźnię. Podobnie postrzegam pisanie Sigrid Nunez, chociaż ta druga jest oszczędna w słowach, pisze na pozór zupełnie inaczej, ale w przypadku obu pisarek mam przed oczami obrazy, bohaterów, kiedy czytam. Uważam, że obie są genialne, zresztą dwie ich książki – „Floryda” i „Przyjaciel” – spotkały się w finale jednej z najbardziej prestiżowych nagród literackich, amerykańskiej National Book Award w 2018 roku – wygrała Nunez.

MM: Nunez, której Sontag bez przerwy powtarzała „czytaj i pisz, czytaj i pisz.” Pewnie nie zdradzisz nazwiska autorki lub autora, którego chciałabyś dla Pauzy pozyskać, to powiedz jakie są twoje najcenniejsze transfery? Która współpraca daje Ci szczególnie dużo satysfakcji i czy są nazwiska, które z jakichś powodów spadły z Twojej short listy?
AM: Kogo mam na celowniku nie zdradzę ze względów czysto praktycznych. Tajemnica wydawcy (szelmowskie mrugnięcie okiem). Natomiast mogę powiedzieć tyle, że dotąd nie udało mi się pozyskać dla Pauzy tylko trzech książek. Jedna się już ukazała po polsku i przeszła kompletnie bez echa: myślę, że agent wie, że popełnił błąd wybierając innego wydawcę, który zaoferował niewiele więcej w ramach zaliczki, a nie zrobił w zakresie promocji dla książki dosłownie nic. To były początki Pauzy i sądzę, że teraz, po kilku latach istnienia wydawnictwa, ten błąd nie powtórzyłby się. Tamtej książki nie żałuję – czytałam ją tylko raz w wersji roboczej, potem już nie wracałam do tekstu, ale czasem zastanawiam się, czy nie przesadziłam wówczas w swoich zachwytach nad nią. Druga książka to debiut, który nie ukazał się jeszcze w Polsce – był nominowany do nagród na tzw. długiej liście, na krótką nie wszedł i w sumie dopiero zobaczymy, jak potoczy się kariera pisarza, zarówno w Polsce, jak i zagranicą, jestem bardzo ciekawa. Trzeci autor to Etgar Keret – kiedy po wielu latach postanowił zmienić wydawcę i odejść z WAB starałam się go wydawać w Pauzie. To były same początki, wydałam wówczas dopiero trzy czy cztery tytuły. Etgar postanowił przenieść się do Wydawnictwa Literackiego. Wówczas wybranie Pauzy byłoby skokiem na głęboką wodę, nie dziwię się jego decyzji, a WL to wspaniały konkurent. Oczywiście wówczas żałowałam, ale też nie byłam skłonna zaoferować takich warunków jak wielki wydawca, zobowiązać się w jednej chwili do wydania kilku tytułów i tak dalej. Nie odbieram więc tej utraty jako porażki. Natomiast w ostatnich miesiącach ogromną radość i pewną osobistą satysfakcję dał mi wybór, jakiego dokonała Lauren Groff, wydawana dotychczas przez Znak i to na długo zanim pojawiła się Pauza. To, że wydanie swojej nowej powieści powierzyła mnie, podczas gdy książki wydane wcześniej w Znaku przyniosły jej większe honoraria niż te za wydany w Pauzie zbiór opowiadań „Floryda”, a moja oferta dla nowej powieści była skromniejsza – (szczegółów nie znam, takie informacje są tajne, ale po tylu latach pracy na rynku wydawniczym wiem, że wielkich wydawców po prostu stać na więcej) – sprawiło mi ogromną satysfakcję. Ucieszyło mnie to, że Lauren doceniła moją pracę i wspólny czas spędzony podczas jej pobytu w Polsce w 2019 roku. Nasza relacja i świetne porozumienie dusz stały się ważniejsze od pieniędzy – to bardzo pokrzepiająca myśl w czasach, w których tak często rządzi pieniądz. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że czasem autor po prostu potrzebuje tej wysokiej zaliczki, więc od początku „walki” o nową powieść Lauren miałam poczucie, że może wybrać bogatszego wydawcę, i że nie mogę wszystkiego traktować wyłącznie personalnie. Nie miałabym do niej żalu, gdyby ze względów życiowych skorzystała z propozycji lepszego zarobku od razu, przed wydaniem książki.

