Zapraszam cię do mojego świata, gdzie dzielę się z tobą moimi emocjami i chcę, żebyś pozwolił sobie na odkrycie swoich. Dzielę się tym, co mam, a Ty zrób z tym, co zechcesz – mówi w rozmowie z La Vie Ewa Małgorzata Flis, właścicielka Studio Art&Passion w Warszawie.

 

Tekst: Beata Brzeska

 

Czy Art&Passion to inspiracje, którymi się pani kierowała, tworząc Studio?
Przez 27 lat zawodowego życia brakowało mi czasu na realizację pasji, rozumianej jako spełnienie marzeń. Czyli połączenia życia zawodowego i życia pełnią siebie. Studio jest urzeczywistnieniem sennego marzenia. Jest dokładnie takie, jakie sobie wymyśliłam. Dwa lata temu, kiedy znalazłam to miejsce przy ulicy Wiejskiej, było surowe, nieprzygotowane, ale dzięki temu otwarte na nowe, unikatowe wykorzystanie. Użyłam tego plastycznego
materiału i wymodelowałam go. Tu, gdzie teraz siedzimy, jest moje serce, poczynając od najdrobniejszego elementu wyposażenia, poprzez piękne żyrandole, sztukaterie i na tym, co najważniejsze kończąc, czyli dziełach sztuki.

Sztuka zawsze była pasją?
Sztuką interesuję się od prawie 10 lat. Była dla mnie odskocznią. Kiedy było mi źle i przytłaczała codzienność, szłam do miejsca, gdzie mogłam z nią obcować. Zaczęłam też budować swoją kolekcję. Oczywiście były to prace z okresu École de Paris. Piękne, malarskie, doskonałe pod względem technicznym, kolorowe i niezwykle inspirujące, uwalniające wyobraźnię…

Często pani powtarza, że każdy ma marzenia, potrzebny jest tylko impuls, który je uruchomi. Co było tym impulsem?
Najlepszym impulsem do zmiany jest coś, co zaboli, wstrząśnie nami do głębi, co sprawia,
że czujemy się w pułapce. Szczęśliwe wydarzenia sprawiają, że życie jest czarujące, ale nie
prowadzą do odkrywania prawdy, prawdy o sobie. Wzrost duchowy, a przede wszystkim wolność, rodzi się w wyniku wydarzeń, które… sprawiają nam ból. W maju 2015 roku doświadczyłam trzech trudnych sytuacji: zawodowo, prywatnie i rodzinnie. Wszystko zwaliło mi się na głowę w ciągu miesiąca. To był właśnie ten moment, kiedy uświadomiłam sobie i pozwoliłam zwerbalizować potrzebę życiowego „ciach”. Jak zmieniać, to w całości, bez żadnych półśrodków, natychmiast. I tym cięciem był wyjazd z Warszawy i decyzja o zamieszkaniu na stałe w moim ukochanym Krakowie. Na pół roku zniknęłam z oczu warszawskim znajomym, nikt nie wiedział, gdzie jestem, i co robię. Układałam na nowo roztłuczone szkiełka egzystencji i budowałam nową Małgosię.

Małgosię? Ma pani na imię Ewa.
Oficjalnie mam dwa imiona, używam na co dzień obu i oba wiele dla mnie znaczą. W Warszawie Ewa, w Krakowie Małgosia – to pozwala mi połączyć moje dwa, tak odmienne, życia. To w Krakowie narodziła się nowa ja, Małgosia. Teraz mam drugie życie i drugą szansę. Byłam prawnikiem, doradcą podatkowym, osobą zarządzającą wiodącą w branży firmą prywatną, a tym samym odpowiedzialną za pracowników i za ich rodziny. Jestem właścicielką Studio, żyję realizując i spełniając marzenia, otacza mnie sztuka, odrzuciłam schematyzm, planowanie i… płynę… do wyznaczonego celu, bo oczywiście takowy mam…

Co pomogło pani w ułożeniu tego rozsypanego szkła?
W Krakowie sztuka do mnie naprawdę przemówiła,a życie nie znosi pustki. W Krakowie mam mnóstwo przyjaciół z kręgów artystycznych, życie tam płynie wolniej, panuje zupełnie inny styl życia. Pozwoliłam temu stylowi się porwać. Pozwoliłam na to, aby emocje mną pokierowały i uwolniło to moje wnętrze, pokazała się prawdziwa ja… Jestem otwarta na wszystko, co przychodzi, czerpię ze wszystkiego, co mnie spotyka. Działam tu i teraz. Nie oceniam, nie rozpamiętuję, analizuję i wyciągam wnioski. Żyję tu i teraz. Co będzie jutro, nie wiem. Zajmę się tym… jutro.

