Kształty, plamy, cienie – wystawa Jerzego Zajączkowskiego w Muzeum Miejskim Wrocławia trwająca od 1 kwietnia do maja, była preludium wiosny w burzliwym czasie jesieni humanizmu, jak można nazwać wojnę w Ukrainie.

 

Tekst: Magdalena Maskiewicz
Zdjęcia: Archiwum artysty i materiał własny

 

Wojna nie sprzyja muzom – mówi Olga Tokarczuk. To czas zamrożenia wrażliwości na rzecz przetrwania. Z drugiej strony, tym bardziej nie można poddać się rezygnacji i usiąść z twarzą w dłoniach w pracowni, przy biurku, w warsztacie. Ktoś musi pisać, komponować, malować – czyli opowiadać dalej. Na tym historycznym tle teraźniejszości przejście przez drzwi Muzeum Miejskiego, by zostać otoczonym przez sztukę zamkniętą w harmonijnej doskonałości zasad metrycznych, przezwyciężających chaos świata, było jak wyjście z piwnicy na światło dzienne, gdy kurz już opadł, a syreny umilkły. Kojący, modernistyczny dialog o tym, że historia kołem się toczy.
Postać noblistki, w moim subiektywnym odczuciu łączy się z tym, co widziałam podczas wystawy Jerzego Zajączkowskiego. Łączy się w warstwie dialogu zmienności i stałości – tego, co nieustannie w ruchu, z tym, co stałe, solidne, materialne – jak aluminium, płyta MDF, płótno. Otwarcie ekspozycji zostało odebrane przeze mnie wielozmysłowo, bo Jerzy Zajączkowski był jej narratorem. Czy czułym? Z pewnością. A może raczej z całą jego wrażliwością, bo chociaż to artysta ukształtowany i pewny swojej drogi, to wciąż wzruszająco kameralny. Nie w kontekście odbioru swojej twórczości, lecz skracania dystansu pomiędzy sobą a odbiorcą jego sztuki.
Tokarczuk przefrunęła mi nad głową kilkakrotnie podczas tej wystawy, między innymi, gdy oglądałam jedne z wcześniejszych prac artysty, geometryczne, wielobarwne kropki, naniesione w gęstych skupiskach na starych mapach geodezyjnych. Bieguni udomowieni? Przykryci kolorowym pledem zrzuconym na nich z nieba? Spętani pikselozą malutkich kul u nogi, które spowolniły ich wędrówkę? Złapani w relacji z przestrzenią czy z miejscem?
Podobno mężczyźni opisują przestrzeń, a kobiety miejsce. Ma to zapewne związek z atawistycznym ruszaniem na polowanie i konfekcjonowaniem
dóbr w jaskini, ale skoro binarny podział świata jest niepotrzebnym ograniczeniem, z całym szaleństwem wielości form i źródeł inspiracji zabieram Was do warsztatu tkackiego Jerzego Zajączkowskiego, gdzie to, co techniczne, przenika się z tym, co etnograficzne, gdzie tradycyjne kobiece rzemiosło, przestaje być miękkie i zmysłowe w dotyku, a staje się twarde, kanciaste i na dotyk niepodatne.

Narodziny

Sztuka współczesna nierzadko pozostawia odbiorcę bezradnym wobec swojej istoty. Nie zawsze udaje się nawet najwytrawniejszym znawcom, znaleźć słowa, by ją opisać bądź uchwycić w niej moment odzwierciedlenia własnych fascynacji. Często, maskując niewiedzę, przywdziewa się maskę obojętności. Mnie spotkanie ze sztuką Zajączkowskiego poruszyło. Lubię widzieć wysiłek w sztuce. Pracę, czas, cierpliwość. Nie tylko ideę.
Gdy byłam dzieckiem moja mama, na co dzień o lata świetlne od sztuki, przez jakiś czas robiła witraże, oczywiście nie o charakterze sakralnym. Do dziś funkcjonują jako szyby w drzwiach w moim rodzinnym domu. Jubilerskie cięcie szkła i lutowanie ołowianych szprosów. Płatki kwiatów o secesyjnych liniach jak u Wyspiańskiego i kolorowe mozaiki szkła, które w czerwieni wyglądały jak wielkie, okrągłe szklane lizaki z zatopionymi malutkimi pęcherzykami powietrza, rarytas dzieciństwa w PRL. Może z dzieciństwa pochodzi moje przywiązanie do lakonicznego piękna schematów. Mozaiki z kolorowego szkła przypominające haft koralikowy.


