W marcu w warszawskiej Galerii (-1) Polskiego Komitetu Olimpijskiego publiczność miała okazję oglądać wystawę twórczości Janiny Wierusz-Kowalskiej, która, obok prac Wojciecha Fangora, Henryka Stażewskiego, Jerzego Kałuckiego czy Ryszarda Winiarskiego, stanowi dziś trzon polskiego abstrakcjonizmu geometrycznego.

 

Tekst: Marta Haiger

 

Posługuje się pani językiem abstrakcji. Dlaczego właśnie malarstwo nieprzedstawiające stało się dla pani najlepszą formą wyrazu?

Janina Wierusz-Kowalska: Najczęściej warstwa ilustracyjna dzieła wydaje się w obrazie najważniejsza. To ona właśnie w malarstwie przedstawieniowym wysuwa się na plan pierwszy i powoduje wycofywanie się pozatreściowych środków wyrazu, gasząc czysto malarskie walory. Natomiast abstrakcja jest niefiguratywna i w jej warstwie znaczeniowej może mieścić się wszystko. Moje malarstwo zawsze coś przedstawia, usiłując zwrócić uwagę na budowę i znaczenie wybranych elementów rzeczywistości, mimo że nie jest ani anegdotą, ani ilustracją. I nie jest też abstrakcją. Interesujące mnie elementy świata widzialnego są bowiem pretekstem dla duchowej i intelektualnej ich interpretacji. Ja te elementy modyfikuję, transponuję i tłumaczę na język malarstwa. Ukazując fragmenty natury – bo przecież takimi są koło, serpentyna, światło i cień – sygnalizuję harmonię między człowiekiem a światem. Moje obrazy odwołują się do elementów archetypicznych – najbardziej podstawowych w swych formach. Barwy i kształty, które przedstawiam, to zespoły czynnych sił wchodzących ze sobą w różnorakie związki. A związki te mają zawsze głęboki sens, bo biorą się z obserwacji doskonałych form natury. Jeśli na przykład maluję kompozycję z kołami, przy całym bogactwie świateł i cieni oraz przy nieskończonej ilości modyfikacji za sprawą perspektywy zbieżnej, to mam świadomość, że wszystkie kształty pochodzą od okręgu. Ja kieruję się dewizą Leonarda: Upewnij się, że znasz budowę wszystkiego, co chcesz przedstawić. I pomimo że nie maluję scen rodzajowych i ustawianych martwych natur, uważam, iż maluję równie ważne dla ludzkiej wrażliwości formy, które nasze oko rozpoznaje jako bliskie i w szczególny sposób znajome. Na tej podstawie widz ma szansę je docenić i odkryć dla siebie pewne wartości wizualne, zazwyczaj pomijane wzrokiem jako nieistotne.

Jakimi drogami dochodziła pani do odnalezienia własnego malarskiego języka? Czy ważną rolę odegrały w tym procesie fascynacje twórczością konkretnych artystów?

Uwielbiam wielu artystów, ale nie chcę się na nikim wzorować ani ulegać niczyim wpływom. Nie jest mi to potrzebne. Mój malarski język ewoluował wraz z rozwojem wiedzy o świecie. Im więcej wiedziałam, tym więcej widziałam. Uświadamiałam sobie powoli, co jest dla mnie ważne. Przede wszystkim zrozumiałam, że żyję w cywilizacji wyrażanej obrazami, często nieprzedstawiającymi żadnej z jej wartości. Cywilizacji, która ogarniając wizualną rzeczywistość, nie usiłuje jej porządkować. Nie istnieje już całościowy obraz świata, bo obecna kultura nie dąży do ocalenia harmonii pomiędzy człowiekiem a otaczającą go rzeczywistością. Postawiłam sobie więc pytanie: jak mogłabym odnaleźć miejsce dla siebie, dla swojej woli widzenia, żeby moja twórczość, wśród zaniku wartości obrazów, coś znaczyła? Moje obrazy są odpowiedzią na to pytanie.

Grawitacja

Czy przy budowaniu abstrakcyjnej kompozycji można inspirować się elementami świata rzeczywistego?

