Od 25 lat idzie swoją drogą, nie oglądając się na słupki popularności. A te od lat zawsze w najwyższych rejestrach. Udało jej się uniknąć przewidywalności i rutyny, zachowując rozpoznawalność i artystyczny wyraz nie do podrobienia. Wbrew wszelkim teoriom o konieczności podążania za gustami swojej publiczności. Natalia Kukulska o czułości, niezależności i rozwoju, który daje niewyczerpaną energię.

 

Tekst: Beata brzeska
Zdjęcia: Weronika Kosińska

 

Zastanawiałam się, czy w ogóle poruszać temat wojny i skupić się wyłącznie na pani muzyce. Uznałam jednak, że nie sposób uciec od tego, co się aktualnie dzieje. Muzyka może pomóc w tak niespokojnym czasie?
Nie da się uciec od kontekstu i wszystko, co się robi zawodowo czy prywatnie jest osadzone w realiach. To jest pytanie, które też sobie teraz zadaję. Mam wrażenie, że artyści są trochę w potrzasku, jak wszyscy zresztą, ale artyści stają przed wyzwaniami natury moralnej. Czy w ogóle wypada się cieszyć, kiedy tak blisko dzieją się rzeczy straszne. Kiedy tylko wybuchła wojna – ciągle nie mogę uwierzyć, że w XXI wieku to się dzieje – chciałam temu dać wyraz. W internecie wypowiadać może się każdy i to na każdy temat – z jednej strony mamy dużo zrozumienia dla tej artystycznej potrzeby wyrazu, a z drugiej pojawiają się zarzut rzekomego żerowania na wojnie. Ludzie są brutalni, aż nie chce mi się czasem wierzyć, że piszą te straszne rzeczy. Tuż przed wojną umieściłam w swoich social mediach Preludium c-moll Chopina z moim tekstem Zepsuł nam się świat, coś z nim jest nie tak… podobnie jak utwór Decymy, który moi fani nazywają piosenką pocieszycielką. I natychmiast odezwała się oburzona internautka, jak mogę wykorzystywać wojnę do promowania swoich utworów. Natychmiast ją zablokowałam z myślą, że nie chcę tolerować takich zachowań i nawet z tym dyskutować. Krytyka mojej pracy – tak, ale tak absurdalne zarzuty… To właśnie muzyka i teksty są naturalnym komentarzem dla wokalisty, zwłaszcza że byłam na tak zwanym własnym podwórku.

Media społecznościowe uwielbiają moralizować i oceniać.
Tak dokładnie jest, moralizowanie i wywyższanie się swoją moralnością na zasadzie: powinieneś tak kontestować, tak protestować i tak pomagać albo ja to bym w życiu tak nie zrobił/nie zrobiła. To nie rób! Nie rozumiem potrzeby narzucania sposobów działania i to nawet w dobrej sprawie, negatywnego wypowiadania się o rzeczach czy zachowaniach, które niekoniecznie mi się podobają. Jak się z czymś nie zgadzam, nie muszę obwieszczać tego całemu światu. Po prostu zostawiam to i robię po swojemu.

Przyszedł taki czas, że nikt nie stawia róż na pierwszy plan. Z wyjątkiem nas – śpiewa pani na płycie Czułe struny. Zwłaszcza dzisiaj nie uciekniemy od pytania o szczególną rolę artysty lub jej brak.
W czasie wojny zawsze najważniejszy jest chleb i bezpieczeństwo, ale też każdy ma swoją dziedzinę, w której może się wyrażać i nieść pomoc. Ja śpiewam, co nie znaczy, że nie działam również konkretnie, chociaż o tym nie opowiadam w mediach. I to, co mogę robić publicznie z racji swoich, jak to się teraz mówi – zasięgów, to nieść jakiś rodzaj ukojenia poprzez muzykę i słowo. Podczas pandemii nasze artystyczne środowisko bardzo ucierpiało, niektórzy pozostawieni zostali praktycznie bez środków do życia na bardzo długi czas.
A co było w tym zamknięciu oknem na świat? Właśnie sztuka, muzyka, możliwość wyjścia na chwilę z trudnej, napawającej lękiem rzeczywistości. To nie jest pierwsza potrzeba, to nie jest woda i chleb, ale to jest karmienie duszy i rodzaj terapii. Nigdy nie traktowałam tego, co robię, misyjnie, ale sama wiem, co mi pomaga w takich sytuacjach – spacer, natura, muzyka, film, książka. Dlatego uważam, że powinniśmy robić swoje, dawać radość, prowokować refleksje, ale też uśmiech. To jest także ratunek.