Być może sztuka Zajączkowskiego wywarła na mnie wrażenie również dlatego, że widzę w niej nić łączącą ją z literaturą. To w końcu te same struny wrażliwości.
Jerzy Zajączkowski, rocznik 1972, jest absolwentem Wydziału Malarstwa, Grafiki i Rzeźby wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom uzyskał w 1997 roku w Pracowni Rzeźby profesora Alojzego Gryta, jednak to lata 2002-2007, gdy studiował malarstwo w pracowni profesora Seana Scully na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, były dla niego przełomem. Tam, jak mówi, urodził się jako malarz. Scully, dwukrotnie nominowany do nagrody Turnera, jest przedstawicielem nurtu abstrakcji kolorystycznej, nazywanej również abstrakcją emocjonalną. Jest jednym z najważniejszych twórców tego nurtu, bardzo wysoko notowanym we wszelkich rankingach artystów współczesnych.

Powierzchnie, płaszczyzny, przestrzenie

Wystawę Zajączkowskiego otwiera sporych rozmiarów rysunek ołówkiem w jasnej ramie. Surowy, brutalistyczny, jak kontury futurystycznych, podparyskich blokowisk fotografowanych przez Laurenta Kronentala, wycinających na niebie ząbkowane wzory. Jestem obywatelką swoich czasów i miejsca, zobaczyłam nachodzące na siebie granitowe płyty. Myśl o schodach do nieba Jerzego Kaliny przyszła sama. Monumentalny znaczy dominujący. I tę część ekspozycji zdominował pierwszy obiekt, pokazując jednocześnie proces, rytm, powtórzenie. Kreska w kreskę. Pod włos i z włosiem.
Na ścianie obok zawisł olej na płótnie. W kolorze, a nawet w multikolorze. Spojrzenie z samolotu podchodzącego do lądowania na pocięte pola. Mój strach przed lataniem wygasza się, gdy się zbliżają, rośnie, gdy się oddalają. Podchodzę bliżej, wzrok zaczyna rozróżniać rytm rastru. Kropki w dywizjach. Guzełki tkaniny na płótnie. Schedę po fascynacji szkołą tkacką Bauhausu, dziedzictwo zręcznych dłoni Anni Albers, eksperymentującej w swoich pracach z metalowymi nićmi, końskim włosiem, włóknem bawełnianym i celofanem, Gunty Stölz, Sophie Taeuber-Arp. Niemiecka i szwajcarska precyzja działająca hipnotycznie na widza jak płynna praca malutkich przekładni zębatych w automatycznych czasomierzach. Chronograficzne przyłożenia pędzla niech jednak nikogo nie zwiodą. Zajączkowski to nie rzemieślnik, chociaż też nim bywa. W końcu z takim arkuszem blachy trzeba trochę powalczyć zanim nada mu się pożądaną formę. Obróbka, wycinanie, wyginanie, zagruntowanie. Technolog, ślusarz, malarz. Artysta, który prowadzi nas dalej. Teren nie jest już płaski. Wypiętrza się. Blachy tworzą przestrzenne formy, mają wygięte grzbiety i falujące krawędzie. Załamują światło, rzucają cień, podciągają kropki bliżej siebie na grzbiecie, puszczają rąbek. Jak kawałki tkaniny zmięte w dłoniach i ciśnięte o ścianę.

