O Marii Skłodowskiej-Curie, kobiecie niepokornej, wrażliwej i zakochanej, rozmawiamy z twórczynią filmu o polskiej laureatce dwóch Nagród Nobla – francuską reżyserką Marie-Noëlle Sehr.

 

Marie-Noëlle Sehr, zdjęcie: Michał Puchalski

Tekst: Barbara Grabowska
Zdjęcia: Kino Świat

 

Pani film to pierwszy od wielu lat film fabularny o Marii Skłodowskiej-Curie, a przecież jej życie to wręcz wymarzony materiał na film. Jak pani myśli, dlaczego tak niewielu reżyserów sięga po ten temat?

Uważam wręcz, że jeden film to za mało, by powiedzieć jej historię! Ja opowiedziałam o sześciu latach z jej życia i już samo to zajęło dwie godziny! Nie wiem, skąd ten brak filmów na jej temat. Sama napotkałam na duże trudności, gdy realizowałam moją produkcję. Były zresztą również dwa polskie projekty, które nie znalazły finansowania. To dla mnie bardzo dziwne, bo to przecież osoba bardzo znana. Niestety, nie uważa się, że jest to temat interesujący dla kina. A to błąd, bo ludzie chcą oglądać ten film.

Czy we Francji Maria Skłodowska jest bardzo znana? Bardziej niż tutaj?

Jest znana, oczywiście, bo mieszkała we Francji, ale na pewno bardziej w Polsce. We Francji jest wiele ulic czy szkół nazwanych na cześć Pierre’a i Marie Curie. Wszystkie dokumenty archiwalne znajdują się we Francji, jest też prężnie działająca fundacja. To bohaterka międzynarodowa. Trzeba przyznać, że jej wizerunek w Polsce nie jest zbyt pociągający. Jest na przykład mnóstwo jej pomników, wszystkie są okropne, jeden brzydszy od drugiego. Ale kiedy patrzy się na jej zdjęcia, widać piękną kobietę z intrygującymi oczami, nieco smutnymi. Widać, że to osoba bardzo spostrzegawcza i pewna siebie. Jej wnuczka ma dzisiaj 88 lat i jest taka, tak sądzę, jaka byłaby Maria w jej wieku. Ubrana bardzo prosto i surowo, ale z dobrym gustem, kobieco, nosi dyskretną biżuterię. Jest bardzo żwawa, dałabym jej najwyżej 70 lat, również ma piękne niebieskie oczy i podobne spojrzenie jak Marie Curie. Jest z zawodu fizykiem, zajmuje się etyką w nauce. Wyznała mi coś dziwnego: „Gdybym wiedziała, że moja babcia będzie taka sławna, nie wzięłabym się za fizykę”. Zdziwiło mnie to i powiedziałam, że przecież wiadomo było, że dostała dwie Nagrody Nobla, że jej mama zresztą też miała Nobla. Odpowiedziała: „No tak, ale nie wiedziałam, że to uczyni ją sławną, dla naszej rodziny były po prostu kobietami, które dużo pracowały”. To tłumaczy ich podejście do pracy, która miała dla tej rodziny olbrzymią wartość. Nagroda Nobla, no dobra, może sobie być… to niesamowite.

Ukazuje pani Skłodowską jako osobę pełną uczuć, a przecież nawet jej przyjaciel Einstein mówił, że jest zimna…

Chciałam pokazać człowieka z krwi i kości, kobietę, matkę, kochankę, kogoś, kto traci ukochaną osobę, miłość swojego życia, idealnego partnera i musi przeżyć po nim żałobę, kogoś, kto potrafi się zakochać. Einstein zresztą później zmienił o niej zdanie. Kiedy wybuchł skandal z jej romansem, bardzo jej bronił, pisał do niej piękne listy. Uspokajał ją, był po jej stronie. Ja z kolei twierdzę, że córka Marii, Irena, była o wiele bardziej zimna niż jej matka, niesamowicie skupiona na pracy, była bardzo cicha, rzadko się odzywała, nie mówiła dzień dobry ani dziękuję.

Marię Skłodowską-Curie uważa się dzisiaj za feministkę, wręcz ikonę tego ruchu…

Tak, ale ona tego absolutnie nie czuła, w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że kobiety walczą o swoje prawa. Jest taki list, napisany przez nią po otrzymaniu drugiej Nagrody Nobla, kiedy pojechała do przyjaciółki w Anglii i zobaczyła tam biorące udział w proteście głodowym sufrażystki. Napisała stamtąd do męża: „Wyobraź sobie, że są tutaj kobiety, które głodują, walcząc o prawa kobiet”. Jakby w ogóle dziwiła się, że jest to potrzebne. A przecież całym swoim życiem walczyła o prawa kobiet! Rozumiem, że nie chciała być kobietą walczącą, sama też taką nie jestem, jednocześnie jednak była bardzo kategoryczna w tym względzie; nie uznawała żadnych różnic, ale nie skarżyła się nic, starając się znaleźć właściwe rozwiązanie. Chciała pracy, nie naukowego tytułu. Notabene trzy lata czekała na tytuł profesora i nawet pracujący z nią mężczyźni dziwili się, że czekała tak długo.

 

 

Dlaczego wybrała pani właśnie te sześć lat z życia Skłodowskiej?

Z ciekawości, nie widziałam wiele o tym okresie jej życia. Po pierwsze rozwścieczyło mnie, że jej romans, kiedy była już wdową, wywołał taki skandal. On, Paul Langevin, znany uwodziciel, który miał wiele kochanek, wyszedł z tego bez szwanku, tymczasem ona stała się ofiarą społecznego odium. Pomyślałam, że to niesprawiedliwe, zastanawiałam się, jak to przeżyła ona i jej dzieci. Zresztą jej wnuczka nie chce o tym w ogóle mówić. Czytałam pamiętnik Skłodowskiej, listy. Ukazywała się z nich niesamowita kobieta, niesłychanie nowoczesna, z charakterem, siłą, będąc jednocześnie osobą wrażliwą i delikatną. Tymczasem jest przedstawiana jako święta, a to odczłowiecza i z tym wizerunkiem chciałam walczyć moim filmem.

Skąd pani wybór Karoliny Gruszki jako odtwórczyni głównej roli?

To całkowity zbieg okoliczności. Miała być Francuzką. Ale potem stwierdziłam, że dobrze by było, gdyby mówiła po francusku z polskim akcentem, dla wiarygodności. Zaczęłam poszukiwania, oglądałam polskie filmy, miałam też sporo fotosów. Były rozłożone na stole, ale jeden z nich ciągle przykuwał moją uwagę. To było zdjęcie Karoliny Gruszki. Spotkałyśmy się. I już wiedziałam, że to ona zagra Skłodowską. Jest w tej roli absolutnie wspaniała. Zresztą z charakteru przypomina mi Marię.

Jest pani też autorką scenariusza. Powstawał na podstawie listów, biografii, pamiętników?

Tak, oczywiście, 90% dialogów bazuje na różnych dokumentach, to mieszanka faktów historycznych i mojej wyobraźni. Scenariusz czytała wnuczka. Jest też w filmie wiele scen zmyślonych, jak przedstawienie konferencji naukowej Solvaya, która w rzeczywistości odbywała się w Brukseli. Ja umieściłam Skłodowską na plaży, z bosymi stopami w otoczeniu dostojnych naukowców w garniturach. Taką, jaką dla mnie była – delikatną, kobiecą, niezłomną. |