MM: W pracy wydawcy fascynujące jest to, że ma kontakt nie tylko z samym dziełem, ale i jego autorem, co powoduje, że doświadczasz wielu niesamowitych spotkań, zderzeń różnych wrażliwości, sposobów postrzegania świata, złożonych osobowości i wszelkiej maści wrażliwców, którzy pisząc powieści filtrują je mniej lub bardziej przez swoje życiowe doświadczenia. Bardziej, jak na przykład Sigrid Nunez w swoich wspomnieniach o Susan Sontag (Sempre Susan, Wyd. Pauza, 2021 rok), czy Édouard Louis (Koniec z Eddym, Wyd. Pauza, 2019 rok), mniej jak Sarah Hall w swoich opowiadaniach Madame Zero i inne opowiadania, Wyd. Pauza 2019 rok) czy Kevin Barry (Nocny Prom do Tangeru, Wyd. Pauza 2020 rok). Który z poznanych autorów/autorek zrobił na tobie największe wrażenie jako człowiek, jest ci najbliższy w sensie mentalnym?
AM: Lauren Groff, którą poznałam osobiście. Sigrid Nunez znam tylko „zdalnie”, ale myślę, że bardzo dobrze się rozumiemy. Jestem też ogromną fanką Edouarda Louisa, jest cudowną, serdeczną, ciepłą osobą – trudno powiedzieć, że jest mi bliski mentalnie, różni nas bardzo wiele – jestem prawie 20 lat starsza od niego, to różnica pokoleniowa, mamy też kompletnie różne doświadczenia życiowe – ale uwielbiam z nim rozmawiać o książkach, o życiu, o świecie. Uważam, że jest wyjątkowy.

MM: Co byłoby ukoronowaniem twojej pracy z Pauzą, największym sukcesem dla ciebie jako właścicielki wydawnictwa?
AM: Chyba nie ma czegoś takiego jak jeden, największy sukces. Kiedy ktoś mnie pyta jakie mam marzenia związane z Pauzą odpowiadam, że chciałabym móc prowadzić wydawnictwo jak najdłużej, z jak największym sukcesem (również finansowym), spokojnie się z Pauzy utrzymując i żyć robiąc to, co kocham. Już teraz słyszę od agentów, że Pauza to pierwsze wydawnictwo, które przychodzi im na myśl, kiedy mają do zaoferowania świetną książkę literacką – jestem z tego bardzo dumna. Oczywiście każdy wydawca marzy o tym, żeby jeden z jej czy jego autorów dostał Nobla, albo sprzedawał się w milionach egzemplarzy: to trochę taka pycha wydawnicza, ale też podejście praktyczne, bo takie sukcesy dają stabilizację finansową na wiele lat (chyba, że Nobel przejdzie bez echa, co też się zdarza…). Rynek wydawniczy jest kapryśny, nie jest szczególnie stabilny, więc ciężko jest „spocząć na laurach” i powiedzieć, że można spać spokojnie przez następne lata… tego nigdy nie wiadomo. Wierzę jednak, że literatura, którą wydaję w Pauzie, jest świetna i ponadczasowa i że zawsze będą czytelnicy, którzy właśnie takich książek szukają. Nie wydaję książek modnych, opartych na trendach, które pojawiają się i znikają. Myślę, że taka stabilizacja i wewnętrzny spokój byłyby ogromnym sukcesem, do którego dążę.

