Czy papierosy szkodzą na głos, jak chronić struny głosowe i jak robi się habilitację ze śpiewania, rozmawiamy z Barbarą Kubiak, solistką Teatru Wielkiego w Poznaniu.

 

Tekst: Katarzyna Skorska
Zdjęcia: Archiwum Teatru Wielkiego w Poznaniu

 

Jak to możliwe, że niemal cię nie słyszę, bo mówisz szeptem, ale gdy stajesz na scenie i zaczynasz śpiewać to wibracje przenikają przez ściany budynku Opery Poznańskiej?
Prawdę mówiąc, w ten sposób oszczędzam głos, a mówienie męczy mnie bardziej niż śpiewanie. Gdy śpiewam, moje struny wchodzą na inny poziom drgań. Być może zabrzmi to paradoksalnie, ale podczas śpiewu chronię struny głosowe.

Zapewne wiele zależy od wyszkolenia głosu, od techniki?
Z pewnością technika ma znaczenie. Zdarza się dość często, że śpiewaczki mówią niskim głosem, a podczas śpiewu przenoszą się w najwyższe rejestry.

Czyli nie jesteś wyjątkiem?
Raczej nie.

Pochodzisz z muzykalnej rodziny, ale twoja droga na sceny operowe wcale nie była taka oczywista.
Odkąd pamiętam zawsze otaczała mnie muzyka. Rodzice – ojciec i mama – śpiewali w chórze Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Lata dzieciństwa spędziłam w siedzibie zespołu w Koszęcinie.


Rodzice nie posłali cię jednak do szkoły muzycznej, ale do kultowego poznańskiego „Marcinka” (Liceum Ogólnokształcące nr 1 w Poznaniu), gdzie pamiętają do dziś Baśkę i jej donośny głos.

To prawda, jako nastolatka chciałam zostać lekarzem, ale zrezygnowałam, bo przerażała mnie myśl o ciągłym uczeniu, wkuwaniu do egzaminów. I co mi przyszło? (śmiech) Teraz w mojej głowie jest ponad 40 wielkich partii operowych i dzieł oratoryjnych. A partie operowe to nie tylko nuty, to też reżyseria.

W czasach licealnych chyba nikt z przyjaciół, i nawet sama ty, nie spodziewał się, że zostaniesz solistką Opery Poznańskiej.
Rzeczywiście. Dopiero po ukończeniu liceum ogólnokształcącego zaczęłam myśleć o śpiewaniu, chociaż, jak pewnie pamiętasz, należałam do poznańskiego Chóru Dziewczęcego Skowronki. Po ogólniaku zdawałam do szkoły muzycznej drugiego stopnia w Poznaniu, do klasy śpiewu pani profesor Ewy Wdowickiej. Pamiętam dokładnie, że śpiewałam na egzaminie Polną różyczkę Franciszka Schuberta. I w ten sposób sam pisał się ten mój życiowy scenariusz. W drugiej klasie szkoły muzycznej poznałam Kubę (Leszek Kubiak), który grał na trąbce i był rok wyżej ode mnie. Gdy zaczęliśmy mieć pomysł na wspólne życie uznaliśmy, że powinniśmy dalej rozwijać umiejętności muzyczne. A ponieważ bardzo chciałam, abyśmy równocześnie rozpoczęli studia w Akademii Muzycznej, zmobilizowałam się i zaliczyłam przez rok ostatnie dwie klasy. W czerwcu zdawaliśmy egzaminy na studia, pobraliśmy się 25 lipca 1981 roku i na uczelnię poszliśmy już jako małżeństwo.

