Zaczynała pracę w kinie trzy dekady temu, po to, abyśmy w Polsce mogli oglądać nie tylko Indianę Jonesa. Dziś zarządza jedną z najbardziej ulubionych przez widzów firmą, Gutek Film. Beata Machała. Dzięki filmom stała się lepszym człowiekiem. I takie właśnie filmy pokazuje nam.

 

Tekst: Dagmara Wirpszo
Zdjęcia: Paweł Śmiałek/Archiwum prywatne

 

Jak trafiłaś pod skrzydła Romana Gutka?
Przygodę z dystrybucją filmową zaczęłam w Eurocomie, który obok Syreny Entertainment i ITI, zaczął wprowadzać do polskich kin amerykańskie blockbustery. Wtedy, kiedy już można to było robić, czyli po 1989 roku. To były niezwykłe początki. Przez sześć lat pracowałam m.in. przy takich filmach jak: Uwierz w ducha, Indiana Jones – ostatnia krucjata czy Ojciec Chrzestny III. Wtedy poznałam Romana, który dał mi propozycję nie do odrzucenia. Miałam sprzedawać tytuły Gutek Film do stacji telewizyjnych w Polsce. Nie wahałam się ani chwili, chciałam się zajmować niszowym, artystycznym kinem. To mnie fascynowało.

Barwne początki?
Pamiętam biuro Gutek Film, które wtedy mieściło się na zapleczu kina Muranów. Małe pokoiki, kilka biurek. Siedziałam przy jednym z nich z Romanem i Magdą Błasiak, która zajmowała się wtedy zakupem praw do filmów. Warunki były raczej spartańskie. Wielokrotnie czekałam w kolejce do komputera, żeby napisać ofertę do telewizji. Komputery były wtedy urządzeniami dla uprzywilejowanych, osobiste miało niewielu. Zdarzało się również, że podczas deszczu przeciekał sufit i stawialiśmy wszędzie kubły na cieknącą wodę. Nie zapomnę jak chodziliśmy na obiady „Pod Pałki” do pobliskiej policyjnej stołówki. Jedzenie razem z policją, to dopiero było przeżycie! Szczególnie, że niewiele czasu upłynęło od momentu, kiedy skończył się w Polsce komunizm.

Zaczynałaś po studiach, bez doświadczenia. Jak zostać dyrektorem finansowym i współwłaścicielką tak zacnej firmy?
Warunki pracy, jakie były w Gutek Film, odbiegały od tych, do jakich się przyzwyczaiłam. Wszystko działo się troszkę po partyzancku. Trzeba było nadać temu strukturę i uporządkować. Po konsultacji z Romanem zaczęłam szukać dla nas nowego biura i zdecydowałam o zakupie komputerów dla każdego pracownika. Wkrótce przeprowadziliśmy się do nowych pomieszczeń, które mieściły się w bloku nad kinem Muranów. I wtedy Roman zaproponował mi stanowisko dyrektora finansowego. Firmą zarządzają dwie osoby – ja i jej dyrektor artystyczny, również współwłaściciel – Jakub Duszyński. Nic w firmie nie dzieje się bez wiedzy nas dwojga. Podejmujemy wspólnie decyzje o zakupie filmów i o wszystkich sprawach finansowych.

Zawsze było kolorowo? 
Oj, tak. Każdy film był dla mnie przeżyciem. Dużo gości, a także twórców naszych filmów, odwiedzało Muranów. Poznawałam ludzi, o których wcześniej tylko słyszałam – Lynne Ramsaya, Darrena Aronofsky’ego, Petera Greenawaya, Michaelangelo Antonioniego, Mirę Sorvino, Liv Ullmann, Paula Austera, Sophie Marceau, Andrzeja Żuławskiego, Lenę Endre, François Ozona, Geraldine Chaplin, Gusa van Santa. Pamiętam też mój pierwszy Festiwal w Cannes w 1997 roku. Otwierał go Piąty element Luca Bessona, a ja razem z ważnymi świata filmu, wchodziłam do sali po czerwonym dywanie. Byłam kompletnie oszołomiona!

Naprawdę zawodowa idylla?
Daliśmy radę, choć dość mocno dał się nam we znaki audyt zlecony przez ówczesnego udziałowca Gutek Film – firmę budującą multipleksy. Korporacja wchodziła na giełdę i musiała prześwietlić wszystkie swoje aktywa. Zostałam poproszona o przedstawienie wyników finansowych firmy oraz wyjaśnienie, na czym polega jej działalność. Nie byliśmy wtedy w najlepszej kondycji. Tłumaczyłam z czego to wynika i na czym polega specyfika działań naszej branży. Próbowałam wyjaśnić, że nie mamy wpływu na to, jakie filmy powstają w danym roku. Czy w ogóle są z kręgu naszych zainteresowań, a jeśli już są, czy mają jakość.