Poczuj, dotknij, zobacz, posmakuj, usłysz i… uwolnij się. Tak pisze pani o przesłaniu Art&Passion. Sztuka ma taką moc?
Sztuka daje wolność, jest impulsem do wybudzenia tego, co w nas uśpione. Ja już niczego nie muszę, To co robię, robię bo chcę…

Jak to obudzić?
Każdy ma to „coś” w sobie tj. pięć zmysłów umożliwiających poznawanie i doświadczanie. Trzeba tylko obudzić i uwolnić zgodę na ciągły rozwój i prawo bycia jednostką, indywidualizm. Nie bójmy się tego. Wszystkim, którzy odwiedzają Studio powtarzam: Wykorzystaj to, czym obdarzyła cię natura, odetchnij głęboko i rozejrzyj dookoła… a zadziwi cię to, co zobaczysz…

I to jest magią tego miejsca?
Po to je stworzyłam. Każdemu, kto odwiedza Studio, mówię: Wejdź tu i otwórz się. Zaprosiłam cię do mojego świata, daję ci całą siebie. O każdym obrazie opowiadam sercem. Wszystkie prace są tu nie dlatego, że chcę je sprzedać, ale dlatego, że zapragnęłam je mieć obok, poczułam potrzebę czerpania z nich, a teraz chcę się nimi dzielić. Namawiam do tego samego: jeśli czegoś pragniesz, po prostu weź to. Nie analizuj, nie myśl. Poddaj się emocjom, które czujesz tu i teraz.

Jakie umiejętności z twardego biznesu pomagają pani w prowadzeniu Studio?
Twarde podejście do faktów, umiejętność liczenia, aktywa i pasywa muszą się bilansować Sama brałam i biorę pełną odpowiedzialność za swoje decyzje i ryzyko z nimi związane. Mam ten wyjątkowy przywilej, bo tak go postrzegam, że zawsze byłam i jestem kobietą samodzielną, samorządną i samofinansującą. W Polsce jesteśmy dopiero na początku budowania świadomości posiadania sztuki w domu. Nadal wielu uważa, że sztuka jest wyłącznie w muzeum, teatrze czy filharmonii.

Takie podejście jest też uwarunkowane ograniczeniami finansowymi.
Absolutnie nie. Proponuję dzieła sztuki, które można kupić za cenę tego, co wieszamy na ścianach, a kupujemy w Ikei. Wartością dodaną, niepowtarzalną jest indywidualizm, autentyczność, posiadanie w domowym zaciszu cząstki artysty i jego emocji…

Ile muszę mieć w kieszeni, żeby wyjść ze Studio z „moim” dziełem sztuki?
Górna granica nie jest określona, ale dolna zaczyna się od 500 złotych. Zawsze zachęcam, aby zacząć przygodę ze sztuką od czegoś małego ale autentycznego. Powodem posiadania tego czegoś, musi być jednak zawsze pragnienie i wola jego spełnienia, dla siebie samego, a nie na pokaz czy dla innych.

Nie wierzę, że nie zderza się pani z rzeczywistością, która skrzeczy, z pazernością, nieuczciwością.
Wszystko jest po coś, przyjmuję rzeczywistość taką, jaka jest. Czasem jestem  zdegustowana jakąś sytuacją czy czyimś zachowaniem, ale akceptuję to. Czemuś lub komuś ma to posłużyć, dać do myślenia, przepracowania jakiejś sytuacji. Natychmiast wdrażam plan B, szukam rozwiązania, wyjścia zgodnego ze sobą. Pomaga mi też to, że jak mówią moi przyjaciele: umiem prosić, ale też niczego nie oczekuję w zamian.