Ty śpiewaczka, a on trębacz…
W tamtym czasie studia wokalne trwały dość długo, bo sześć lat, a tu nagle w grudniu wprowadzono stan wojenny. Zaraz po pierwszym roku studiów urodził się też nasz syn, Marcin. Mieliśmy precyzyjnie rozpisany plan kto, od której do której jest na zajęciach, kto zostanie na dyżurze z dzieckiem, kiedy jest czas na ćwiczenia – to była życiowa nauka organizacji każdej wolnej chwili. Prawdziwe wariactwo, bo mój mąż nie tylko studiował, ale cały czas też pracował. Jeszcze w średniej szkole muzycznej otrzymał angaż w orkiestrze Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Jenufa

Ty także debiutowałaś na scenie Opery Poznańskiej, będąc jeszcze studentką.
Tak się złożyło, że na zajęciach z zespołów operowych, które prowadził Mieczysław Dondajewski (ówczesny dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu), przygotowywaliśmy Czarodziejski flet W.A. Mozarta. Ten spektakl był równocześnie przygotowywany w Akademii Muzycznej i Operze Poznańskiej. Dyrektor Dondajewski zaproponował mi partię Pierwszej Damy. W ten sposób, właśnie w Czarodziejskim flecie, debiutowałam na deskach teatralnych. A od 1987 roku jestem na stałe związana z tą sceną operową. W ubiegłym roku minęło 30 lat.

I zdaje się do dziś można cię usłyszeć właśnie w tej partii?
Nie, nie śpiewam już Pierwszej Damy, ale mam do niej olbrzymi sentyment, choć nie jest to rola pierwszoplanowa. Natomiast dość szybko dostałam okazję śpiewania naprawdę dużych partii. Na 75-lecie Opery Poznańskiej – w 1989 roku – zaśpiewałam partię Halki i byłam wówczas najmłodszą Halką w Polsce. Chwilę później była Madame Butterfly, a potem Liu (Turandot) – i tak już bezustannie śpiewam przez całe życie.

To jednak były dopiero początki kariery. Wiem, że masz w swoim repertuarze także inne, bardzo trudne role. Co było największym artystycznym wyzwaniem?
Każda nowa partia jest dla młodego śpiewaka wyzwaniem, to normalne. Problem pojawia się, gdy masz wątpliwości, czy dasz radę. Moje wątpliwości dotyczyły partii Normy w operze Vincenzo Belliniego. Nie byłam przekonana czy w moim głosie tkwią takie możliwości.

J.Bock -Skrzypek na Dachu

Jak to?
Mój głos to sopran spinto, a partie dla sopranów spinto znajdują się głównie w operach Giuseppe Verdiego oraz Giacomo Pucciniego. Natomiast Norma kojarzyła mi się zawsze z koloraturą, z ową lekkością, która wydawała się dla mojego głosu po prostu poza zasięgiem. Tak sobie myślałam. Ale wspaniały dyrygent Mieczysław Nowakowski, który pracował wówczas w Poznaniu, niemal zmusił mnie, żebym się jej nauczyła. I dzięki owej Normie przekonałam się, że potrafię śpiewać bardziej techniczne partie np. Abigaille w Nabucco czy Lady Macbeth w Makbecie Verdiego. Zatem Norma była przełomowa w mojej karierze, okazało się, że mogę, że potrafię wyjść poza teoretycznie określone możliwości.

Twoje największe sukcesy?
Ktoś, wiele lat temu, nieco złośliwie skomentował, że gdy otwiera się przysłowiowe drzwi od lodówki, to wyskakują z wnętrza Barbara Kubiak i Adam Zdunikowski. Było mnie po prostu słychać nie tylko w Poznaniu, lecz także na deskach operowych we wszystkich operach w Polsce. Dużo też koncertowałam za granicą. Ale mówiąc poważnie, dla mnie największym sukcesem był fakt, że miałam szansę śpiewać najpiękniejsze partie, jakie dla mojego głosu napisano w operach Verdiego: Aida (Aida), Abigaille (Nabucco), Leonora (La forza del destino), Leonora (Il Trovatore), a także w operach Pucciniego (Tosca, Madame Butterfly) i Belliniego (Norma). Na przełomie XX i XXI wieku Madame Butterfly śpiewałam w kilku polskich teatrach równolegle; w Gdańsku, Warszawie i Poznaniu. Podobnie było z Abigaille w Nabucco. Ale nie ma jednego koncertu czy wydarzenia, które byłoby tak wyjątkowe, że nic innego się z nim nie równa. Każda kolejna premiera to było nowe wyzwanie i na każdą cieszyłam się jak dziecko. Zawsze lubiłam, i cały czas lubię, śpiewać, sprawia mi to olbrzymią frajdę.