Otóż to. Każdy artysta o tym wiedział, a Pablo Picasso wręcz deklarował, że wszystko, co artysta zawiera w obrazie, bierze się z natury. Bo niby z czego miałoby się brać? Nawet ekstremalna abstrakcja jest reminiscencją obejrzanych i przeżytych obrazów oraz zjawisk. Kolory, światło, kształty istnieją od początku świata i nie sposób się od nich odwrócić, bo niby w kierunku czego? Tak zwana „czysta abstrakcja”, rozumiana jako szaleństwo z pędzlem w ręku lub chlapanie farbą z wiadra w twórczym amoku, jest w gruncie rzeczy również reminiscencją doznań wzrokowych. Artysta wizualny zawsze posługuje się obserwacją lub pamięcią świata widzialnego. O braku inspiracji światem rzeczywistym moglibyśmy mówić tylko wówczas, gdyby artysta nie posługiwał się zmysłem wzroku. Ale wtedy byłoby wielce wątpliwe, czy mógłby być malarzem. Zachwycam się postawą twórczą Leonarda da Vinci, który dla wzbogacenia swojej wiedzy, użytecznej dla własnych koncepcji twórczych, prowadził systematyczne obserwacje lotu ptaków oraz właściwości wody i powietrza uchwyconych w ruchu. Posłużę się cytatem z zapisków Leonarda, aby udowodnić, jak wnikliwie twórca potrafił szukać prawdy i jak daleka bywa droga do artystycznego celu: „Przemierzam kraj, pragnąc wyjaśnić sprawy, których nie rozumiem. Skąd na szczytach gór biorą się muszle, odciski korali, roślin i wodorostów, zwykle występujących w morzu. (…) W jaki sposób różne koła powstają na wodzie wokół miejsca uderzonego przez kamień i jak ptak utrzymuje się w powietrzu. Te pytania i inne niezwykłe zjawiska całe życie angażują moje myśli”.

Istotnymi elementami pani sztuki są minimalizm, redukcja środków wyrazu, operowanie geometryczną formą, symetria. Czy można powiedzieć, że poszukuje pani formy doskonałej?

Nie poszukuję formy doskonałej, ponieważ ona już istnieje. Można powiedzieć, że raczej znajduję takie formy w naturze i nimi – jako moimi odkryciami – pragnę dzielić się z potencjalnym odbiorcą. Po cóż mam poszukiwać formy doskonałej, skoro wystarczy jej doświadczyć? Gdyby świadomość ludzka zniżyła się do poziomu percepcji muszli ślimaka, każdy zainteresowany musiałby stwierdzić, że budowa jego pancerza jest utworzona zgodnie z zasadami złotego podziału i nazywana jest przez matematyków spiralą logarytmiczną. Jej powiększanie jest tak samo doskonałe, jak wszystkie inne aspekty złotego podziału. Nieodłączną częścią schematu rozwinięcia lub zwinięcia złotej spirali jest doskonała proporcja, która mówi, że całość ma się do większej części tak, jak większa część do mniejszej. Skoro więc w najdrobniejszym fragmencie natury przejawia się jej inwencja twórcza, to jakże marginalna musi być moja rola jako odkrywcy i odtwórcy idealnych form.

Abstrakcja to dość hermetyczna, nie dla wszystkich przystępna forma wyrazu. W jakich środowiskach, pani zdaniem, sztuka niefiguratywna spotyka się z największym zrozumieniem? Jakie cechy powinien posiadać widz, aby być gotów na odbiór pani sztuki?

Potencjalni odbiorcy mojej sztuki to jeszcze ktoś inny niż organizatorzy tak zwanego rynku sztuki. Wyjaśniwszy, że moja sztuka nie jest wyłącznie abstrakcją, poruszę temat przystępności. Otóż przystępność nie jest specjalnym atutem dla dzieła sztuki, wręcz przeciwnie. To widz powinien starać się wejrzeć w rewiry, które nie są dla niego łatwo przystępne, ponieważ wtedy ma szansę doświadczyć czegoś nieoczekiwanego. Mamy mnóstwo sztuki tak łatwej w odbiorze, że kontakt z nią nie wnosi nic nowego w sferę ducha i intelektu odbiorcy. Odbiorca „sztuki nieprzedstawiającej” powinien się nią inspirować i cieszyć się jej odbiorem. Twórczość wizualna, tak jak muzyka, nie musi być rozumiana w sensie dosłownym. Człowiek nie stara się przecież zrozumieć drżenia liścia i śpiewu ptaka, co nie znaczy, że te zjawiska nie zachwycają go i nie pozostawiają pozytywnych śladów. Przecież nikt nie wymaga od improwizującego jazzmana, żeby tłumaczył swoją grę. Jeśli widz posiada w sobie wrażliwość i świadomość różnorodności języka sztuki nowoczesnej, która nie kończy się na Słonecznikach Van Gogha, to odczuje potrzebę dialogu z każdą jej odmianą. Nie dzielę odbiorców na środowiska, lecz mierzę właśnie stopniem wrażliwości i skalą tak zwanych duchowych potrzeb. I nie chodzi tu bynajmniej o stopień wykształcenia czy erudycję, ale raczej o subtelność ludzkiej natury. Dla Hemingwaya Paryż był „ruchomym świętem”. Ja natomiast chciałabym, żeby takim świętem była dla odbiorcy sztuka, zaś każdy obraz nową przygodą.