Uważność, mindfullness, pochwała codzienności, czyli Daleki Wschód. Jest on chyba pani bliski?
Tak. Od siedmiu lat wyjeżdżam co roku do Indii do ośrodka ajurwedyjskiego, gdzie oczyszczam ciało, umysł i ducha. Mam od lat tego samego lekarza, nauczyciela jogi i medytacji. Odległość nie przeszkadza nam również w codziennym kontakcie, porozumiewamy się bez słów. Wschód wyzwolił otwarcie na elementy różnych religii, czerpię z nich, ale idę za swoją intuicją. Jestem wyznawcą swojej, własnej religii, religii życia w zgodzie z samą sobą i własnymi pragnieniami. Kiedy mam potrzebę medytuję, a innym razem kontempluję w moim ukochanym kościele Św. Anny, i jedno nie przeszkadza drugiemu. Stanowią doskonałe uzupełnienie.

Miała pani swojego guru?
Do wszystkiego doszłam sama. U mnie się nie sprawdza chodzenie po lekarzach,  psychologach, wypłakiwanie na ramieniu przyjaciela. Wszystkie kryzysy i bolesne doświadczenia przepracowywałam sama ze sobą. Zawsze byłam bardzo silna psychicznie i z wyjątkową determinacją dążyłam do obranego celu. To oczywiście bardzo trudna droga, niewielu ją wybiera, bo niewielu ma tyle odwagi… Większość z nas oczekuje wsparcia innych i potrzebuje „pracy” z kimś.

Stąd proponowane w Studio warsztaty dla kobiet?
Tak, mentoring to kolejny etap rozwoju Studio. Dlaczego dla kobiet? Z mojego  doświadczenia wynika, że mężczyźni potrafią szybciej wybudzić swoje zmysły, są bardziej podatni na spontaniczność. Kobiety są zablokowane i trudniej je otworzyć. Analizują, analizują, analizują… Na warsztatach mogą się spodziewać, że ktoś im w tym pomoże. Chętnie służę swoją radą i doświadczeniem. Tradycją tego miejsca jest, że gościom, którzy tu przyszli pierwszy raz, rozdaję sentencje, które wymyślam i ręcznie zapisuję na czerpanym papierze swoim ulubionym piórem. Proszę, żeby je otworzyć tuż przed snem. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby obdarowany sentencją nie zadzwonił do mnie i nie powiedział: Dziękuję. Skąd wiedziałaś? Trafiłaś we właściwy punkt, tego potrzebowałam/potrzebowałem. Jestem pewna że im więcej dam, tym więcej mam, dostaję, a dzięki temu rozwijam się i doskonalę.

Sztuka jest dla pani drogą do siebie i do innych?
Zdecydowanie. Sztuka jest wokół nas, ułatwia i daje impuls do prawdziwego i świadomego życia. Każdy jest sprawcą swojego cudu. Ludzie otwarci na innych czerpią radość z samej obecności innych. Nie oceniają, tylko obserwują. A pasja, sztuka mogą zmienić życia człowieka. Pozwalają odkryć siebie na nowo, każdego dnia innego … bogatszego… |

 

SPAGHETTI FRUTTI DI MARE
(2 małe porcje )

SKŁADNIKI:
250 g owoców morza
(kalmary, krewetki, mule, ośmiorniczki)
– koniecznie świeżych
1 łyżka masła
3 łyżki oliwy z oliwek
3 ząbki czosnku pokrojone w cienkie plasterki
1/2 szklanki białego wytrawnego wina
najlepiej o wyraźnym kwiatowym zakończeniu
kilka pomidorków koktajlowych
szczypta soli
pieprz
natka pietruszki lub kolendry, posiekana
garść makaronu spaghetti
WYKONANIE:
Ugotować makaron w dużej ilości osolonej wody. Makaron powinien być bardzo al dente. Na głębokiej patelni rozpuścić masło, dodać oliwę i czosnek. Smażyć minutę (nie rumienić). Dodać wino i delikatnie odparować, następnie dodać pomidorki, owoce morza i dusić 2-3 minuty (nie za długo, bo będą twarde). Jeśli używamy świeżych muszli, dusimy do czasu, aż się otworzą. Dodać sól i pieprz i połowę natki pietruszki. Wymieszać z makaronem. Podawać posypane natką lub kolendrą.