MM: Wewnętrzny spokój – doskonale to rozumiem, choć nie do końca wierzę, że w pracy na własny rachunek, gdy ma się tak wymagającego szefa nad sobą, jest możliwy. Na koniec naszej rozmowy, chciałabym Ci zaproponować osobowościowy quiz – Kwestionariusz Prousta. Teraz przed oczami pojawia mi się fragment filmu o Susan Sontag, który wszedł na platformę HBO, prawie równocześnie z wydaną przez ciebie książką Sigrid Nunez – Sempre Susan. Sontag mówi w nim, że dopiero, gdy dostała się na Columbię, dowiedziała się, że nazwisko pisarza wymawia się PRUST, wcześniej mówiła PRAŁST. Ten szybki test osobowości, ma tę zaletę, że generuje zazwyczaj krótkie i syntetyczne odpowiedzi. Zobaczymy, czy umiesz Anito w mało liter 🙂

1. Jaką cechę najwyżej cenisz w ludziach?
Konsekwencję.

2. Jakiej cechy nie znosisz w ludziach?
Kombinatorstwa.

3. Czego nie lubisz w sobie?
Niecierpliwości.

4. Jakiego słowa lub zwrotu nadużywasz?
Kolokwialnie.

5. Czego najbardziej się boisz?
Samotności.

6. Kto jest Twoim ulubionym bohaterem fikcyjnym?
Mama Muminka.

7. Twoja najbardziej cenna własność?
Pierścionki od męża.

8. Twoja największa ekstrawagancja?
Torebki.

9. Moment, w którym czułaś się najbardziej szczęśliwa?
Gdy zakochałam się w moim mężu i podjęliśmy decyzję o byciu razem. Ten stan szczęścia trwa do dziś, już kilkanaście lat. To była najważniejsza decyzja w moim życiu.

10. Z jakiego powodu kłamiesz?
Z sympatii, gdy nie chcę zranić kogoś, kogo lubię.

11. Czego najbardziej żałujesz?
Niczego nie żałuję. Każde, nawet najtrudniejsze doświadczenie, bardzo dużo mnie nauczyło (a było ich sporo).

12. Gdybyś mogła zmienić w sobie jedną rzecz, co by to było?
Niecierpliwość. More zen, please. One day at a time. I przestać martwić się na zapas. Może tutaj wchodzi pamięć genetyczna dziecka rodziców, którzy przeżyli wojnę, taką mam teorię na ten temat.

13. Gdybyś mogła wybrać dowolne miejsce, gdzie chciałabyś żyć?
Nad morzem. Nieistotne czy ciepłe, czy północne. Morze mnie uspokaja, dobrze na mnie działa, mogę spacerować brzegiem godzinami.

14. Ulubiony pisarz?
James Baldwin i jego Pokój Giovanniego, Kazuo Ishiguro i Okruchy dnia

15. Twoje motto?
Pauza jest kobietą. Stawiam na intuicyjność.

16. Co uznajesz za swoje największe osiągnięcie?
Zawodowo Pauzę, prywatnie moje drugie małżeństwo.

17. Jak chciałabyś umrzeć?
Z moim mężem. W tym samym momencie. Szybko. (Tylko żeby dziecko było wtedy już dorosłe).

Nie było szybko, ale było niesłychanie inspirująco. Dziękuję Ci Anito 🙂

Magdalena Maskiewicz
Właścicielka butikowej Agencji Kreatywnej COURIER 96, felietonistka i copywriterka. Współtwórczyni identyfikacji wizualnej dla marek z branży fashion, rynku nieruchomości, startupów technologicznych, przedsiębiorców indywidualnych i artystów. Autorka wywiadów z postaciami ze świata kultury, sztuki i biznesu – Szymonem Brodziakiem, Camillą Fayed (FARMACY LONDON), Anitą Musioł (Wydawnictwo PAUZA). Publikowała na łamach: Trendy Art of Living, Viva!, Golf & Roll, RUGBY, Gala Wedding, Mammazine, Mint Magazine. Pierwsza Polka, której wywiadu w swoim londyńskim apartamencie udzielił Jack Vettriano (publikowany w La Vie Magazine latem 2019 roku).