G. Verdi – Otello

Zdaje się, że właśnie partię Abigaille w Nabucco, wskazałaś jako szczególne swoje osiągnięcie artystyczne?
Rolę Abigaille śpiewałam bodaj najczęściej. Chociaż nie sposób dokładnie policzyć, gdyż nie wszystkie teatry operowe w Polsce mają tak skrupulatnie prowadzone archiwum, jak w poznańskim Teatrze Wielkim. A tylko na poznańskiej scenie odbyło się ponad 80 spektakli z moim udziałem. Abigaille jest partią, którą przygotowałam na zamówienie ówczesnej dyrektor Opery Wrocławskiej – pani Ewy Michnik. Z początku chyba nie do końca wiedziałam, na co się porywam. Abigaille to rola wielka i trudna, pełna koloraturowych pochodów przez całą skalę sopranową. Przedstawienie wybrane przeze mnie i wskazane jako dzieło habilitacyjne, to właśnie spektakl Nabucco zarejestrowany 22 marca 2013 roku.

Śpiewasz też muzykę oratoryjną.
Mam w repertuarze między innymi VIII Symfonię Mahlera, którą zresztą nagrałam wraz z Orkiestrą i Chórem Filharmonii Narodowej, utwory Kilara, III Symfonię pieśni żałosnych Góreckiego. To były dla mnie kolejne, olbrzymie wyzwania.

Sprawiasz wrażenie osoby spełnionej.
Każdy artysta chce, żeby coś po nim zostało. To, co przydarzyło mi się naprawdę fajnego w życiu, to kilka nagranych płyt. One pozostaną. Z Operą Wrocławską nagrałam live: Nabucco i Trubadura. Natomiast moją pierwszą płytę Stabat Mater – Karola Szymanowskiego – nagrywała ze mną córka Patrycja, bo właśnie byłam z nią w ciąży. Zresztą zawsze największą wartością była i jest moja rodzina – ten sam mąż od ponad trzydziestu pięciu lat, dzieci, wnuki. To fantastyczne i wcale nie takie oczywiste w związku dwojga artystów.

L. Janáček – Jenůfa

Od kilku lat jesteś także pedagogiem.
A to już jest „wina” mojej koleżanki Elżbiety Szot-Stengert, która chodziła ze mną do Marcinka, i z którą razem śpiewałyśmy w poznańskich Skowronkach. Powiedziała mi kiedyś: „Ile lat będziesz tak fruwała po świecie i śpiewała?”. Bo zawsze twierdziłam, że dopóki mi głosu starczy, będę śpiewać. Ale jednak posłuchałam jej rady i obroniłam pracę doktorską w Akademii Muzycznej w Łodzi. Od 2009 roku pracuję w Akademii Muzycznej w Poznaniu.

Ilu masz studentów?
Uczę tylko dziewczyny, może dlatego, że dużą wagę przywiązuję do praktyki i bardzo wiele ćwiczeń prezentuję swoim głosem. Pokazuję jak powinno się śpiewać, ale jeszcze częściej muszę pokazywać moim uczennicom, jakich błędów się wystrzegać.