Jakość i finanse nie zawsze idą w parze?
Często od początku czuwamy nad zawodową drogą danego reżysera. Nierzadko, niezależnie od tego czy film się udał, pokazujemy go polskiej publiczności, żeby miała wiedzę na temat jego pełnej twórczości. Zdarza się, że od początku wiemy, iż na danym tytule nie zarobimy.
Kupujemy jednak, bo cenimy opinie naszego widza, który szuka niestandardowych, nieoczywistych treści. Pokrywamy wtedy stratę na tym filmie z zysku z innego tytułu. To wszystko brzmiało dla audytora dziwacznie i otrzymaliśmy opinię nieracjonalnie zarządzanej firmy. Udziałowiec dostał rekomendacje pozbycia się udziałów Gutek Film. Byłam wtedy początkującym dyrektorem finansowym i bardzo się tym przejęłam. Chciałam nawet rezygnować ze stanowiska.

Chyba dobrze, że zostałaś?
Na szczęście. Okazało się, że firma zlecająca audyt sprzedała udziały, weszła na giełdę. A w międzyczasie Gutek Film kupił i wprowadził do kin Amelię, która okazała się sukcesem. To pomogło nam się podnieść. Firmy, o której mówię, już nie ma na rynku, a my pracujemy nadal. Lata pracy nauczyły mnie, że nie tylko wskaźniki i czysta ekonomia mogą decydować o powodzeniu przedsięwzięcia. A ocenianie stylu pracy nie może opierać się tylko na suchych danych, ale na niuansach i znajomości specyfiki każdej branży.

Jaki jest Roman Gutek, podobno bywa chimeryczny?
Powiedziałabym raczej, wymagający. Dąży do perfekcji. Jakość jest dla niego priorytetem. Tam gdzie inni powiedzieliby – wystarczy, on mówi – jeszcze to poprawmy. Jest idealistą. Wiele razy jego pomysły wydawały mi się nie do zrealizowania, a on doprowadzał je do szczęśliwego końca. Kosztem siebie i często przekroczonych budżetów. W imię sprawy, pokazania filmów ważnych, trudnych. Niezwykle pracowity, z olbrzymią wiedzą na temat kina, ciągle szukający nowych wyzwań.

Zawsze jesteście zgodni, czy czasem jest na noże?
Teraz rzadko się widujemy. Roman kilka lat temu powierzył Jakubowi i mnie prowadzenie firmy, a sam zajął się zarządzaniem Stowarzyszeniem Nowe Horyzonty i organizacją festiwalu o tej samej nazwie. Jest blisko, ale nie uczestniczy w codziennym zarządzaniu firmą. Pozostawił nam wolną rękę. Kiedyś natomiast bywało różnie. Nigdy nie było ostrego konfliktu, ale bywało niełatwo. Gdy zaczynaliśmy organizację Festiwalu Nowe Horyzonty, głównym organizatorem imprezy był Gutek Film. Dążyłam do tego, żeby strata finansowa tego przedsięwzięcia była jak najmniejsza, bo przecież festiwal finansował głównie Gutek Film. Starałam się ścinać koszty, a to wiązało się ze ścinaniem się z Romanem, dla którego jakość organizacji była najważniejsza.

Czego nauczył cię Roman Gutek?
Wytrwałości, uporu. Tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. Większość pracowników firmy jest z nami od początku. To dość niestandardowe w czasach zmian.
Wprowadziliśmy dość niecodzienne warunki pracy. Staramy się nie pracować powyżej 8h, pozostawiając pracownikom wolny czas i swobodę rozwoju również na innych polach. Ta swoboda dotyczy także organizacji dnia, stawiamy na samodzielność. Każdy pracownik ma określone ramy swojego stanowiska, które wypełnia zgodnie ze swoją wyobraźnią i zaangażowaniem. Wolność powoduje, że ludzie pracujący w Gutek Film to osoby z olbrzymią wiedzą z różnych dziedzin, wykorzystujący tę wiedzę przy pracy w filmie.

