Banksy otwiera sklep internetowy i wojuje z niewielkim wydawcą pocztówek pod hasłem walki o swoje prawa autorskie. Z wandalami walczą też kustosze pamięci Kory.

 

Tekst: Filip Brunelewski

 

Graffiti siłą rzeczy jest sztuką polityczną, bo jak wszystko, co tanie – i potrafiące niszczyć to, co drogie – służyło manifestowaniu słabości i zmienianiu jej w siłę. Ale role na tym polu wyraźnie się odwracają, a ściślej mówiąc – biorą nieoczekiwane zakręty. Dziś w Polsce murale mają na przykład organizacyjnych inwestorów: Łódź szczyci się mianem miasta murali, a fundacja, która je promuje, oferuje również cały pakiet komercyjnych usług.
Po nieoczekiwanej stronie barykady znalazł się też niedawno Banksy. Jego błyskotliwe miejskie interwencje stały się tak sławne, że jego sztuka trafia czasem na aukcje, a dużo częściej na pocztówki. To ich wydawcy, małej firmie Full Colour Black, Banksy zarzucał niedawno, że próbują zarobić na jego sztuce. Trudno powiedzieć natomiast, o co walczył chuligan, który pobazgrał sławny warszawski mural Kory. Wymalowany w ubiegłym roku, by upamiętnić artystkę, wielkoformatowy portret autorstwa Brunona Althamera wkomponowuje się w otoczenie, używając prawdziwych gałęzi drzewa jako włosów portretowanej. W październiku nad ustami Kory pojawił się niebieski pieprzyk-bohomaz. Na szczęście stan oryginalny łatwo jest przywrócić. |