Trawestacja słynnego cytatu ze Stawki większej niż życie bardzo pasuje do opisu najważniejszego aspektu tegorocznego turnieju wielkoszlemowego rozgrywanego na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu czyli wręcz szokującego triumfu Igi Świątek w singlu kobiet. Jednak zakończony niedawno paryski szlem był wyjątkowy przynajmniej jeszcze z kilku powodów.

 

Tekst: Tomek Kacprzak

 

Po raz pierwszy jesienią, po raz pierwszy wieczorami…

Po wybuchu epidemii, odwołaniu turnieju wimbledońskiego (pierwszy raz od II Wojny Światowej) organizatorzy French Open zostali zmuszeni przynajmniej do przełożenia imprezy rozgrywanej od kilkudziesięciu lat na przełomie maja i czerwca. Zaproponowali nowy termin, początek października. Wielu zastanawiało się, czy nie będzie już zbyt zimno i czy to nie za wcześnie po kończącym się zaledwie trzy tygodnie wcześniej US Open, a przede wszystkim – czy nie będzie… za ciemno! Paryski szlem bowiem, jako jedyny z czterech turniejów wielkoszlemowych (Australian Open, Roland Garros, Wimbledon i US Open) dotychczas był rozgrywany tylko za dnia (na paryskich kortach nie było sztucznego oświetlenia), a jesienne dni na przełomie września i października są nie tylko chłodniejsze od majowo-czerwcowych, ale przede wszystkim – znacząco krótsze. Okazało się jednak, że francuska federacja tenisowa zdążyła na czas z modernizacją całego Stade Roland Garros. Oprócz niemal od zera zbudowanego kortu centralnego (imienia Philippe’a Chartiera) oraz kortu nowego imienia – Simonne Mathieu (zbudowanego w miejscu dawnego kortu numer 1) – na wszystkich zamontowano nowoczesne oświetlenie, a sam kort centralny zadaszono ruchomym, ultranowoczesnym dachem, który w około pół godziny zmienia otwarty obiekt w nowoczesną, klimatyzowaną i największą na świecie halę z kortem tenisowym o nawierzchni ziemnej. Podczas turnieju przesuwne zadaszenie przeszło prawdziwy test bojowy, gdyż jesienna aura sprawiła, że większość meczów rozegrano pod dachem (łącznie z finałem singla panów) z wykorzystaniem sztucznego oświetlenia (mecz ćwierćfinałowy Rafael Nadal – Jannik Sinner skończył się około drugiej w nocy!).

Po raz drugi z Rolexem…

Szwajcarski, najbardziej rozpoznawalny na świecie producent luksusowych zegarków prawie od zawsze był częścią tenisa. Wystarczy wspomnieć, że międzynarodowymi ambasadorami marki od dawna są najwybitniejsze tenisistki i tenisiści, a wśród nich sam król dyscypliny – Roger Federer. Zaangażowanie Rolexa w dyscyplinę widać było dotychczas zarówno w Melbourne (Australian Open), Londynie (Wimbledon) jak i Nowym Jorku (US Open), a także podczas jednego z najstarszych turniejów na świecie, rozgrywanego w Monte Carlo Rolex Open i całkiem nowego w Szanghaju pod tą samą nazwą (obydwa należą do prestiżowej serii ATP Masters 1000). Jednak turniej w Paryżu od lat był zarezerwowany dla konkurencyjnej, równie zacnej marki Longines, którą swoimi wizerunkami wspierały takie gwiazdy tenisa jak Steffi Graf czy jej małżonek, Andre Agassi (nomen omen ich związek zaczął się na dobre po singlowych zwycięstwach właśnie na Roland Garros w 1999 roku). W roku ubiegłym Rolex zdobył wreszcie Paryż, stając się tym samym najważniejszym partnerem światowego tenisa podczas wszystkich czterech turniejów wielkoszlemowych.

Prawie bez publiczności…

Tegoroczny US Open pokazał, że widok najpotężniejszego kortu świata (czyli centralnego kortu imienia Artura Asha w Corona Park w Nowym Jorku, na którym mecze może oglądać jednocześnie ponad 23 tysiące widzów) z pustymi trybunami robi wrażenie dość upiorne. Zatem organizatorzy turnieju w Paryżu za wszelką cenę chcieli umożliwić oglądanie turniejowych spotkań choćby niewielkiej grupie kibiców. W końcu zdecydowano, że na cały obiekt (czyli na wszystkie korty) wpuszczą dziennie maksymalnie tysiąc osób, których nazwiska zostały wylosowane spośród tych, którzy zakupili bilety jeszcze przed przeniesieniem terminu (z wiosennego na jesienny). O ile w pierwszych rundach tak znikoma liczba widzów była nieomal niezauważalna (kibice wybierali różne mecze, rozgrywane równolegle na kilku kortach) o tyle w drugim tygodniu turnieju, gdy meczów było coraz mniej gromadzili się na głównym korcie Philippe’a Chartiera i starali się dopingować tenisistów, chociaż wyglądało to równie smutno co w Nowym Jorku (kort centralny w Paryżu może pomieścić prawie piętnaście tysięcy widzów). Skądinąd ta okoliczność mogła być sprzyjająca dla naszej Igi Świątek, gdyż Polka debiutująca na tak potężnych arenach tenisowych, wypełnionych po brzegi szczególnie w trakcie finałowych meczów, nie musiała się mierzyć z dodatkową presją kilkunastu tysięcy kibiców patrzących z bliska na jej grę.

Giga Iga…

No i wreszcie rzecz najważniejsza – huraganowy pochód przez turniej polskiej nastolatki Igi Świątek, która bez straty seta sięgnęła po swój pierwszy w karierze tytuł i to od razu z najwyższej, wielkoszlemowej półki. Dla nas ma to znaczenie absolutnie nadzwyczajne, gdyż jest to pierwsza Polka, która zdobyła wielko­szlemowy tytuł w historii dyscypliny (czyli mniej więcej od końca XIX wieku). O sukcesie utalentowanej warszawianki napisano i powiedziano już chyba wszystko, zatem jedynie dodamy, że jej niespodziewany sukces jest dla nas wszystkich niezwykle jasną iskierką nadziei w mrocznych czasach pandemii. Nadziei nie tylko na to, że kolejny Roland Garros czy Wimbledon odbędą się w tradycyjnych terminach, ale przede wszystkim na to, że codzienność każdego z nas powróci niebawem do normalności. |