Wzorcowa firma turkusowa?
Według mnie tak. Jest jak w rodzinie. Często prowadzimy dyskusje na tematy nie tylko filmowe, ale również osobiste, o przeczytanych książkach, muzyce, polityce. To dostarcza nam nowych pomysłów, olbrzymiej energii do działań, które czasami też bywają powtarzalne. Lubię przychodzić do pracy, bo mam kontakt ze wspaniałymi, mądrymi ludźmi. Warto byłoby jednak posłuchać, co mają do powiedzenia moi współpracownicy. Chociaż, w pewnym sensie, potwierdzeniem moich słów może być powrót do firmy dwójki pracowników, po dwuletniej pracy w innych, konkurencyjnych firmach.

Najbardziej niezwykły człowiek, jakiego spotkałaś dzięki pracy przy filmie?
Mam w głowie mnóstwo wspomnień – długich znajomości, krótkich spotkań i ważnych rozmów. Moim bliskim znajomym jest m. in. Jean Marc Barr, który mnie zafascynował rolą w Wielkim błękicie i przez którego zaczęłam naukę francuskiego. Ta znajomość przydarzyła mi się w Paryżu, na wyjeździe służbowym. Widywaliśmy się potem regularnie co pół roku, omawiając, co nowego w życiu każdego z nas. Pamiętam też ważną rozmowę z Christopherem Doylem, operatorem Wong Kar-Waia, który zachęcił mnie do robienia zdjęć, pomimo braku filmowej edukacji. Przypominam, że to były czasy, kiedy nie było jeszcze komórek i naprawdę nie każdy mógł być fotografem. To dzięki niemu powstał olbrzymi katalog zdjęć, które zrobiłam podczas późniejszych podróży.
Jednak najważniejszy dla mnie jest Jakub Duszyński, z którym firmę prowadzę. Znamy się od 21 lat, wiemy o sobie wszystko. Nasza znajomość przeżywała najróżniejsze stany – od euforii po kryzysy. Był dla mnie wsparciem, ale też nierzadko poprzeczką, którą musiałam pokonać, żeby osiągnąć to, czego chcę. Dzięki temu się rozwinęłam. Jest przyjacielem, bratem i jednocześnie osobą, którą czasami w dyplomatyczny sposób muszę przekonać do swojej wizji. Dzięki tej relacji, uczę się funkcjonowania z drugim człowiekiem na wielu płaszczyznach. To nauka szukania kompromisów, dyskutowania, przyznawania się do błędów, wyrażania w spokojny sposób złości. Rozmawiamy o wszystkim. Myślę, że stworzyliśmy doskonały team.

Czym zaskoczył widza super zespół na tegorocznym Festiwalu Nowe Horyzonty?
Od kilku lat festiwalem zajmują się moi koledzy ze Stowarzyszenia, którym przewodzi Roman. To oni pracują nad programem i całością festiwalu. Cudowni ludzie, pełni pasji i zaangażowania. Oczywiście my, czyli Gutek Film, wspieramy festiwal i zapewniamy jego główne atrakcje – najnowsze filmy prosto z Festiwalu w Cannes, które uczestnicy Nowych Horyzontów, jako pierwsi w Polsce mogą zobaczyć na dużym ekranie. Myślę, że to jest właśnie coś, na co wszyscy najbardziej czekamy – widzowie na filmy, a my na ich reakcje. Ja jestem najbardziej ciekawa odbioru najnowszego filmu Larsa von Triera – Dom, który zbudował Jack, jego obrazy to dla mnie zawsze duże zaskoczenie.

Ulubione filmy i wydarzenia ostatniego FNH?
Zawsze będę polecać filmy Gutek Film, więc i tym razem się nie wyłamię. Na tegorocznym Festiwalu w Cannes, największe wrażenie zrobił na mnie film Larsa, i siedzi nadal gdzieś głęboko w głowie. Ten reżyser nie pozostawia nikogo obojętnym i tym razem podzielił publiczność w Cannes. Mnie absolutnie kupił tym filmem. Nie zgadzam się z tym, że poraża scenami okrucieństwa. Na wizji zobaczymy mniej niż w przeciętnych thrillerach czy horrorach. Wszystko, o czym myślimy, że zobaczyliśmy, powstaje w naszej wyobraźni, a Lars tylko sprawnie ją pobudza. Czy to nie świadczy o jego reżyserskiej sprawności? Czy naprawdę Lars jest, jak twierdzą niektórzy, chory, skoro sceny powstają w wyobraźni każdego z nas? Wszystkiego, co zobaczymy w filmie nie wymyśliła chora wyobraźnia reżysera, to już istnieje w naszym świecie, wymyśliliśmy to my.

