W lutym bieżącego roku w Teatrze Wielkim będzie miała miejsce wyczekiwana polska premiera Halki Stanisława Moniuszki wg Mariusza Trelińskiego. Sama opera jest znana na wskroś i do monumentalnych dzieł operowych nie należy. Natomiast jej narodowy charakter i ludyczność sprawiły, że do dziś jest popularna i oprócz Strasznego Dworu należy do najbardziej rozpoznawalnych polskich oper.

 

Tekst: Jan Melloman
Zdjęcia: Monika Rittershaus

 

Światowa premiera tej inscenizacji miała miejsce w grudniu ubiegłego roku w Teatrze Wiedeńskim (Theater an der Wien), który jest koproducentem spektaklu.
Wszystkim, którzy obawiają się tekturowych gór i potoków z krepiny, które niestety stały się w pewnym sensie znakiem rozpoznawalnym wszelkich Halek mogę z radością oznajmić, że w spektaklu Mariusza Trelińskiego nie ma żadnych gór i żadnych potoków. Jest za to kameralny, współczesny hotel (czy też Hotel – bo tak brzmi jego nazwa widoczna na efektownym neonie), który dzięki obrotowej scenie Teatru Wielkiego co chwila zmienia swoją perspektywę tworząc odmienne i ciekawe aranżacje. Jest to zarazem kolejny, wielki popis Borisa Kudlicki i dowód na to jak doskonale zna i potrafi zarządzać wielkimi możliwościami ogromnej sceny warszawskiego Teatru Wielkiego.

W kwestii stylizacji mamy lata 70-te, długonogie blondynki na koturnach pląsające w takt muzyki Moniuszki jakby bawiły się na koncercie Abby – w tym miejscu podziękowania za pomysłowość należą się Tomaszowi Wygodzie, choreografowi Teatru Wielkiego, który potrafił w ten sposób połączyć absolutnie skrajne i odmienne epoki i style. Każdy kto widział inne opery Mariusza Trelińskiego, a szczególnie Traviatę od razu rozpozna charakterystyczną dla reżysera estetykę, czyli totalne uwspółcześnienie historycznych, okoliczności oryginalnej opery z podkreśleniem czy wręcz przerysowaniem znanych nam pułapek i słabości z doczesnego życia. W Traviacie takie podejście było rewolucją, w Halce jest godną kontynuacją. Szczególnie, że Halka nie słynie z wybitnych arii i muzycznie jest dość „płaska”. Oczywiście nie można zapominać o tych ariach, które jednak chwytają za serce (szczególnie w wykonaniu Piotra Beczały, Izabeli Matuli czy Ewy Vesin, która niebawem będzie bohaterką okładkową lutowego wydania La Vie). Całość ogląda się i słucha sympatycznie a specyficzne i bardzo symboliczne rozwiązanie ostatniej sceny świadczy o tym, że Mariusz Treliński nie tylko porywa nas blichtrem i dynamiką, ale także nostalgią, delikatnością, wielkim wyczuciem scenicznym i wrażliwością muzyczną. Jeśli uda Wam się kupić bilety na dowolne z lutowych przedstawień warto zobaczyć właśnie tą Halkę.