I często realna pomoc.
21 marca odbył się koncert dla Ukrainy Razem z Ukrainą, na którym śpiewałam wraz z Tomkiem Ziętkiem Imagine. Dochód z biletów i SMS-ów (około ośmiu milionów złotych) przekazano na pomoc Ukrainie i wierzę, że takie inicjatywy, znowu niestety oddolne, przynoszą najlepszy efekt. Więc po prostu róbmy swoje. Jestem zniesmaczona internetowymi ocenami, kto zrobił mniej, kto więcej, co się powinno robić, a czego nie powinno. To chyba Lem powiedział: Gdyby nie internet, nie wiedziałbym, ilu jest głupich ludzi.

Ma pani teraz wspaniały czas – Czułe struny platyna, koncert MTV Unplaged, sukces ostatniej EP-ki z Jednogłośną. Jednak wszystko w cieniu najpierw pandemii, a teraz Ukrainy. Trochę jak w pani piosence Zezowate szczęście.
Wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji. (śmiech) Wiele rzeczy planowałam dużo wcześniej. Czułe struny od co najmniej dziesięciu lat – zaśpiewałam utwory Chopina w jazzowych aranżacjach na koncercie z Classic Jazz Quartet i to było dla mnie prawdziwe olśnienie i olbrzymia artystyczna satysfakcja. Wiedziałam, że będę chciała jeszcze dotknąć Chopina muzycznie. Wiadomo, że jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Śpiewam też na płycie Halo, tu Ziemia: Kto nade mną ma moc? Chyba bawi go to. Wszystko jest zmienne i nieprzewidywalne, ale trzeba robić swoje, do czego już doszłyśmy. (śmiech) Najtrudniejsze dla mnie było to, że kiedy skończyłam Czułe struny wybuchła pandemia i wszystkie koncerty promujące płytę zostały odwołane. Pierwszy odbył się w Filharmonii Szczecińskiej bez publiczności i był zapisem wideo. Kiedy dowiedziałam się, kiedy planowany jest najbliższy koncert, to pomyślałam: Boże, czy ja w ogóle jeszcze będę żyła? Tak odległy był termin. Na szczęście styczniowe koncerty się odbyły, zaplanowane są kolejne i bardzo się cieszę, bo ich odbiór był wspaniały. Z kolei Jednogłośna to dowód, że nie próżnowałam w pandemii i wspólnie z Archie Shevskym cały czas pracowaliśmy efektywnie.

To album na okoliczność jubileuszu – mija 25 lat od pierwszej płyty Światło.
Uciekam od artystycznych podsumowań. The Best of powinno być bardziej prezentacją tego, co udało mi się nazbierać w sobie przez te lata, ale tu i teraz, a nie przekrojowym wyborem moich utworów w starych wersjach. Powstała Jednogłośna, album, w którym sporo jest autorefleksji, gdzie opowiadam właśnie o zmianach, które we mnie zaszły i o moim podejściu do życia. Do tej pory wyszła EP-ka [minialbum zawierający więcej utworów niż singel, ale nie kwalifikujący się jako album; przyp. red.] i zaczęłam pracę nad całym albumem, ale przerwała ją propozycja z MTV Unplugged. Miałam miesiąc na przygotowanie koncertu: aranżacji, składu, instrumentów – bo przecież unpluged nie oznacza, że wystarczy wyjść z gitarą. Płyta ukaże się w kwietniu i jest chyba najlepszym zwieńczeniem całego minionego roku i wielu moich muzycznych dróg.

I kolejnym dowodem na pani nieokiełznaną kreatywność – nowe aranżacje, zaskakujący cover.
Lubię utrudniać sobie życie! (śmiech) Nowe aranżacje Archiego spowodowały, że niektóre starsze utwory odkryłam na nowo. Dobierałam utwory przekrojowo, bo takie było założenie, i znalazły się na nim utwory sprzed wielu lat, które jednak brzmią teraz tak naturalnie, na przykład W biegu z płyty Puls. Uwielbiam takie zmiany, uważam, że na koncercie lepiej zaproponować słuchaczom coś innego niż na płycie. To taka wartość dodana.