A co ważnego wymyślili inni filmowcy?
Gaspar Noe stworzył Climax. Tętniącą muzyką i tańcem historię młodych tancerzy, którzy po próbie do spektaklu, organizują alkoholową imprezę. I nie wydaje się to niczym nadzwyczajnym, dopóki ktoś nie dosypuje narkotyków do alkoholu, a my obserwujemy tego skutki. Przejmująca historia, która wydarzyła się naprawdę. Nagroda główna w sekcji Directors’ Fortnight w Cannes. Kolejnym filmem są Winni, thriller Gustava Möllera oparty na prostym koncepcie. Ograniczony do jednej lokacji, a jednocześnie wytwarzający napięcie, które trzyma nas do ostatniej sceny. Lubię takie minimalistyczne historie, które pokazują jak wielkie są możliwości kina. Film zdobył nagrody publiczności w Rotterdamie i Sundance.

Nie mogliście zapomnieć o Ingmarze Bergmanie.
Oczywiście. W tym roku przypada 100-lecie urodzin wybitnego szwedzkiego reżysera, więc na retrospektywę jego filmów sprowadziliśmy zrekonstruowane cyfrowo kopie. Uważam, że powinniśmy obejrzeć wszystkie jego dzieła, nawet kilkakrotnie.

Ale ty chyba wybierasz kino irańskie, którego przegląd był na FNH?
Rzeczywiście, fascynują mnie współczesne filmy irańskie. Podróżowałam po Iranie dwa lata temu i zakochałam się w tubylcach, w ich gościnności. W tym roku we Wrocławiu odwiedzili nas młodzi reżyserzy wychowani na wielkich twórcach irańskiego kina, takich jak – Abbas Kiarostami czy Mohsen Makhmalbaf. Spotkania z filmowcami, którzy mieszkają w kraju o jednej z najstarszych kultur, rządzonym przez konserwatywnych Ajatollahów, były dla polskiego widza egzotyczną niespodzianką.

Kolejnym waszym letnim festiwalem jest Supraśl.
Podlasie Slow Fest to autorski pomysł Romana. Rok temu odbyła się, tak zwana, zerowa edycja festiwalu. Trwa sześć tygodni i w tym czasie wszystko robimy kilka razy wolniej. Program jest wydłużony i mniej intensywny, tak, aby uczestnicy mogli skorzystać z całokształtu propozycji, całkowicie się w nie angażując. Jest odpowiedzią na dzisiejsze przyspieszenie. Stoi w kontrze do tego, co robimy na co dzień. Chce nas zachęcić do nierobienia niczego. Myślę, że powodem zorganizowania Slow Festu, była m.in. intensywność czasu spędzanego na festiwalach. Przede wszystkim na tym w Cannes, gdzie biegamy z seansu na seans, ze spotkania na spotkanie. Czasem bez możliwości zjedzenia czegokolwiek. Zaczynamy seansami o 8 rano, a kończymy o 2 w nocy. W ciągu 10 dni oglądamy przeciętnie 50 filmów. Czy tak się da czerpać przyjemność z obcowania ze sztuką?

Ty chyba czerpiesz przyjemność nie tylko ze sztuki, ale i pracy?
Każdy dzień jest inny i przynosi coś nowego. Może dlatego, że każdy film jest inny i wymaga od nas zupełnie nowego podejścia. Zmusza do szukania nowych rozwiązań, po to, aby przyciągnąć widzów do jego obejrzenia. Czuję, że się nieustannie rozwijam. A jednocześnie, że coraz mniej wiem, choć chciałabym wiedzieć więcej. Ciągle się uczę.

Uczysz, ale chyba jesteś spełniona?
Najbardziej cieszę się z tego, że doprowadziłam do zapewnienia stabilności finansowej firmy. Było ciężko i mieliśmy opóźnienia nawet w płatnościach pensji dla pracowników, a zarząd nie otrzymywał wynagrodzeń przez kilka miesięcy w ogóle. Obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, aby ta sytuacja nigdy się nie powtórzyła. Oczywiście przez to stałam się ostrzejsza, twardsza w negocjacjach i bardziej wymagająca, ale osiągnęłam to, co zakładałam. Dzięki tej stabilności i oszczędnościom zrobiliśmy rok temu remont kina Muranów, dobudowaliśmy dwie nowe sale (nowoczesne, każda po 34 miejsca). Poprawiliśmy komfort oglądania filmów w salach już istniejących i przywróciliśmy dawny wygląd holu, odsłaniając i odświeżając przepiękne marmury. Teraz pracujemy nad piątą salą. Kino kwitnie, to jest nasze oczko w głowie, wszyscy uwielbiamy to miejsce i mam nadzieję, że nasi widzowie czują serce, które w nie wkładamy.