Biało–szare pasy

Oprócz tego, że zajmuje się pani malarstwem, jest pani także doświadczonym pedagogiem z kilkoma autorskimi programami kształcenia na koncie. Jak obecnie do procesu twórczego podchodzą młodzi artyści? Czy widzi pani jakieś rozbieżności pomiędzy generacją dwudziestokilkuletnich twórców a swoim pokoleniem?

Jestem przede wszystkim malarzem i ogólnie artystą wizualnym, choć nie przepadam za mianem artysta. Jeszcze bardziej nie lubię określenia pedagog, ponieważ nikogo nie usiłuję wychowywać i nie mam pryncypialnego podejścia do uczniów. Nie lubię szkół i nauczycieli z ich nonszalanckim podejściem do indywidualności i z ich bezduszną rutyną. Widząc, jak szkoły anektują swobodę myślenia młodych ludzi, postępuję akurat zupełnie odwrotnie, osiągając zadziwiające rezultaty. Moja rola polega na dzieleniu się wiedzą i potencjałem w sposób uporządkowany, czyli niepraktykowany w środowiskach nauczycielskich. Posiadając świadomość konieczności przyswojenia absolutnych podstaw i zasad w sztuce, udostępniam tę wiedzę moim uczniom. Dużo też z nimi rozmawiam i cieszę się przy okazji świeżością ich spostrzeżeń i odkryć. Niezawodną receptą na rezultaty kształcenia jest empatia i szacunek dla każdej z uczących się osób. Jeśli nauczyciele, a może to być nawet potężna grupa, nie lubią młodzieży, traktują ją z lekceważeniem i nie maja szacunku dla jej swobody myślenia, to powinni zająć się jakąś inną pracą. Uważam, że w każdym pokoleniu są jednostki bardziej i mniej kreatywne. Kontekst cywilizacyjny, dostęp do nowych technologii, niewiele tu zmienia. Nie chcę wyrokować, że młodzi twórcy są bardziej niecierpliwi, chcą wszystko osiągnąć łatwiej i szybciej, bo nie jestem pewna, czy tak w istocie jest. Jakich rad udziela pani młodym artystom, gotowym związać swoją zawodową przyszłość z twórczością
artystyczną? Nie udzielam rad młodym, potencjalnym artystom, ponieważ nie występuję z pozycji mentora i nie przyjmuję postawy karcącego wychowawcy. Jeśli mam na nich wpływ, to raczej poprzez własną osobowość twórczą – poprzez pokazywanie i objaśnianie własnej pracy, jej etapów i tempa. Moich uczniów zachęcam jedynie, żeby byli szczerzy, przy pomocy sztuki mówili prawdę i nie napełniali się pychą z byle powodu.

Niedawno mieliśmy okazję oglądać pani prace w Galerii (-1) Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Pani wielkoformatowe dzieła wspaniale prezentowały się w obszernej przestrzeni instytucji. Czy pokaz spełnił pani oczekiwania? Jaki był ogólny odbiór ekspozycji?

Wystawa pod każdym względem była przedsięwzięciem udanym. Zachwycająca przestrzeń galerii, surowa, betonowa uroda ścian, perfekcyjne oświetlenie pozwoliły wydobyć z moich wielkoformatowych obrazów maksimum wyrazu. Widzowie zobaczyli w optymalnych warunkach niemalże całą kolekcję moich dużych płócien. Ja sama również po raz pierwszy mogłam kontemplować zaaranżowaną całość w tak obszernej przestrzeni. Dla malarza możliwość spojrzenia na swoje dzieło z dystansu, poza ścianami pracowni, w której nie można rozstawić wszystkich obrazów, to doskonała okazja do przemyśleń na temat przyszłych projektów. Daje to również szansę na weryfikację planów twórczych. W trakcie organizacji tego przedsięwzięcia i podczas wernisażu miałam kontakt z wspaniałymi, wspierającymi mnie osobami: panią Anną Niemczycką-Gottfried, właścicielką portalu Rynek i Sztuka, panią Magdaleną Reif, dyrektorem Centrum Olimpijskiego, i panią Kamą Zboralską, kuratorem wystawy. Poznałam sympatyków mojego malarstwa i nawiązałam kontakty zawodowe. A więc – tak – pokaz spełnił moje oczekiwania. |

Janina Maria Wierusz-Kowalska
(ur. 1949 w Częstochowie) – polska malarka, pedagog; przedstawicielka polskiego abstrakcjonizmu geometrycznego. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, tkaniną przestrzenną.