I to cię absorbuje.
Bardzo to lubię. I wiesz co, odkąd zaczęłam uczyć, również ja sama śpiewam bardziej świadomie. A przecież każdy śpiewak ma swoje problemy. Pamiętam jak po urodzeniu drugiego dziecka miałam mały kryzys i szukałam porady u wielu pedagogów. Znalazłam człowieka, który mi bardzo pomógł – Andre Orlowitz był wówczas w świetnej formie pedagogicznej i wielu rzeczy mnie nauczył. Miałam sporo szczęścia, bo dzięki jego radom mój głos później mógł ewoluować, rozwijał się niejako samoistnie. A teraz, odkąd sama zaczęłam uczyć, to jeszcze bardziej zastanawiam się, co też dzieje się w moim ciele, co ja robię, że wychodzi tak, a nie inaczej. Myślę, że należę do tego rodzaju pedagogów, którzy uczą z pełnym oddaniem, staram się jak najwięcej pomóc. Muszę też pokusić się o pewne porównania, bo trzeba przyznać, że w latach 80. czy 90. XX wieku, zupełnie inaczej myślano o młodych śpiewakach w teatrach. W tej chwili śpiewaków, niestety dość często, traktuje się trochę jak mięso armatnie. Jeśli stracisz głos, na twoje miejsce jest kolejka chętnych. Moje studentki z pewnością nie mogą liczyć na taki komfort, jaki mieli śpiewacy z mojego pokolenia. Gdy rozpoczynałam pracę, sposób prowadzenia teatru był inny. Bazowało się przede wszystkim na stałym zespole. W tej chwili teatry mają niewielu artystów na etatach, zmienił się sposób finansowania. Młodzi ludzie mają dziś dostęp do wszystkiego, włączą sobie Yuotube`a i posłuchają każdej arii, jeżdżą po świecie na rozmaite kursy, i to jest cudowne. My za młodu takich możliwości nie mieliśmy. Ale drugą, tą ciemną stroną jest to, że dzisiaj rzadko zdarza im się mieć jakąkolwiek stabilizację, mimo zapełnionego kalendarza na najbliższy czas.

Czy palenie papierosów szkodzi śpiewakom?
To indywidualna sprawa. Ktoś kiedyś powiedział, że tak naprawdę na głos najbardziej szkodzi…brak głosu. Staram się uświadamiać uczniom, że głos ma swoją specyfikę i jeśli się śpiewa „więcej” niż się ma tego głosu, to zawsze płaci się za to cenę. Trzeba śpiewać partie odpowiednie do swoich zdolności wokalnych. |

Aida
Barbara Kubiak – solistka Teatru Wielkiego w Poznaniu. W swoim repertuarze posiada najpiękniejsze partie z oper Verdiego (Nabucco, Aida, La forza del destino, Il Trovatore, Don Carlos, Otello, Macbeth, Ernani, Un ballo in maschera), Pucciniego (Madame Butterfly, Tosca, La Boheme, Turandot, Suor Angelica), Mozarta (Czarodziejski flet, Wesele Figara), Belliniego (Norma), Beethovena (Fidelio), Donizettiego (Maria Stuart), Szostakowicza (Lady Makbet mceńskiego powiatu) oraz Janáčka (Jenůfa). Występowała na Beijing Music Festival w Pekinie (Chiny) oraz Afrodite Opera Festival w Pafos (Cypr), ma na swoim koncie liczne tournee zagraniczne, m.in. w Holandii, Belgii, Francji, Luxemburgu, Niemczech, Wielkiej Brytanii oraz na Kubie. Barbara Kubiak występuje również w repertuarze oratoryjnym i koncertowym. Stale współpracuje z największymi polskimi filharmoniami i festiwalami, wykonując takie dzieła, jak: Brittena – War Requiem, Mahlera – II, IV i VIII Symfonię, Góreckiego – II i III Symfonię, Kilara – Missa pro pace, Angelus, Mozarta, Verdiego – Requiem, Dvořáka, Szymanowskiego – Stabat Mater, Nowowiejskiego – Quo Vadis.