Rozmowa z Jerzym Chmielewskim. Wywiad zainspirowany wypowiedziami autobiograficznymi Papcia Chmiela.

 

Papcio nie lubi się powtarzać i zawsze woli pokazywać swoje najnowsze osiągnięcia. O swoich starych rysunkach mówi: Przecież to takie niezdarne, nieudane, robiłem to pospiesznie, bez przekonania, pokażcie moje nowe prace. Udaliśmy się zatem do Łodzi, gdzie otwarto właśnie wyjątkową wystawę Świat Tytusa, Romka i A’Tomka Papcia Chmiela – Instytut Wszechzbytków profesora T. Alenta. Ekspozycja będąca hołdem złożonym Papciowi Chmielowi jest rzeczywiście wyjątkowa, interaktywna z modelami słynnych pojazdów, do których będzie można wsiąść i niemal dosłownie przenieść się w komiksowy świat.

 

Tekst: Katarzyna Skorska

 

Pierwsze komiksy o Tytusie, Romku i A’Tomku ukazały się w „Świecie Młodych” w 1957 roku. Proszę powiedzieć, jak doszło do powstania tych kultowych dziś postaci. Jak rodziła się ich historia?

Zakaz partii rządzącej o wydawaniu komiksów trwał od 1949 do 1957 roku. Pewnego dnia do redakcji zawitał komiwojażer Jugosłowianin z propozycjami zakupu przez gazetę „Świat Młodych” licencji na druk komiksów amerykańskich. Sądził, że dlatego nie drukujemy komiksów, bo nie potrafimy ich rysować. Wyprowadziłem go z błędu. Wydawanie komiksów dla polskich czytelników było zakazane, ale zachód korzystał z naszych usług poligraficznych, z usług drukarni. Toteż po cichu mogliśmy rozkoszować się drukowanymi w naszym kraju komiksami przeznaczonymi dla odbiorców zza żelaznej kurtyny. Rysowanie komiksów chodziło za mną latami, ale nie było najmniejszych szans na wydrukowanie ich w kraju. Taka sytuacja nie stwarzała podniety twórczej do rysowania. Aż tu zmieniła się władza – 24 października 1956 roku cała redakcja „Świata Młodych” pędziła na plac Defilad, aby wysłuchać nowego przywódcy narodu z nadzieją, że coś się zmieni, że Moskwa nie będzie nam narzucała tak bezpardonowo jak dotąd swojej woli. To był dzień, kiedy komiksy wróciły do łask. Narysowałem historyjkę obrazkową z tekstami w dymkach, Romek i A’Tomek, o temacie kosmicznym. W jednej z rakiet była małpka oczekująca na doświadczalny lot – Tytus. 4 października 1957 roku ZSRR wystrzeliło pierwszego w świecie satelitę ziemskiego, a tu, na stole naczelnego redakcji, leży moja historyjka obrazkowa. Kolegium redakcyjne zadecydowało: Puszczamy do druku!

Czy ta do dziś znana anegdota, z wystrzeleniem przez ZSRR sputnika w 1957 i synem komunistycznego dygnitarza, któremu komiks się spodobał, jest prawdziwa?

Leżała w redakcji długi czas ta moja historyjka obrazkowa z małpą w kosmosie, ale naczelny nie miał odwagi jej wydrukować, aby nie stracić pracy. Aż tuż po 95-minutowym okrążeniu Ziemi przez satelitę i przemówieniu Gomułki na placu Defilad moja historyjka obrazkowa – bo nikt nie miał odwagi nazwać jej komiksem – stała się cenna. Czekaliśmy na reakcje Wydziału Prasowego KC partii, gdy zadzwonił towarzysz Goldberg: Mojemu synowi bardzo się podoba – powiedział – To nawet pożyteczne. Można kontynuować.

Proszę zdradzić nam, czy pańscy bohaterowie nigdy przez te lata pana nie wkurzyli tak bardzo, że chciał ich pan unicestwić?

To nie tylko bohaterowie, to są moje dzieci, a czy ktokolwiek chciałby pozbyć się swojego potomstwa? Ja z pewnością nie.

 

 

Czy to prawda, że za najlepszy zeszyt uważa pan Tytus aktorem? Czy to dlatego, że znalazło się tam wiele osobistych wspomnień z przedwojennej Warszawy?