A skąd pomysł na cover?
Koncert MTV ma określone zasady: musi być cover i musi być gość. U mnie gości jest dwóch: Natalia Schroeder i Igor Herbut, a cover to Nie ma wody na pustyni zespołu Bajm – piosenka, której w dzieciństwie słuchałam na okrągło. I dzisiaj dla mnie nadal ma tak zwane jajo, pewien rodzaj dowcipu, tekst niemal na poziomie wyzwania aktorskiego. Teraz wszystko jest w muzyce takie strasznie poważne, a tu jest przekora, pieprzyk. Oryginalność po prostu. Moi muzycy też byli zaskoczeni tym wyborem, a kiedy w to weszliśmy, wszyscy mieliśmy fun.

Wróćmy do platynowych już Czułych strun, albumu, który jak żaden inny dowodzi pani muzycznej odwagi i oryginalności. Usłyszała pani w muzyce Chopina czułość, to temat przewodni płyty, a do tej pory słyszeliśmy w niej jedynie smutek, powagę, tęsknotę, patos. Czy to Chopin wyzwolił czułość, czy czułość odnalazła się w jego muzyce?
Najpierw była muzyka Chopina. Wybrałam utwory najbardziej ze mną rezonujące i tematy możliwe do przełożenia na linię wokalną, bo to nie są przecież utwory pisane z myślą o śpiewaniu. Nawet jeśli w pierwszej części kompozycji temat jest podany w miarę prosto, to potem zaczynają się te wszystkie wariacje i myślenie pianistyczne, a nie wykonawcze wokalnie. To był jeden kierunek wyboru, a drugi to muzyka, która mnie najbardziej dotykała. Na pewno nie był to patos. Jestem przekorna i kiedy usiadłam do pianina z Pawłem Tomaszewskim, powiedziałam: Na pewno nie bierzemy na warsztat polonezów. Chyba że… Tytułowy utwór Czułe struny to Polonez As-dur, w którym jest przepiękna część – delikatna, poruszająca. Wydaje mi się, że wszystko jest kwestią kontekstu i w tym utworze nie brakuje wzniosłości, ale to już jest patos w innym wydaniu. Lubię łamać zasady, to mnie nakręca. A czułość pojawiła się jakoś naturalnie. Połowę płyty oddałam do napisania artystkom, które cenię…

Był jakiś klucz wyboru?
Kayah, Bovska, Mela Koteluk, Gaba Kulka, Grosicka – ufam im twórczo, przemawia do mnie ich wrażliwość. Są też artystkami z różnych światów i to też było dla mnie ważne. Podświadomie chyba wybrałam wokalistki, bo tylko osoby śpiewające mogą zrozumieć, jak trudne i wymagające są linie melodyczne w tych utworach, jakich środków użyć, jakich sylab, żeby było łatwiej, prościej. I żeby to zabrzmiało.

Temat tekstu pozostawiła pani decyzji autorek?
Tak. Jak się okazało, czułość wypłynęła naturalnie. Nie była tematem narzuconym. Dla mnie ogromną inspiracją była mowa noblowska Olgi Tokarczuk, po jej wysłuchaniu w piętnaście minut napisałam tekst Znieczulenie do Preludium c-moll. Dziewczyny na początku były onieśmielone pisaniem „do Chopina” – jakich słów użyć, jak sprostać geniuszowi. Tłumaczyłam, że to w ogóle nie o to chodzi, by stawać na baczność. Napisz to, co tu i teraz robi w głowie ta muzyka, jakie wrażenia uruchamia, myśli, skojarzenia. Jakich treści jest dzisiaj nośnikiem. Każda zrobiła to na swój sposób. Bovska zabawiła się konwencją i wyimaginowała sobie dialog Chopina z Georg Sand, Kayah napisała bardzo osobisty tekst o braku poczucia wartości u kobiet, Mela zainspirowała się Słowackim i napisała o resztkach wrażliwości w naszym świecie. Przy reedycji Czułych strun nagrałam go na nowo, po angielsku, z Mattem Duskiem. Niedawno kręciliśmy do tego teledysk, zupełnie inny niż pierwszy inspirowany Mehofferem. Except for us opowiada o dwóch światach – ludzi empatycznych, wrażliwych na piękno w każdej postaci i ludzi obojętnych nie tylko na kulturę i sztukę, ale też na dramaty zagrożenia wokół nas.