Zawodowe marzenie?
Już zrealizowałam. Kilka lat temu miałam kryzys. Uwielbiam swoją pracę, ale chyba każdy w pewnym momencie ma wątpliwości, czy to spełnienie. Miotałam się, ale na szczęście przyszła do mnie koleżanka z pracy, z pomysłem zrobienia dokumentu o polskiej drużynie piłki siatkowej. Jestem wielką fanką siatkówki, jeżdżę oglądać mecze na żywo, ale nigdy nie produkowałam filmu. Rzuciłyśmy się na głęboką wodę. To były intensywne 2 lata, praca przy produkcji filmu i jednocześnie praca w Gutek Film. Doba trwała 48h, tak to czułam, ale byłam szczęśliwa. Doprowadziłyśmy projekt do szczęśliwego końca. Film wszedł do kin w sierpniu 2014 roku, a we wrześniu Polska po 40 latach zdobyła Mistrzostwo Świata. Okazało się więc, że zrobiłyśmy film o mistrzowskiej drużynie. Czy można sobie wyobrazić lepsze zakończenie takiej przygody!

Masz niezwykłą, ale jednak wymagającą pracę. Co robisz dla siebie, oprócz oglądania filmów?
Od wielu lat praktykuję jogę, która oprócz dbania o kondycję, pomaga mi w wyciszeniu i wyrzuceniu problemów z głowy. Ponad rok temu zaczęłam również medytować i to jest dla mnie jedno z największych odkryć życia. Medytacja mnie zmieniła i zmienia nadal, choć wydawało mi się, że nie jest to już możliwe. Dużo też podróżuję, w miejsca niezwiązane z zawodem. W odległe rejony, gdzie nie potrzebuję wielu rzeczy, żeby funkcjonować. To dystansuje do świata. Pozwala spojrzeć na wszystko z perspektywy i przynosi nieoczywiste rozwiązania. Wracam zawsze z dużą energią i z nowymi pomysłami.

Dlaczego warto oglądać filmy?
Filmy dostarczają emocji, pokazują świat, do którego nie mamy dostępu, uczą empatii i wrażliwości na piękno, na drugiego człowieka. Są powodem do rozmów, zagadką do rozwiązania, wyprawą w nieznane. Oderwaniem od codzienności. Podczas festiwali, kiedy oglądam tytuł za tytułem, czasami łapię się na tym, że nie wiem, co jest moim realnym życiem, a co filmem. Co przeżyłam, a co tylko widziałam na ekranie. Zachęcam do oglądania filmów w kinie, wtedy możemy poświęcić się tej czynności całkowicie, zapomnieć o wszystkim i dostrzec to, co pozornie niedostrzegalne.

Jaki film ostatnio zrobił na tobie największe wrażenie?
Tamte dni, tamte noce – film absolutny. Pod każdym względem piękny – w formie, aktorstwie, muzyce, historii. Taki, po którym wychodzisz lepszym człowiekiem. |

 

Marokańska pierś kaczki w miodzie i z daktylami Beaty Machały

Składniki:
2 piersi kaczki
2 ząbki czosnku
2 cm imbiru
2 łyżki miodu
8 daktyli
2 laski cynamonu
pół szklanki świeżo wyciśniętego
soku z pomarańczy
oliwa do smażenia
sól, pieprz
Przygotowanie:
Lubię robić dania w tadżinie. Jest to rodzaj patelni ze stożkowatym nakryciem, charakterystyczny dla Maroka.
Dzięki niemu mięso nie traci soczystości. Na patelni rozgrzewamy dwie łyżki oliwy do smażenia. Smażymy na niej krótko, przeciśnięty przez prasę czosnek i imbir. Wkładamy piersi kaczki i na dużym ogniu obsmażamy z obu stron do zrumienienia. Wlewamy do patelni gorącą wodę, do 1/3 wysokości piersi. Dodajemy 2 łyżki miodu, daktyle, cynamon. Mieszamy i przykrywamy drugą częścią tadżinu. Zmniejszamy ogień do minimum i pozwalamy kaczce wchłonąć cały aromat i smak przypraw, około pół godziny, raz przewracając piersi na drugą stronę. Po tym czasie odkrywamy przykrywę i dodajemy sok z pomarańczy, chwilę jeszcze czekamy i wyjmujemy piersi na deskę. Solimy i pieprzymy dopiero teraz – to ważne! Kroimy na plasterki i wykładamy na talerze. Tak przygotowaną kaczkę podaję z dzikim lub jaśminowym ryżem, polewając ryż sosem, który pozostał i wykładając na talerze daktyle.
Smacznego.