Po pracy mój ojciec jadł w domu obfity obiad, potem drzemał i wreszcie szedł na godzinę 18.30 na plac Teatralny, bo wieczorami w Teatrze Narodowym pracował jako bileter za 80 złotych miesięcznie. Ta druga praca ojca miała znaczny wpływ na poziom kulturalny całej naszej rodziny. Nie przegapiliśmy żadnej sztuki w teatrze, bo ojciec mógł nas wpuścić bez biletu na wolne miejsca, gdy tylko zgasło światło na widowni. Chodziłem również za kulisy, gdzie było jeszcze ciekawiej niż na widowni. Wspomnienia są zwykle bez wad, nic zatem dziwnego, że Tytus aktorem jest to najmilsza mojemu sercu książeczka, bo zawiera także fragmenty teatrzyków podwórkowych zapamiętanych z dzieciństwa z przedwojennej warszawskiej Starówki. Na stronie 42. chłopcy narysowani są przed wejściem do mojego rodzinnego domu.

W latach 90. zmienił pan podejście do bohaterów, którzy przestali być harcerzami, nieco wydorośleli, a scenariusze reagowały na bieżącą sytuację społeczno-polityczną. W pierwszej dekadzie XXI wieku człekokształtna małpa została internautą i graficiarzem. W ostatnich pięciu albumach osadzał pan akcję w historycznych wydarzeniach.

Ostatni album to historia hymnu Polski. Wykorzystałem swoich bohaterów do spopularyzowania hymnu. Melodia utworu jest atrakcyjna, ale tekst może niezbyt już pasujący do dzisiejszych wydarzeń. Może należałoby go zmienić, uwspółcześnić. Ale co poradzić – historia, zabytek, choć z usterkami, ma swoje prawa. Mam jeszcze mnóstwo tematów historycznych, które krążą mi po głowie. Zmieniają się ustroje, prezydenci, rządy, fryzury, pieniądze, walą sie pomniki, trudno nadążyć, aby to wszystko rozrysować w komiksie…

Napisano o panu dwie prace magisterskie. Jak pan to przyjął?

Już w roku 2010 oficjalnie pożegnałem się z życiem, wydając książkę Epitafia i mowy pożegnalne, ale to nie znaczy, że przestałem tworzyć nowe książeczki. Żyję według hymnu Tytusa:

Pół wieku już za nami
Z Tytusa przygodami,
Lecz Papcio obiecuje,
że jeszcze narysuje
Sto lat,sto lat, sto lat
Rozlega się dokoła,
Sto lat, sto lat, sto lat
Niech każdy z nas zawoła

W serii z Tytusem ukazało się 31 albumów zwanych księgami, 8 ksiąg zbiorczych pt. Złota księga przygód, a także albumy zawierające przedruki ze „Świata Młodych” i innych gazet, Księga TVP oraz 4 wydania kolekcjonerskie. A przecież rysował pan jeszcze inne komiksy, napisał pan kilka książek – proszę opowiedzieć, jak znajduje pan na to wszystko czas…

Maluję również obrazy i tkam gobeliny, projektuję plakaty, pocztówki, znaczki. Brałem udział w konkursach, na przykład na pomnik powstania warszawskiego, projektowałem sztandary, napisałem dwie autobiograficzne książki: Żywot człowieka zmałpionego i Urodziłem się na Barbakanie, biorę też udział w kiermaszach książki, codziennie piszę list mailem do mojego syna Bartka, do córki Monique Lehman i do wnuków, 18-letniego Lucasa i 15-letniego Marcusa.

 

 

Zapewne wszyscy fani pańskich komiksów chcieliby poznać tajniki pańskiego warsztatu. Czy to jest tak, że codziennie siada pan i rysuje, czy najpierw pisze pan scenariusz, a rysunki powstają później?

Najpierw zastanawiam się, co będzie treścią książeczki. W każdej książeczce chłopcy posługują się jakimś pojazdem latającym, przeważnie zbudowanym przez profesora T. Alenta w jego Instytucie Wszech zbytków. Pojazdy latające pozwalają mi na przenoszenie bohaterów w oddalone miejsca, nawet do miejsc fantastycznych jak wyspy Nonsensu. Kiedy mam gotowy ogólny zarys scenariusza, w poszczególnych fragmentach dodaję sceny, które mogą być pożyteczne i zabawne dla czytelnika, a nie tylko dla mnie. Dbam o zachowanie płynności fabuły. Kartkę dzielę pionowo na pół. Po lewej stronie piszę, co będzie na obrazku, po prawej tekst do dymków. Robię podział scenariusza na stronniczki, najpierw ołówkiem wpisuję teksty do dymków, następnie pociągam tuszem, piórkiem lub pędzelkiem i mam gotowy rysunek dla drukarni. Kolor to następna, nieco bardziej skomplikowana faza przygotowań.

Został pan odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Orderem Uśmiechu i Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Którą spośród wszystkich nagród, jakimi pana uhonorowano, najbardziej pan sobie ceni?

Mam specjalna gablotkę na medale i kiedy odwiedzają mnie goście, to pokazuję medale w porządku alfabetycznym. |