Reedycja Czułych strun z angielskimi wersjami tekstów i duetami to wyraz niedosytu po pierwszym albumie?
Trochę tak, płyta miała bardzo dobry odbiór, chcieliśmy jeszcze coś dać jej fanom i być może przekonać kolejnych. Chcieliśmy też nadać jej wymiar bardziej uniwersalny, stąd angielskie wersje utworów. Reedycja jest też bogatsza o zaproszonych wokalistów śpiewających w duetach – J.J. Orlińskiego, Matta Duska oraz Kayah.

Czułe struny to wydawnictwo wyjątkowe pod wieloma względami. W warstwie muzycznej pełne oryginalnych i zaskakujących rozwiązań, kreatywnych aranżacji. Wspaniała praca profesjonalistów w każdym obszarze pracy nad płytą. Przeciętny słuchacz jest w stanie docenić ten kunszt?
Nie zależy mi na wyrafinowanej krytyce tego, co robię. To nie jest moją motywacją i nie oczekuję tego. Oczywiście jest ogromna satysfakcja, kiedy doceniają pracę koledzy muzycy, jesteśmy w tym samym świecie i potrafimy ocenić warsztat. Największa radość jest jednak wtedy, kiedy to, co robisz, porusza innych, co oznacza, że używasz właściwych środków. Słuchacz nie musi ich znać, żeby się wzruszyć. Ważne, że muzyka na niego działa. Największą satysfakcję przynoszą mi wiadomości i znaki mówiące o tym, jak ta płyta towarzyszy w codzienności, otwiera głowę, porusza. To ważniejsze niż profesjonalny zachwyt nad warsztatem.

Ta płyta, podobnie zresztą jak poprzednie, to kolejne „wiercenie dziur w szufladach”, przekraczanie granic, stereotypów, zasad. Nie obawia się pani kosztów tej swojej niepokorności?
To dla mnie najlepszy komplement, chociaż wydaje mi się, że każdy artysta tak ma. Chyba że śpiewa blues czy country i w granicach narzuconych przez dany gatunek się spełnia.

Rynek muzyczny jednak lubi te szuflady. Czułe struny zakwalifikowano we Fryderykach do kategorii pop, co wydaje się absurdem.
Ta decyzja to porażka, nie mogłam jej zrozumieć w żaden sposób. Żyjemy schematami i gdybym stanęła na głowie i nagrała heavy metal, nadal pozostałabym w szufladzie pop, bo w latach 90. tak zaczynałam. W internecie algorytm podpowiada utwory dla tych, którzy odsłuchali moją piosenkę i nie mogę uwierzyć, patrząc na to, co wybiera. Na szczęście życie jest mądrzejsze niż algorytm. To, co mnie pcha w stronę może nie tyle rewolucji, co ewolucji, to chęć odkrycia w sobie nowych pokładów, otwarcie nowych drzwi, szukanie inspiracji we współpracy z muzykami czy w czymkolwiek innym. Nigdy nie kalkulowałam, że skoro ta piosenka się spodobała, to trzeba stworzyć algorytm właśnie i zrobić następną taką samą.

Od początku kariery muzycznej miała pani w sobie tę odwagę i niezależność?
Chyba od początku. To kwestia też ambicji, ponieważ pochodzę z takiej, a nie innej rodziny, zawsze chciałam mieć pewność, że sama zapracowałam na swoje miejsce, że stale się rozwijam i rozsądnie wykorzystuję dar muzykalności otrzymany w genach. To nie jest niezależność na siłę, tak po prostu mam. Mówiąc szczerze, szybko też się nudzę. Szanuję artystów śpiewających wciąż tak samo albo podobnie, ale mnie to w ogóle nie kręci. Posiadanie swojego stylu jest wspaniałe, dla mnie jednak w twórczości najważniejsze jest poszukiwanie.

Publiczność za panią nadąża?
Czasami tak, czasami nie. Różnie z tym jest. Przekonałam się jednak, że nie ma sensu praca pod presją odpowiedzi na pytanie: Co by powiedziała większość? To jest totalna pułapka. Publikuję na przykład zdjęcie w nowej fryzurze i czytam: cudownie, co za styl, oryginalność, wspaniale; a dalej: co to w ogóle jest?! co to za koszmar! I tak na zmianę. I co ma zrobić artysta? Z jednej strony obciąć włosy, a z drugiej zapuścić? Troszkę długo, troszkę krótko? To jest zła droga i ja to wiem. Idąc swoją własną, na dziś ryzykuję, ale w dalszej perspektywie zyskuję. Cały czas pracuję na zaufanie publiczności, przekonanie jej, że jestem szczera w tym, co robię i nie zawiodą się na moim zaangażowaniu. Ręce mi jednak opadają, kiedy czytam o sobie w internecie jak ostatnio, że kontynuuję karierę rodziców i w swojej karierze upamiętniam mamę w większości śpiewając jej covery. I to jest podsumowanie moich 25 lat pracy i 12 solowych płyt. Niesprawiedliwość boli czasem.

