Fotografie i rysunki Basi Sokołowskiej z pozoru tylko są tym, co przedstawiają. Odkrywają przed widzem nieoczywistość, wielość znaczeń, tajemnicę. Zaskakują. Poruszają wyobraźnię. Prace artystki wiszą w kolekcjach prywatnych i galeriach Europy, Azji i Australii, komunikując się z odbiorcą poza językiem i kulturą.

 

Tekst: Beata Brzeska
Zdjęcia: Basia Sokołowska

 

W katalogu twojej wystawy poświęconej Chopinowi jest takie zdanie: to opowieść o kondycji artysty, mającego inne korzenie niż miejsce, w którym działał. To też twoja opowieść?
Zdecydowanie tak. Chopin zainteresował mnie głównie dlatego, że w jego życiu i sztuce przenikały się dwie kultury. 20 lat jakie spędziłam w Australii, w tym formatywny okres młodości, stworzyły podobną sytuację. Myślę, że w moim przypadku różnica była dużo bardziej ekstremalna niż w przypadku Chopina. Dystans kulturowy między Polską i Australią końca dwudziestego wieku był dużo większy niż między dziewiętnastowieczną Polską i Francją.

Jak doświadczenie bycia gdzie indziej [tytuł jednej z wystaw artystki, przyp. red.] wpływa na postrzeganie rzeczywistości?
Bycie gdzie indziej, czyli poza obszarem, w którym czujemy się u siebie, z jednej strony wiąże się z poczuciem alienacji, ale jednocześnie może zmienić perspektywę na rodzimą kulturę i nas samych, otworzyć na dużo szersze widzenie rzeczywistości. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza tożsamość i sposób myślenia są silnie zdeterminowane miejscem i kulturą w jakiej wyrośliśmy. I co ważniejsze, uświadamiamy sobie, że możliwe są inne sposoby myślenia, widzenia i zachowań, z których możemy czerpać. Stajemy się też bardziej tolerancyjni na to co inne. Oczywiście pod warunkiem, że otwieramy się na gdzie indziej z ciekawością i widzimy tam możliwość rozwoju. Bo można też wykazać kolonialną arogancję i patrzeć na gdzie indziej z wyższością, widząc je jako miejsce gorsze, wyśmiewane, drugiej kategorii. Jak to mówią: podróże kształcą wykształconych. Ja bym powiedziała: podróże kształcą gotowych na to, aby się kształcić.

Z cyklu Pochwała zieleni, 2009-2011 r.

Historię sztuki, którą rozpoczęłaś na UW, skończyłaś już w Sydney. Tam też kupiłaś pierwszy aparat i zaczęłaś fotografować. Jesteś samoukiem – to onieśmiela czy wręcz przeciwnie?
Wejście na ścieżkę twórczą raczej mnie zaskoczyło, niż onieśmielało. Może dlatego, że bardzo szybko moje fotografie znalazły się na prestiżowej, konkursowej, wystawie sztuki Blake Prize for Religious Art w Sydney, po której w zaledwie trzy miesiące miałam już pierwszą wystawę indywidualną. Na onieśmielenie nie było czasu, tym bardziej, że moje fotografie zostały odebrane bardzo dobrze przez krytykę. Nigdy nie odczułam, że brak studiów artystycznych obciążał moją karierę artystyczną. W Australii ścieżki kariery nie są tak sztywno wytyczone, jak w Europie, więc nikt na to nie zwracał uwagi. Z czasem uświadomiłam sobie, że brak formalnego wykształcenia artystycznego daje mi wolność rozwoju i eksperymentowania. Nikt mi nie dawał stopni za moje zdjęcia czy rysunki, nikt nie kształtował mojego warsztatu, nie determinował sposobu widzenia. Oczywiście nie oznaczało to, że się nie uczyłam. Dyplom historyka sztuki dał mi świetną mapę, po której mogłam się dowolnie poruszać. Wiedziałam gdzie szukać tego, co jest mi potrzebne. I to wystarczyło.

Masz swoje drogowskazy, punkty odniesienia, swoich w historii fotografii?
Moja sztuka jest dla mnie fascynującym obszarem odkryć i rozwoju – to ciągle podróż w nieznane. Na mojej nieformalnej i intuicyjnie wytyczanej ścieżce edukacji pojawiło się wielu mistrzów i mistrzyń. Dostawałam od nich to, czego potrzebowałam, aby móc się rozwijać.
Zresztą czerpię nie tylko z historii fotografii czy historii sztuki. Drogowskazem może być wszystko: wystawa, film, zasłyszana rozmowa, przeczytany tekst czy news w Internecie, natura, z pozoru nieistotne zdarzenie czy coś, co się pojawiło we śnie. Najważniejszy jest rezonans jaki wywołują. Jeśli jest rezonans, trzeba za nim iść, szukać, tropić. Poruszam się dość intuicyjnie, ale zawsze trafiam na właściwą ścieżkę.