Pola bawełny

Pytany o artystów, których podziwia, wymienia Vincenta van Gogha, Georga Serauta, Sola LeWitta, Franka Stellę, Imiego Knoebela. Od postimpresjonizmu, pointylizmu do minimalistycznego malarstwa abstrakcyjnego. Wolność Jerzego Zajączkowskiego widzę nie w pokrewnej strumieniowi świadomości spontaniczności, czyli wyzwoleniu od zamysłu i kompozycji, widzę ją w oddalaniu się od swojej społecznej roli, poprzez świadomą decyzję o wejściu w sferę wpływu kobiet. Albers wywróciła pojęcie tkactwa na Bauhausie sprowadzanego do elementu estetycznej dekoracji domu, czyli domeny kobiet. Zajączkowski idzie krok dalej. Jeśli zdrowe, kobiece ciało jest w większości miejsc miękkie, jak mięsista tkanina przepływająca między palcami, to faktura tkaniny przeniesiona na arkusz blachy drastycznie wywraca ten porządek. Jest jak hołd oddany tradycyjnie kobiecym czynnościom w awangardowej formie. Kobiecość, tak jak tkanina, to miękkość, podatność na dotyk, a tu mamy blachę, która udaje boucle jak u Chanel.
Wolność Zajączkowskiego przejawia się również w jego afroamerykańskich fascynacjach twórczością kolektywu artystycznego Gee’s Bend w Alabamie, wywodzącego się od niewolników pracujących na plantacji bawełny założonej w 1816 roku przez Josepha Gee. Gdy w latach 30. cena bawełny spadła, a polityka interwencyjna umożliwiła mieszkańcom nabywanie i uprawianie ziemi, na której wcześniej pracowali ich przodkowie, tradycje kulturowe, takie jak wyrabianie kołder zostały przez niech podtrzymane. Ci, którzy nie brali udziału w wielkiej migracji do miast Północy i Środkowego Zachodu, pozostając w Alabamie, stracili swoją szansę stania się uczestnikami rozkwitającej amerykańskiej klasy średniej, będącej źródłem możliwości dla wielu artystów uznanych dziś na światowym rynku sztuki. Jednak zainspirowani w latach 60. przez Martina Luthera Kinga, zaczęli aktywnie działać w Ruchu Praw Obywatelskich, a lokalne kobiety połączyła inicjatywa powołania spółdzielni robotniczej (Freedom Quilting Bee), która zapewniała tak potrzebne w tamtym czasie możliwości gospodarcze i polityczne wzmocnienie. Do teraz przetrwała tam unikalna tradycja patchworkowego pikowania kołder zapoczątkowana w XIX wieku. Kołdry Gee’s Bend stanowią kluczowy rozdział w historii sztuki amerykańskiej znajdując dziś miejsce w stałych kolekcjach ponad dwudziestu wiodących muzeów sztuki.
Czy szycie pachworkowych kołder z zużytej odzieży i jutowych worków przez czarne kobiety z południa Stanów Zjednoczonych, przetykane pogawędkami lub śpiewem, nie jest wyrazem ich wolności i przedsiębiorczości? Czy mantryczne przenoszenie ściegów na arkusze aluminium czy płyt MDF nie jest podchwyceniem tej samej melodii? W innym czasie, w innym miejscu, w równouprawnionym społeczeństwie, jakie jest marzeniem każdego z nas.
I had a dream… Przecież od tego wszystko bierze swój początek. |

Zajączkowski – szczerze:
Jaką cechę najwyżej cenisz w ludziach?
Szczerość
Jakiej cechy nie znosisz w ludziach?
Obłudy
Czego nie lubisz w sobie?
Złości
Jakiego słowa lub zwrotu nadużywasz?
Nie da się.
Czego najbardziej się boisz?
Mam lęki nieokreślone.
Kto jest twoim ulubionym bohaterem fikcyjnym?
Deadpool
Twoja najbardziej cenna własność?
Rodzina
Twoja największa ekstrawagancja?
Malarstwo
Moment, w którym czułeś się najbardziej szczęśliwy?
Jestem szczęśliwy.
Z jakiego powodu kłamiesz?
Nie kłamię.
Czego najbardziej żałujesz?
Jeszcze nie żałuję niczego.
Gdybyś mógł zmienić w sobie jedną rzecz, co by to było?
Chciałbym być spokojniejszy.
Gdybyś mógł wybrać dowolne miejsce, gdzie chciałbyś żyć?
Sycylia
Ulubiony pisarz?
Nie ma, czytam głownie literaturę związaną ze sztuką biografie, eseje, wywiady. 
Twoje motto?
Kochać samego siebie – to początek romansu na całe życie. Oskar Wilde
Co uznajesz za swoje największe osiągnięcie?
Mam nadzieję, że jest przede mną.
Jak chciałbyś umrzeć?
Nagle, z uśmiechem.