Publiczne występy i wystawianie się na oceny publiczności ma pani niejako w genach. Udaje się jednak pani zachować cudowny dystans.
Wszystko zależy od kondycji psychicznej, czasem o ten dystans łatwiej, innym razem trudno. A tylko dystans może nas uratować, inaczej kroku bym nie zrobiła. Ratuje mnie też poczucie humoru, które mam po moim tacie. Mama też podobno miała duże. Taty humor pamiętam, taki abstrakcyjny, w najtrudniejszych momentach potrafił nas rozśmieszyć i rozładować sytuację. Najbardziej jestem zła, jak takie negatywne wydarzenia przekładają się na moje życie prywatne. Mam troje dzieci, cudowną rodzinę, jestem wdzięczna losowi, że tak się to moje życie układa. I nie mam prawa przejmować się takimi głupotami. Czym to jest w stosunku do odwiecznej dążności człowieka do nieśmiertelności? – jak mówi mój kolega. (śmiech)

Takie podejście słychać w pani tekstach, które mówią o samoświadomości, chęci zrozumienia siebie i świata, refleksji.
Taka jest właśnie Jednogłośna, bardzo autorefleksyjna, zbierająca doświadczenia, traumy, opowiadająca o szukaniu siebie. W kieszeniach masz okruchy swego domu, przeciwdeszczowy suchy płaszcz, zbroisz się jak na scenę klaun w żarty z rękawa – śpiewam w piosence Nie pytaj, co będzie dalej. Często o tym śpiewam, o obciążeniu przeszłością. Żyłam przeszłością, a nawet jak nie chciałam, to mi nie pozwalano o niej zapomnieć. Wiem, jak bardzo to jest złe. Trzeba myśleć o tym, co teraz i patrzeć do przodu. I nie dotyczy to tylko wymiaru indywidualnego doświadczenia. Polityka, historia, martyrologia – to także strasznie przytłacza, ogranicza i nie pozwala się rozwijać.

Rozwój to słowo klucz do pani kariery muzycznej. Po największym komercyjnym sukcesie, płycie Puls, zamiast odcinać kupony, pani zatrzymała karierę i wyjechała się… uczyć.
Bo jestem osobą czynną. A poza tym sukces otumania. Dążenie do sukcesu jest dużo bardziej kreatywne i wyzwalające niż jego osiągnięcie. Sukces i co dalej? To jest naprawdę przytłaczające. Miałam marzenie, które się spełniło, pełne hale rozwrzeszczanych nastolatków, komercyjny sukces. Zatraciłam się. Nie miałam czasu na refleksję, dystans, ocenę tego, co robię. Strasznie się bałam krytyki, miałam niskie poczucie własnej wartości, bałam się porażki, bo im wyżej, tym upadek bardziej bolesny. Sukces to też wystawianie się na oceny, często niesprawiedliwe, upokarzające, wredne. Trzeba być naprawdę twardym, a taka się nie czułam. Musiałam coś zmienić, postawić sobie nowe zadania, uciec od stagnacji.

Pani motywacja do działania jest zupełnie gdzie indziej niż osiągnięcie sukcesu.
Zdecydowanie. Fajnie, gdy jest sukces. Dobrze, że są różne opinie, które mogą być motywujące. Ale wiem, że moja twórczość nie spodoba się każdemu. I nie ma też powodu, żeby tak było. Tym, co robię, zyskuję sobie ludzi, którzy są podobni do mnie. Wrażliwość w tekstach, muzyce, przyciąga podobne wrażliwości. I na nich mi najbardziej zależy, bo z nimi bym się czuła najlepiej pijąc kawę i rozmawiając. Nie istnieje artysta dla każdego, płyta dla każdego. |

Najnowszy album Natalia Kukulska MTV Unplugged będzie dostępny w sprzedaży od 10.05.2022 r.