Wystawa, którą przygotowujesz na przyszły rok w Galerii Sztuki Wozownia w Toruniu, to hołd złożony ważnym dla ciebie artystkom.
Artystkom, które były dla mnie takimi ważnymi drogowskazami. Anna Atkins, Georgia O’Keeffe, Louise Burgeois i Agnes Martin dużo mnie nauczyły. Każda z nich należy do innego rozdziału historii sztuki, łączy je siła talentu i determinacji, niezależność wizji artystycznej i konsekwencja, z jaką każda z nich swoją wizję realizowała. Każdej poświęciłam osobny projekt, który prezentowałam w ostatnich latach na osobnych wystawach. W toruńskiej Wozowni będzie całość, w tym premiera ostatniej części Hołdu poświęcona amerykańskiej artystce Agnes Martin, zatytułowana Wyspy.

Z cyklu Jestem wyspą, 2019 r.

W twoich pracach zawsze uderza mnie ich sensualność, taka mięsista cielesność i erotyzm, chociaż twierdzisz, że często wcale niezamierzony.
Nie pierwsza na to zwróciłaś uwagę. Nie jest to zamierzone i mogę tylko zgadywać, dlaczego tak jest. Może dlatego, że cielesność i organiczność są dla mnie ważne. Ciało jest dla mnie takim samym narzędziem poznawczym, jak umysł. Wiedza i mądrość wynikają nie tylko z mózgu, ale także z ciała i organiczności procesu życia. Moje bycie w świecie jest bardzo sensualne, stąd pewnie przejawia się to w mojej sztuce.

Twoje prace uruchamiają wyobraźnię, a ty rzadko sama sugerujesz znaczenie, jakąś historię, jak w moich ulubionych Carmen Infinitum i O przerażeniu istot żywych.
To prawda, nie lubię sugerować, czy podpowiadać za dużo. Wolę zostawić odbiorcę z obrazem sam na sam. Zależy mi na niedopowiedzeniu, tajemniczości, stworzeniu przestrzeni, w której odbiorca ma miejsce na przeżycie dzieła na własnych zasadach, odczuciu i zinterpretowaniu go zgodnie z własną wrażliwością.

Powiedziałaś kiedyś, że rezultat to punkt, proces to linia życia. Twoje albumy odsłaniają przed widzem ten proces, są bardzo intymnym jego zapisem. Podziwiam twoją szczerość i odwagę. Bez nich nie ma kreacji?
Autentyczność to dla mnie podstawa, a bez intymności i szczerości o autentyczność trudno. Proces twórczy sięga głęboko, potrzebuje czasu, dotyka sfery nieuświadomionej. Trzeba mu się poddać, aby z tej sfery, z tego źródła móc czerpać. Ma własną dynamikę, jest trochę jak ekscytująca podróż w nieznane. W publikacjach, gdzie pokazuję etapy projektu, chciałam zwrócić uwagę na chimeryczny i meandryczny charakter procesu twórczego. Oczywiście nie ujawniłam wszystkiego, jedynie tyle, aby można było śledzić drogę, jaką ten proces mnie prowadził.

Od jakiegoś czasu twoje rysunki stały się równoległym do fotografii środkiem wyrazu. Rysujesz to, co fotografujesz – przede wszystkim rośliny. Fotografia nie wystarcza, znudziła cię?
W pewnym momencie, a dokładnie od czasu fotografii cyfrowej, fotografowanie stało się dla mnie zbyt szybkie i trywialne. Internet przemiela miliony zdjęć dziennie i niewiele z tego wynika. Skierowało mnie to w stronę wczesnej techniki fotograficznej, jaką jest heliografia. Układałam rośliny bezpośrednio na papierze fotograficznym i czekałam, aż słońce „narysuje” na światłoczułej emulsji ich obraz, co przypomniało mi wczesne określenie fotografii przez Talbota jako „ołówek natury”. Od heliografii do rysunku było więc bardzo blisko. Po kilku latach rysowania roślin zaczęłam rysować wyspy, kamienie, a dwa lata temu w Sydney, fragmenty wybrzeża. Mój rysowniczy repertuar jest dość wąski, ale nie ma to znaczenia. Istotne dla mnie jest to, że rysowanie wymaga czasu, pełnej koncentracji na tym, co się obserwuje, zbudowania pewnej relacji. Przywraca nas teraźniejszości i w tym jest przyjemność. Rysunek nie oznacza rezygnacji z fotografii, którą zajmuję się równolegle.

Jaki obraz, skojarzenie, zdjęcie, byłoby najbliższe tego, co opisuje ciebie i twoją sztukę?
Na ogół identyfikuję się z tym, nad czym w danej chwili pracuję, więc obecnie najtrafniejszym symbolem wydaje mi się wyspa. Moja sztuka jest niezależna od nurtów, trendów, mody. Ja też trochę taka jestem. Idę własną ścieżką wytyczaną przez mój wewnętrzny rytm i intuicję, tak jak artystki, którym złożyłam hołd. Tworzę własne światy i w nich czuję się dobrze. |

 

Basia Sokołowska – studiowała Historię sztuki w Warszawie i na University of Sydney. Ma za sobą ponad trzydzieści wystaw indywidualnych i grupowych w Australii, Europie i Japonii. Jej prace znajdują się w zbiorach Bibliotheque Nationale w Paryżu, Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi, w kolekcjach prywatnych w Europie i Australii.